Tego dnia dziecko uderzyło się w głowę. Początkowo nic nie wskazywało na to, że uderzenie jest poważne. Ale gdy wkrótce potem stan malucha pogorszył się - rodzice natychmiast zabrali go do szpitala. Niestety, zostali odesłani z kwitkiem.
Dziecko z urazem głowy odesłane z SOR. Powód: brak lekarza
O tym, co się stało, napisała mama dziecka na portalu społecznościowym.
Moje dziecko wczoraj doznało urazu głowy. Upadło ze swojej wysokości, nagle, uderzając o twarde podłoże tyłem głowy. Nie straciło przytomności. Niepokój pojawił się, gdy po kilkunastu minutach nie mógł sobie przypomnieć co się właściwie wydarzyło i dlaczego boli go głowa. Zadawał co chwile te same pytania. Był mocno zdezorientowany.
- opisuje kobieta.
Chwilę potem jechali już na SOR. Wzięli numerek. Niedługo potem wyszedł do nich pracownik szpitala. I powiedział, że nie może ich zarejestrować, ale pomocy nie otrzymają, ponieważ na oddziale nie ma chirurga. Jest niedziela, godzina 15.30. Wkrótce pojawia się inny pracownik i mówi rodzicom, by udali się z dzieckiem na nocną pomoc. Rodzice jadą więc pod wskazany adres.
Na miejscu pediatra informuje, nie ma lekarza, który może zająć się tym przypadkiem. Możemy poczekać na karetkę, która przewiezie nas do Wejherowa. Jak długo? Nie wiem. Dużo pacjentów. Czy w Wejherowie przyjmą nas od razu? Nie wiem, pewnie nie. Może pani jechać sama.To ja jako rodzic, który nie zna się na medycynie musze podjąć decyzję czy dziecko może być transportowane do innego szpitala samodzielnie.
- pisze mama.
Stan dziecka po drodze się pogorszył. Szpital: „Wyrażamy ubolewanie i przepraszamy”
Gdy rodzina opuszczała placówkę, usłyszeli od ratownika: „Proszę coś z tym zrobić. Jesteśmy bezradni, proszę napisać do Rzecznika Praw Pacjenta”.
W drodze z Gdyni do Gdańska stan dziecka pogarsza się. Ma nudności, zaczyna „odpływać”. Mama nie wie, czy to ze zmęczenia czy z powodu urazu głowy. z samochodu dzwoni pod numer alarmowy. Ratownik, z którym rozmawia uspokaja ją. I podpowiada, gdzie jechać z dzieckiem. Że najlepiej do szpitala wojewódzkiego, nie na Zaspę. Prosi też o czujność i zapewnia, że gdyby stan dziecka się pogorszył, natychmiast wyśle karetkę.
Na szczęście nie ma takiej potrzeby. W szpitalu św. Wojciecha dziecko zostało przyjęte i zbadane. Mimo wszystko mama zadaje pytanie: Czy właśnie tak powinna wyglądać pomoc w nagłych wypadkach?
Jej historia wywołała oburzenie internautów. Ktoś zapytał wprost, czy to wszystko znaczy, że gdynianie mają umierać na SOR?
Portal trojmiasto.pl poprosił o odpowiedź i komentarz władze placówki w Gdyni. Szpital potwierdził, że sytuacja rzeczywiście miała związek z z „brakiem dostępności w tym dniu na dyżurze chirurga dziecięcego”. Małgorzata Pisarewicz, dyrektor ds. komunikacji społecznej i promocji Szpitali Pomorskich pisze też:
Zdajemy sobie sprawę z trudnej sytuacji, w jakiej znalazło się dziecko i jego mama. Wyrażamy ubolewanie i przepraszamy z powodu niedogodności, jakie wyniknęły z tej sytuacji. Jednocześnie zapewniamy, że dokładamy wszelkich starań, aby zminimalizować ryzyko podobnych przypadków w przyszłości poprzez podejmowanie działań na rzecz zwiększenia dostępności specjalistów. Obecnie SOR-em w gdyńskim szpitalu zarządza nowy ordynator, który podjął się usprawnienia działalności tego oddziału. Podkreślamy raz jeszcze, że zdrowie oraz bezpieczeństwo pacjentów są dla nas najważniejsze
Polecany artykuł:
