Dziecko w przestrzeni publicznej to temat-rzeka. Coraz większą popularnością cieszą się miejsca, do których maluchy nie mają wstępu, a mama karmiąca w miejscu publicznym wciąż może spodziewać się niemiłych komentarzy. Z drugiej strony, sami rodzice nie stawiają się w korzystnym świetle. Bywają roszczeniowi, ale niekoniecznie walczą w słusznej sprawie.
A gdy chcą zadbać o dziecko, zachowują się tak, jakby świat nie istniał. Nasza czytelniczka zwróciła uwagę na to, że rodzicom zdarza się w ogóle nie patrzeć na innych.
Oddaję głos pani Martynie.
„Nie spodziewałam się, że (śmierdzącym) obuchem w głowę dostanę od matki”
Spotkała mnie ostatnio sytuacja, w której nie wiedziałam, jak się zachować. Mam tylko jeden wniosek: jeśli i ja byłam taką mamą, przepraszam wszystkich, których spotkałam na swojej drodze.
Rzadko jeżdżę komunikacją miejską, ale wydawało mi się, że wiele się zmieniło. Nie spotykam już pasażerów, który wchodzą do autobusu np. z kebabem i sprawiają, że albo: a) mam ochotę zwymiotować, b) marzę o tym, aby zjeść dokładnie takie samo danie. Nie ma też tych, którzy zajmują połowę pojazdu rowerem albo bagażami. Wydawało mi się, że to się „ucywilizowało”, a przejazdy autobusem czy tramwajem nie są już takim koszmarem, z którym kojarzę te sprzed lat.
„Wydawało mi się” to chyba dobre podsumowanie. Jednak nie spodziewałam się, że (śmierdzącym) obuchem w głowę dostanę od matki. Na jednym z przystanków do autobusu wsiadła kobieta z dzieckiem w wózku. Siedziałam obok, więc doskonale słyszałam jej zachęty. „Jesteś już głodny?”, „Przygotowałam coś na podróż”, „Nie ma na co czekać”. Przyznam, że początkowo nie połączyłam kropek. Ewentualnie pomyślałam, że maluch dostanie biszkopty albo tubkę z musem.
„Dosłownie mnie zatkało”
Cóż, nie minęło dużo czasu, a do mojego nosa dotarł intensywny zapach. Nie wiem, czy to było jakieś gotowane mięso, warzywa, których nazw nie znam czy jakieś tajemnicze przyprawy. „Placuszki” (bo usłyszałam, co takiego dziecko zajada) miały tak mocny aromat (żeby nie powiedzieć „smród”), że dosłownie mnie zatkało.
Przyznam, że zabrakło mi języka w gębie i po prostu wyszłam z autobusu na najbliższym przystanku, rzucając kobiecie (moim zdaniem) wściekłe spojrzenie. Może i moje dzieci są już duże, może zapomniałam, jaką matką kilkulatka byłam, ale wydaje mi się, że zawsze pilnowałam, aby moja wolność nie zakłócała wolności innych. Jeśli tak nie było: biję się w pierś i najmocniej przepraszam.
„Wydawało mi się, że my, mamy, jakiś szósty zmysł”
Naprawdę, nie spodziewałam się, że coś takiego zrobi matka. Zawsze wydawało mi się, że my, mamy, jakiś szósty zmysł, który sprawia, że z jednej strony dbamy o nasze dzieci i strzeżemy je jak lwice, z drugiej - nie jesteśmy upierdliwe dla otoczenia.
Wiem, że moje dzieci nie były idealnymi podróżnikami, ale gdy moje zabawianie niewiele dawało, a była taka możliwość - po prostu wysiadałam i trasę kontynuowaliśmy pieszo. A gdy pojawiało się „mamo am”, raczej nie wybierałam potraw, które czuć było na długo po tym, jak opuściłam pojazd (zakładam, że w przypadku „mojej” mamy właśnie tak było). Wiem, że dzieci są tylko dziećmi i na niektóre sprawy trzeba przymknąć oko, ale wydaje mi się, że nad większością rzeczy możemy zapanować. A na pewno jeśli chodzi o jedzenie, które zabieramy w drogę (naprawdę, trwa ona tyle, że brzdąc koniecznie musi jeść w autobusie?!).
Jakie jest twoje zdanie? Czekamy na listy! Piszczcie na do nas: [email protected]