Mając dzieci w wieku wczesnoszkolnym, gdy przychodzą wakacje nierzadko musimy się nakombinować, by w czasie kiedy sami pracujemy, zapewnić im opiekę. Kolonie, półkolonie, lato w mieście, wymiany koleżeńskie, rodzinne wczasy, a także nieoceniona pomoc dziadków to sposoby, których się chwytamy. W praniu jednak różnie wychodzi i nie z każdego z nich finalnie nasze dzieci i my będziemy zadowoleni. Tak było w przypadku naszej czytelniczki, która mając dwójkę dzieci w wieku 5 i 7 lat, by jakoś załatać wakacyjną „dziurę w opiece” poprosiła o pomoc teściową. Już po dwóch dniach mocno pożałowała swojej decyzji, obiecując sobie, że pierwszy i ostatni raz zwraca się do niej o wsparcie.
Praca zdalna w domu teściowej nie była dobrym pomysłem
„W tym roku po raz pierwszy poprosiłam teściową o pomoc w pilnowaniu dzieci w trakcie wakacji. Z uwagi na to, że prowadzi gospodarstwo, ona nie mogła przyjechać do nas, więc idąc na kompromis ja poprosiłam w biurze o tzw. workation (czyli pracę zdalną na okres wakacyjnego wyjazdu) i pojechałam z dziećmi do niej na tydzień bez męża, który w tym czasie nie mógł wziąć wolnego ani pracy zdalnej. Myślałam, że to będzie dobry pomysł, ale już po dwóch dniach pożałowałam swojej decyzji” – tymi słowami zaczyna swoją wiadomość Dagmara.
W trakcie jej pobytu u teściowej okazało się, że ona i matka jej męża mają odmienne zadanie na temat wychowania dzieci. „Moja teściowa w kontakcie z moimi dziećmi była bardzo apodyktyczna. Rozkazywała im, zmuszała do jedzenia, nie uznawała sprzeciwu. Gdy wychodziła z dziećmi np. na lody przez całą drogę kazała im iść w parze za rękę, bo bała się, że wyjdą na ulicę. Wiem, że ta jej nadmierna ostrożność wynikała z tego, że na co dzień nie przebywa z naszymi dziećmi i nie wie, że one zachowują się odpowiedzialnie na ulicy, ale wiek 5 i 7 lat powinien coś jej mówić” – czytamy w liście.
„Po dwóch dniach moje dzieci płakały do domu. Córka zaś wprost zaczęła komunikować przy babci, że nie lubi, jak ona na nią krzyczy i zmusza do jedzenia. Teściowa patrzyła na mnie z wyczekiwaniem w głosie, a gdy ja nie skarciłam córki za jej słowa, wybuchła pod moim adresem. Wprost wykrzyczała mi, że ‘bezstresowo wychowuję swoje dzieci’, które rządzą w domu jak chcą. ‘Złapałabym jedno i drugie i po kolei zakończyła dyskusję porządnym klapsem’ – skwitowała. Gryzłam się wewnętrznie w język, by nie wejść na jej ton. Dumna byłam z siebie, że powstrzymałam się od komentarza. Wyszłam z domu, zabierając dzieci na spacer. Zadzwoniłam tylko do męża, powiedzieć mu o całej sytuacji. W odpowiedzi usłyszałam w słuchawce ‘Jak czujesz, że powinnaś wrócić do domu, wracaj, jakoś sobie sami poradzimy’” – opowiada dalej nasza czytelniczka.
Na koniec podzieliła się swoimi przemyśleniami na temat całej tej sytuacji: „Teściowa bardzo przeżyła, mój nagły powrót z dziećmi do domu. Zrobiłam to jednak w moim odczuciu w sposób bardzo taktowny, zaznaczając, w rozmowie potrzebę odpoczynku od siebie. ‘Sytuacja wszystkich nas przerosła’ – rzuciłam. Po czasie, gdy emocje opadły, żal mi teściowej, naszła mnie nawet myśl, żeby z nią pogadać na ten temat i wytłumaczyć jej mój sposób patrzenia na wychowanie. Mąż jednak mi to odradza, twierdząc, że jego mama nigdy takiego patrzenia na rodzicielstwo jak nasze nie zaakceptuje” .
Co na temat konfliktów pokoleniowych mówią psychologowie?
Temat, z jakim mierzy się Dagmara jest znany w psychologii od dawien dawna. Jakiś czas temu poruszyła go w poście na Instagramie psychoterapeutka Justyna Rokicka. Warto przytoczyć jej słowa w tym miejscu jako puentę opisanej przez nas historii.
„Nie możemy uratować naszych rodziców. To ciężka lekcja, ale próby zmiany lub ratowania ich mogą prowadzić do utraty nas samych i kontynuowania tego samego cyklu. Zamiast tego musimy zaakceptować ich takimi, jakimi są. Uszanować ich los. Nikt nie jest doskonały. Skupienie się na swoim rozwoju i szczęściu rodzinnym, to przerwanie toksycznego cyklu, przekazywanego z pokolenia na pokolenie. A także wyraz naszej najgłębszej miłości do naszego systemu rodzinnego” – napisała.