Jak wyglądają świąteczne przygotowania w waszych domach? Wszystko jest na twojej głowie, a może dzielicie się obowiązkami? Nasza czytelniczka myślała, że w jej rodzinie jest sprawiedliwy podział, aż do chwili, gdy zdała sobie sprawę, że... wcale tak nie jest.
Oddaję głos pani Marzenie.
Polecany artykuł:
„Nigdy nie czułam się jakoś pokrzywdzona”
Wiem, że dużo się mówi o niewidzialnym etacie, o bezpłatnej pracy kobiet itp., ale wydawało mi się, że mnie to nie dotyczy. W końcu obydwoje pracujemy, dzielimy się obowiązkami, każde z nas wstawało w nocy do dzieci, gdy była taka potrzeba - nigdy nie czułam się jakoś pokrzywdzona.
Ostatnio zdałam sobie sprawę, że jednak robię więcej. Po prostu nie zwracam na to uwagi. Nasza córka chorowała, jak to bywa w takich sytuacjach, o nieobecności trzeba poinformować nie tylko wychowawcę, ale i szkolną stołówkę, odwołać zajęcia dodatkowe itp. Na co dzień jest tak, że dzielimy się aktywnościami, np. mój mąż jeździ na tańce, ja zawożę na basen itp. Normalnym więc było, że ja odezwałam się do „moich” trenerów. Założyłam, że mąż da znać tym „swoim”, że córki nie będzie na zajęciach.
Przy okazji rozmowy na zupełnie inny temat okazało się, że tego nie zrobił, bo mu o tym nie powiedziałam. I zdałam sobie sprawę, że takich „powiedziałam” jest w naszym życiu o wiele więcej.
„Niby każdy wie, co ma robić, a i tak finalnie jest tak, że ja coś muszę doprowadzić do końca”
Dzielimy się obowiązkami, ale to ja jestem osobą, która musi o nich pamiętać. Mąż wszystko zrobi, wszędzie pojedzie, ale musi mieć powiedziane, co jest do zrobienia. Może i sam coś zauważy, ale i tak ja na którymś etapie jestem potrzebna, we wszystkim muszę uczestniczyć.
Polecany artykuł:
Zbliżają się Święta. W przygotowania są zaangażowani wszyscy domownicy, ale i tak wszystko jest na mojej głowie. To ja musiałam ustalić grafik przygotowań, rozdzielić zadania, przypomnieć o telefonach z życzeniami, robić listy zakupów. Niby każdy wie, co ma robić, a i tak finalnie jest tak, że ja coś muszę doprowadzić do końca, podjąć decyzję. „Mamo, posprzątałam, ale ty musisz sprawdzić, czy mogę wyrzucić te rzeczy”. „Jestem już na zakupach, ale nie wiem, czy kupić morele firmy X czy Y. Muszą być niesiarkowane?”, „Czy w pudle są jeszcze te ozdoby z zeszłego roku?”. I tak w kółko.
„Wciąż przerywam to, co robię”
I to nie jest tak, że ja się wściekam czy coś, jak podejmą samodzielną decyzję, nie nauczyłam ich, że zawsze ja muszę mieć ostateczne zdanie. Jakoś po drodze wyszło tak, że ja - według moich bliskich - wiem (chyba?) lepiej. Po co się zastanawiać, sprawdzić, można zapytać. Niby nic, ale moje zadania to rozbija, bo wciąż przerywam to, co robię. Nierzadko kończy się tak, że przejmuję rzeczy z cudzej listy, bo tak jest po prostu szybciej.
Wydawało mi się to normalne, jakoś nie przykładałam do tego większej wagi. Czułam się szczęściarą, bo koleżanki odpowiadały mi, jak jest u nich, wciąż muszą podsuwać mężowi obiad pod nos. Mój sobie sam ugotuje, tylko... muszę mu powiedzieć, co.
***
Niestety, często bywa tak, że to kobiety muszą wszystko nadzorować. Może wsparciem będzie system, który stosuje pewna mama? Jej sposób na naukę obowiązków domowych opiera się na tym, że nie mówi, co trzeba zrobić. Podkreśla, że zazwyczaj pomija się to, co kluczowe - właśnie dostrzeżenie tego, co musi być zrobione. W domyśle odpowiada za to kobieta, która wciąż musi mieć być „na czujce”, aby o niczym nie zapomnieć. Przeczytaj: Dziecko nie wypakuje zmywarki, póki mu o tym nie powiesz? Mama radzi, co robić.
A jak to wygląda u ciebie?