34-latka zmarła, gdy była w 5. miesiącu ciąży. Narzeczony obwinia lekarzy: zwlekali z cesarskim cięciem?

2022-08-16 14:12

34-letnia Justyna zmarła na skutek sepsy. Kobieta była w 5. miesiącu ciąży, kiedy jej płód obumarł. Lekarze zwlekali z wykonaniem cesarskiego cięcia, licząc na to, że kobieta urodzi martwy płód naturalnie. Ostatecznie w trybie pilnym wykonano cięcie, ale życia kobiety nie udało się już uratować. 34-latka osierociła dwóch synów.

ciężarna kobieta w szpitalu

i

Autor: Getty Images

Choć tragiczne wydarzenia miały miejsce pod koniec 2020 roku, o sprawie zrobiło się głośno dopiero teraz, gdy narzeczony tragicznie zmarłej 34-latki udzielił wywiadu jednemu z portali i ogłosił, że zamierza domagać się odszkodowania za śmierć ukochanej, która osierociła dwójkę dzieci.

Jak podaje serwis kobieta.onet.pl, 34-letnia Justyna trafiła do szpitala w Wodzisławiu Śląskim 18 listopada 2020 r., będąc w 5. miesiącu ciąży. Z jej dokumentacji medycznej, na którą powołuje się portal, wynika, że lekarz ginekolog stwierdził „stan po dwóch cięciach, poronienie zagrażające, okresowe plamienie z dróg rodnych”. Po wykonaniu posiewu w organizmie pacjentki stwierdzono obecność bakterii. Zlecono antybiotyk, na który wykryta bakteria była oporna. Mimo to zalecono kontynuację leczenia. Po dwóch tygodniach kobietę wypisano do domu z zaleceniem wizyty kontrolnej.

Przeczytaj: Jak przebiega poród martwego płodu?

Mieszkanka Tryńczy twierdzi : Szpital wysłał do mnie prokuraturę, bo chciałam naturalnie dokończyć poród

Podczas wizyty kontrolnej ginekolog nie stwierdził nic niepokojącego. Jednak 34-latka źle się czuła i jeszcze tego samego dnia sama zgłosiła się do szpitala. „Zrobili jej wymaz z szyjki, wiedziałem od niej, że znowu znaleziono jakieś bakterie. Spędziła noc na oddziale, a następnego dnia, tuż po 8 rano, zrobiono jej następne badania. Wyniki były złe. W SMS-ach napisała mi, że zemdlała w toalecie, że ma biegunkę, gorączkę, ból krzyża” – opisuje w wywiadzie narzeczony kobiety.

Przeczytaj: Gdy dziecko umiera w brzuchu mamy - wewnątrzmaciczne obumarcie płodu w ciąży pojedynczej i bliźniaczej

Zmarła w 5. miesiącu ciąży. „Kazali jej rodzić naturalnie”

10 grudnia kobieta poinformowała narzeczonego, że dostanie kroplówkę na wywołanie porodu oraz że wdała się infekcja. Z dokumentów, na które powołuje się Onet wynika, że „Tuż po 10 kobieta dostała lek na wywołanie porodu, który nie zadziałał, a jej stan się pogarszał”. Jak relacjonuje partner kobiety, za każdym razem, gdy dzwonił do szpitala, mówiono mu, że kobieta jeszcze nie urodziła. „Kazali jej rodzić naturalnie, zamiast skupić się na ratowaniu jej życia” – mówi mężczyzna.

Anestezjolog stwierdził ciężką sepsę. „0 12.50 odnotowano w karcie poród martwego płodu przez cesarskie cięcie. Kobieta była już wtedy nieprzytomna. Następnego dnia 34-latka zmarła. Kobieta osierociła dwoje dzieci: 8-latka i 1,5-rocznego chłopca.

Sprawa trafiła do prokuratury. „Jest niemalże bliźniacza do sprawy Izabeli z Pszczyny”

Narzeczony kobiety zawiadomił prokuraturę ws. narażenia na niebezpieczeństwo utraty życia albo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu. 11 listopada 2021 r. Prokuratura Regionalna w Katowicach postanowiła umorzyć sprawę. Mężczyzna złożył na tę decyzję zażalenie i domaga się odszkodowania.

- Obecnie droga cywilna jest jedyną, na której pan Janusz może udowodnić zaniedbania i to, że do śmierci jego partnerki doszło z powodu złej organizacji opieki nad ciężarną i spóźnionych decyzji o terminacji ciąży – powiedziała w rozmowie z Onetem mec. Jolanta Budzowska, która reprezentuje mężczyznę przed sądem.

- Ta sprawa jest niemalże bliźniacza do sprawy Izabeli z Pszczyny – uważa prawniczka.

Szpital w Wodzisławiu Śląskim do tej pory nie zabrał głosu w sprawie.

Przeczytaj także: Zaszła w ciążę, gdy miała 14 lat. Teraz pokazuje, jak zmieniło się jej życie: "Myślałam, że mama mnie znienawidzi"