Przez błąd pielęgniarki 8-miesięczne bliźnięta zostały bez mamy. 5 lat czekały na sprawiedliwość

2024-01-19 11:41

Anna K. miała 36 lat i była osiem miesięcy po urodzeniu bliźniąt, kiedy zgłosiła się do kliniki medycyny naturalnej. Miała przyjąć „lek”, który pomoże jej uporać się z problemami zdrowotnymi. Niestety, z kliniki trafiła do szpitala, nigdy więcej nie zobaczyła swoich dzieci. Jej mąż postanowił zażądać zadośćuczynienia.

Przez błąd pielęgniarki 8-miesięczne bliźnięta zostały bez mamy. 5 lat czekały na sprawiedliwość

i

Autor: Getty Images Przez błąd pielęgniarki 8-miesięczne bliźnięta zostały bez mamy. 5 lat czekały na sprawiedliwość

Tragedia miała miejsce w styczniu 2019 roku. Anna K., mama 8-miesięcznych bliźniąt, zgłosiła się wówczas do tzw. kliniki medycyny naturalnej w Poznaniu. Tam trafiła pod opiekę m.in. Lucyny P. - położnej, która tego dnia dyżurowała w klinice jako pielęgniarka.

Klinika specjalizowała się w – niejasno i szeroko ujętym – leczeniu naturalnym i alternatywnym. Proponowane pacjentom terapie opierały się m.in. na podawaniu preparatów, które nie są zbadane naukowo, ani dopuszczone jako środki medyczne. Wśród nich znalazły się np. wlewy witaminowe i kroplówki z soli fizjologicznej.

– One oczywiście w odpowiednim stężeniu nie są szkodliwe i podawanie ich wówczas nie jest nielegalne, natomiast procedura przygotowywania tych roztworów, które następnie były podawane dożylnie pacjentom, sama w sobie nie była bezpieczna – oceniła sędzia Ewa Pijańska, która wydała wyrok ws. zadośćuczynienia za śmierć Anny K.

Dramatyczny telefon 5-letniej Lenki, aż ściska w gardle. „Mama się nie rusza”

Śmiertelnie groźny błąd pielęgniarki

Lucyna P., dziś przebywająca na emeryturze i opiekująca się niepełnosprawną córką, miała dożylnie podać 36-latce roztwór perhydrolu, czyli wody utlenionej. Niestety, zamiast bezpiecznego roztworu podała młodej mamie kroplówkę zawierającą perhydrol w stężeniu „wielokrotnie przekraczającym zaleconą dawkę”.

Sędzia w uzasadnieniu wyroku podkreśliła, że Lucyna P. „nie stosowała się do instrukcji, która obowiązywała w tej spółce, tylko przez nieuwagę, na skutek zaniedbania przygotowała roztwór, który okazał się dawką śmiertelną”.

Co gorsza, gdy stan Anny K. nagle się pogorszył, a na miejsce wezwano ratowników medycznych, pielęgniarka nie poinformowała ich, co było powodem problemów. To – w ocenie sądu – uniemożliwiło medykom podjęcie skutecznej akcji ratunkowej i ocalenie życia 36-latki.

1,6 mln złotych zadośćuczynienia

Po śmierci Anny K. jej mąż musiał zająć się 8-miesięcznymi bliźniętami. Mimo żałoby, postanowił zawalczyć o zadośćuczynienie za śmierć żony. Wspólnie z innymi członkami rodziny wniósł pozew, domagając się łącznie 1,8 mln złotych – po 600 tys. zł na rzecz siebie i każdego z dzieci, a także comiesięcznej renty dla bliźniąt.

Sprawa toczyła się przed Sądem Okręgowym w Poznaniu. Wyrok – na razie nieprawomocny – zapadł w ostatnich dniach. Sąd zasądził zadośćuczynienie na rzecz męża zmarłej w wysokości 400 tys. zł, a na każde z dzieci po 600 tys. zł. Na rzecz dzieci zasądzoną także comiesięczną rentę w wysokości tysiąca złotych na każde.

Sąd podkreślił, że dużą część całej kwoty – łącznie wynoszącej 1,6 mln złotych – musi wypłacić rodzinie pielęgniarka Lucyna P. To może okazać się niemożliwe. Jak donoszą media, kobieta obecnie ma jedynie emeryturę w kwocie niespełna 1000 zł netto miesięcznie.

"Żadne pieniądze nie wrócą życia"

– Trudno mówić, że wyrok jest satysfakcjonujący w sytuacji, kiedy żona i matka moich klientów nie żyje, a żadne pieniądze jej tego życia nie wrócą – powiedział pełnomocnik rodziny, adw. Krzysztof Szczepański.

Dodał też, że „zasądzona tytułem zabezpieczenia renta dla dzieci była ściągana od pani pielęgniarki, natomiast egzekucja przeciwko spółce była i jest cały czas bezskuteczna”.