Nie da się zaprzeczyć, że rodzicielstwo zmienia się z biegiem dekad i kolejnych pokoleń. Zalecenia psychologów dziecięcych, terapeutów rodzinnych, konsultantów i coachów, z lat 90. czy 2000. są zupełnie inne niż te współczesne. Trudno oprzeć się wrażeniu, że zwłaszcza w ciągu ostatnich 20 lat, zmiany podejścia następują wyjątkowo dynamicznie. Cenione niegdyś rodzicielstwo bliskości, dziś z perspektywy czasu jest często krytykowane. Wizja rodzicielskiej miłości i mądrego wychowywania ewoluuje. A jak w tym wszystkim zmieniają się same matki?
Gorzko podsumowała nas mama z dużym doświadczeniem. Pani Karolina, jest mamą 18-latka, 12-latka i 5-latka. Na wychowywanie swoich synów patrzy z perspektywy wszelkich zmian, które zachodziły wówczas w społeczeństwie. Jej opinia jest stanowcza, ale na tyle ciekawa, że publikujemy list w całości, nie chcąc wpływać na waszą ocenę.
Jesteśmy pewne, że nie przejdziecie wokół tych słów obojętnie. U nas w redakcji, wywołały żywą dyskusję.
Grupa rodziców na messangerze nie daje wytchnienia
Piszę do was, a w telefonie cały czas brzdęka mi messanger z wiadomościami od rodziców z grupy przedszkolnej mojego syna. Trwa dyskusja o prezentach dla cioć na Dzień Nauczyciela. Jedna matka upiecze babeczki, inna kupi prezent, na który chcą się składać po 30 zł, jeszcze jedna zrobi dla cioć domowy hummus, bo obydwie są ponoć wegankami. Moja faworytka wśród "matek roku" proponuje, by każdy nauczył w domu swoje dziecko wierszyka na tą okazję. Przysięgam, zwariuję, zanim dotrwam do studiów mojego najmłodszego dziecka. Dzisiejsze młode matki są nawiedzone.
Jestem z nich najstarsza, bo mam już 18-latka w liceum i środkowego syna w 6. klasie podstawówki. Przez tą ich różnicę wieku, nie da się nie zauważyć, skrajności w sposobie wychowania dzieci. Nie wszystko podobało mi się społecznie, gdy starsi synowie byli mali, ale to co dzieje się w przedszkolu najmłodszego sprawia, że czuję się jak bohaterka głupiej komedii o perfekcyjnych mamach z amerykańskich przedmieść.
Kiedyś dzieci mieli w nosie, dziś każdy uznaje swoje za pana tego świata
Wiadomo, ze rodzicielstwo przynosi nam skrajne emocje, ale jestem pewna, że patrzę na temat trzeźwo i mam dość wiarygodne obserwacje. Po pierwsze z uwagi na ilość dzieci, po drugie ze względu na rodzicielski staż - jako mama mam przecież już pełnoletniość. A po trzecie, cały czas mieszkam w tym samym mieście, na tym samym osiedlu, więc społeczność wokół też jest podobna. A zmieniła się diametralnie.
Gdy do przedszkola poszedł mój najstarszy syn, był 2009 rok. Wtedy to ja byłam tą "zakręconą" matką. Niby wszyscy wiedzieli wtedy, że dzieci się już nie bije, nie powinno się też krzyczeć. Na tym jednak mądrość rodziców się kończyła. Miałam wrażenie, że hodują dzieci, a nie wychowują. Emocjonalnie większość dzieci była zaniedbana, nikt z nimi nie rozmawiał. Niby nie krzywdzono dzieci, ale mam poczucie, że robiono to brakiem obecności i jakościowego, wspólnego czasu.
Gdy do przedszkola szedł środkowy, wszystko wyglądało inaczej. Był 2015 rok, a na tapecie rodzicielstwo bliskości. Emocje i obecność rodzica w życiu pociechy były na pierwszym miejscu. Dobrze wspominam ten okres, choć pamiętam, że strasznie pilnowałam się, by nie palnąć czegoś niestosownego przy wszystkich oczytanych i świadomych rodzicach.
„Czy ja się w tym macierzyństwie już wypaliłam?”
Teraz niby nikt już nie ma klapek na oczach. Rodzice z grupy najmłodszego są świadomi, że wychowywanie dziecka nie jest czarno-białe, ale mam inny problem. Choć czuję się swobodnie w towarzystwie dzisiejszych mam, które pozwalają sobie na błędy, są też bardziej wyrozumiałe wobec innych, to ich energia mnie przytłacza. Mam wrażenie, jakby rodzicielstwo stało się nową, narodową pasją, jak kiedyś taniec, gotowanie...
Nie chce, żeby mnie źle zrozumiano, ale czy bycie cały czas animatorką życia towarzyskiego swojego dziecka to nie jest przeginka? Czy rzeczywiście maluchom przedszkolnym potrzebne są ciągłe nocowanki, imprezki na Halloween, pieczenie pierniczków na święta, wieczne festyny, akcje charytatywne, święta... Zrobiło się tak amerykańsko, że czuję się jak odmieniec. Albo ja się w tym macierzyństwie już wypaliłam...
Macie podobne, albo zupełnie odmienne obserwacje od tych opisanych przez naszą czytelniczkę? Jeśli tak piszcie do nas na [email protected].