Kamil trafił do Górnośląskiego Centrum Zdrowia Dziecka im. św. Jana Pawła II w Katowicach 3 kwietnia. Walka lekarzy o jego życie trwała ponad miesiąc. W sobotę, 6 maja, biologiczny ojciec chłopczyka, pan Artur, wezwał do synka księdza w celu ostatniego namaszczenia.
Mimo iż był już moment, w którym cała Polska wierzyła, że Kamilkowi się uda, to kilka dni temu szpital wydał komunikat, w którym przyznał, że stan poparzonego dziecka jest bardzo ciężki. Chłopiec zmarł dziś rano. "Bezpośrednią przyczyną śmierci chłopca była postępująca niewydolność wielonarządowa" - podkreślono w oficjalnym komunikacie szpitala.
Dowiedz się: 8-letni Kamilek "został sam". Ojciec zapowiada, że nie odpuści
Dowiedz się: "Klaps" to też przemoc, choć 60 proc. Polaków wciąż uważa inaczej. Jakie może nieść skutki?
Stan chłopca jest coraz cięższy
Zarówno lekarze, jak i ojciec chłopca podejrzewali, że może dojść do najgorszego. Decyzja ojca Kamila o "ostatnim namaszczeniu" związana była ze znacznym pogorszeniem stanu zdrowia maltretowanego chłopczyka.
- Z każdą godziną jest coraz gorzej, serce wydolne jest tylko na 3 procent, mózg jeszcze pracuje… Liczę na cud i proszę o to Boga oraz wszystkich, którym zależy na moim dziecku - mówił pan Artur w wywiadzie dla "Faktu".
Chłopczyk mimo wszystko reagował podobno na głos taty. - Lekarze poprosili mnie, bym mówił do synka, że to pomoże. Przytuliłem go. Potrzymałem za rączkę... Kamilku nie zostawiaj nas, czeka na ciebie braciszek, proszę cię synku, tatuś jest przy tobie, Kamilku nie zostawiaj nas - wspominał swoje słowa kierowane do synka. - Kamilek płakał, on słyszał, co do niego mówię… Zobaczyłem łzy na jego oczach - dodał mężczyzna tłumiąc płacz.
Medycy mówią jednak, że przez miesiąc pobytu w szpitalu, chłopczyk nie czuł już bólu. - Kamilek przez cały czas pobytu w szpitalu był głęboko nieprzytomny. Nie zdawał sobie świadomości gdzie jest, ani co go spotkało. Ani przez chwilę nie cierpiał - napisano na Facebooku szpitala w Katowicach.
Chłopiec pozostaje w śpiączce farmakologicznej
Chłopiec był po 4 operacjach. W wyniku znęcania się przez ojczyma miał poparzone 25 proc. powierzchni ciała. Zahamowanie niewydolności wielonarządowej u chłopca było bardzo ciężkie, ale lekarze walczyli do końca.
- Doprowadziła do niej poważna choroba oparzeniowa i ciężkie zakażenie całego organizmu, spowodowane rozległymi, długo nie leczonymi ranami oparzeniowymi - przekazał w oficjalnym komunikacie na Facebooku szpital w Katowicach.
- Kamilek otrzymał w Górnośląskim Centrum Zdrowia Dziecka wszelką możliwą pomoc medyczną. Korzystał z zaawansowanych metod leczenia, m. in. z respiratoterapii, dializoterapii oraz wysokospecjalistycznej aparatury ECMO, zapewniającej wspomaganie krążenia i pozaustrojowe natlenianie krwi. Był pod ciągłą, niezwykle troskliwą opieką naszego personelu medycznego. To wszystko niestety nie wystarczyło, aby uratować chłopca - opisały władze placówki.
Nikt nie zareagował na maltretowanie chłopca
Do dramatycznych wydarzeń w życiu 8-latka doszło 29 marca. Kamilek miał być rzucany przez ojczyma, 27-letniego Dawida B. o rozgrzany piec, przypalany papierosami i polewany wrzątkiem. Udział w znęcaniu miała mieć też matka chłopca, Magdalena B.. Kamilek trafił do szpitala dopiero 3 kwietnia, gdyż nikt z domowników nie wezwał wcześniej pomocy. Zarzuty zostały postawione także wujkowi i ciotce chłopca, którzy mieszkali z nimi w jednym gospodarstwie domowym.
Kamilek miał też brata, 7-letniego Fabiana, który trafił do placówki opiekuńczej. Jak przekazywał ojciec chłopców, pan Artur, w rozmowie z mediami, jego drugi syn źle znosił rozłąkę, ciągle dopytując o Kamilka.
Sprawdź: Dziecko krzywdzone: standardy w diagnozowaniu tzw. "zespołu dziecka maltretowanego"