Zanim całą rodziną wyruszysz na pierwszą rowerową wycieczkę bez wożenia dzieci w fotelikach, musisz zainwestować swój czas i energię w ich samodzielną naukę jazdy na dwuśladzie. Najlepiej byłoby oczywiście znaleźć sposób, który pozwoli szybko posiąść dziecku tę umiejętność, a rodzica nie zmęczyć w ogóle. Uczciwie sobie jednak należy powiedzieć, że tak się nie da! Albo wybieramy sposób, który rodzica nie zmęczy, ale wydłuży naukę, albo na odwrót – przyśpieszy naukę, ale będzie wymagał od rodzica pobiegania za dzieckiem. My jesteśmy zwolennikami tego drugiego, choć ten pierwszy też się sprawdza u niektórych sytuacjach.
Tradycyjny myk z bocznymi kółkami lub pałąkiem
Przypięcie dziecku bocznych kółek lub specjalnego pałąka to sposoby nauki znane od pokoleń i gloryfikowane przez współczesnych dziadków. Niestety ich minusem jest to, że nauka samodzielnej jazdy na rowerze się znacznie wydłuża. Znam to z autopsji. Sama w dzieciństwie uczyłam się tzw. metodą „z górki” (rozpędzałam rower na drodze schodzącej nieco w dół i wskakiwałam na rower, jadąc bez pedałowania do momentu aż skończył się pęd, w kolejnych próbach zaś dołączałam pedałowanie) i z opowieści rodziców wiem, że nauczyłam się samodzielnie jeździć w jedno popołudnie. Moje rodzeństwo zaś uczyło się metodą z bocznymi kółkami lub na kiju i zeszło im znacznie dłużej niż mi.
Gdy po latach przyszło mi uczyć własne dzieci jazdy na rowerze też planowałam robić to bez kółek i kija. Pierworodnemu zakupiłam fajną, lekką biegówkę – problem był jednak w tym, że on w ogóle nie chciał z niej korzystać. Do tego rósł tak szybko, że pierwszy rower z pedałami do nauki był już naprawdę sporych rozmiarów i gdy upadał, leciał już z naprawdę dużej wysokości. Musiałam porzucić swoje ideały i zrobić w moim przekonaniu krok w tył. Próba z kijem zawiodła w pierwszym podrygu – syn się go po prostu bał. W końcu mąż dopiął mu boczne kółka i postanowiliśmy z nim tak jeździć przez miesiąc po ścieżkach rowerowych na rodzinne wycieczki. Robiliśmy tak nawet 10-12 kilometrów (z jednym przystankiem). W międzyczasie mąż tylko raz podniósł kółeczka nieco wyżej. Pewnego dnia odpięliśmy kółka, on wsiadł i pojechał! Nie miał żadnych problemów z hamowaniem, ruszaniem, skręcaniem, opanował też wszystkie podstawowe przepisy ruchu drogowego. Łzy płynęły mi po polikach. Byłam totalnie zaskoczona takim obrotem spraw. Także wbrew swojej pierwotnej negatywnej opinii na temat tej metody nauki, okazało się, że w przypadku mojego syna była najlepszą. Nauka zajęła wprawdzie sporo czasu, ale trzeba przyznać, że niewielki był w niej mój udział. Nie musiałam za nim biegać, wszystkiego nauczył się sam.
Nauka jazdy rowerem metodą „za kaptur” lub „na ręczniku”
Druga metoda, do której chcieliśmy was przekonać, to metoda sprawdzająca się zwłaszcza u dzieci jeżdżących wcześniej na biegówce. Polega na tym, że dziecko zamiast biegówki dostaje rowerek z pedałami i przy pomocy rodzica musi się nauczyć nimi kręcić (samo łapanie równowagi ma bowiem po biegówce już opanowanie do perfekcji). Do asekuracji przyda się bluza z kapturem lub ręcznik. W pierwszej opcji ubieramy dziecko w bluzę z kapturem i w trakcie pierwszych prób z pedałami podtrzymujemy dziecko chwytając za kaptur. W drugim sposobie zwinięty ręcznik wkładamy pod pachy i tak trzymamy dziecko. W obu przypadkach asekurujemy dziecko w podobny sposób. Zapewniamy mu względne bezpieczeństwo i jednocześnie nie odbieramy dziecku kontroli nad rowerem (co ma miejsce w przypadku pałąka czy bocznych kółek). To dziecko cały czas ma pełną władzę nad pojazdem. Przykład wielu dzieci z rodziny i z kręgu przyjaciół pokazuje, że w ten sposób maluchy znacznie szybciej opanowują samodzielną jazdę – rekordziści po 5 minutach śmigali jak kolarze. Inna para kaloszy to ta – że trzeba jeszcze przećwiczyć takie rzeczy jak ruszanie, hamowanie i skręcanie, co zajmuje trochę czasu. Im częściej jednak dziecko wsiada na rower, tym szybciej te umiejętności wchodzą w krew.
Praktyczny filmik, z tym jak asekurować małego rowerzystę pod pachami pokazała niedawno blogerka Mama Fizjoterapeuta.
Ekspertka przekonuje, że tym właśnie sposobem nauczyła swoje dzieci jazdy na rowerze. Metodę tę wychwalali też jej obserwatorzy, którzy w komentarzach potwierdzali, że to błyskawiczny trik. Ostrzegają jednak, że lepiej testować go z dziećmi nie na oczach starszego pokolenia. „Polecam na czas nauki nie kontaktować się z dziadkami” – żartowali. To nie na ich nerwy.