To on operował Maurycego po ataku. "Nie widziałem nigdy, żeby dorosłe chłopy tak płakały"

2023-10-27 11:46

Zabójstwo 5-latka w Poznaniu wstrząsnęło całą Polską. Poruszeni tragedią rodziny są także lekarze, którzy z całych sił starali się uratować życie chłopca. Niestety okazało się to niemożliwe.

Poznań. Morze zniczy w miejscu tragedii

i

Autor: Paweł Jaskółka/Super Express

Tragedia wydarzyła się 18 października tego roku w poznańskiej dzielnicy Łazarz. Do grupy przedszkolaków zmierzających w kierunku urzędu pocztowego podszedł 71-letni mężczyzna, które następnie zaatakował idącego w ostatniej parze Maurycego. Sprawca ataku Zbysław C. został obezwładniony i przekazany w ręce policji, natomiast nauczycielki przystąpiły do udzielania pomocy ugodzonemu nożem dziecku.

Na miejscu tragedii karetka pojawiła się bardzo szybko, a ratownicy medyczni przejęli reanimację dziecka. Reanimacja trwała około 40 minut. Na przyjazd karetki w gotowości czekali już lekarze.

Spis treści

  1. Lekarze czekali na przyjazd karetki
  2. Członkowie personelu podejrzewali, że chłopiec nie żyje
  3. "Płakał cały zespół"
Tak wygląda miejsce śmierci 5-letniego Maurycego. Mieszkańcy przynoszą misie i znicze

Lekarze czekali na przyjazd karetki

Kiedy tylko do szpitala im. Karola Jonschera w Poznaniu dotarła informacja o tym, że ambulans przywiezie ugodzonego nożem pięciolatka, zebrano najlepszych specjalistów. Przed blokiem operacyjnym już czekali chirurdzy, anestezjolodzy i pielęgniarki. Wszyscy w gotowości by jak najszybciej podjąć się zabiegu, który miał uratować życie chłopca. Gdy karetka przywiozła Maurycego, natychmiast trafił on na stół operacyjny.

Niestety, mimo ogromnego wysiłku całego zespołu medyków, Maurycy nie przeżył brutalnego ataku. Rany, które zostały mu zadane okazały się śmiertelne.

Doktor Marcin Gładki, szef kardiochirurgii dziecięcej szpitala im. Jonschera w Poznaniu udzielił wywiadu "Wyborczej", w którym opowiedział o tym, jak przebiegała operacja dziecka. Kardiochirurg podkreślił, że jeszcze zanim przystąpił do zabiegu wiedział, że szanse na uratowanie chłopca są znikome. Dziecko zostało przywiezione do szpitala w stanie krytycznym.

- "Zanim otworzyłem klatkę piersiową, zobaczyłem na jego skórze dwa duże ukłucia. To nie były draśnięcia, ale silne, zadane z premedytacją pchnięcia nożem. Nóż przeciął ubranie, przeszedł przez ścianę klatki piersiowej, przeponę, płuco, opłucną, osierdzie i zatrzymał się jakieś 10 cm w głąb ciała, rozszarpując żyłę główną dolną" - powiedział dr Marcin Gładki.

Członkowie personelu podejrzewali, że chłopiec nie żyje

O tym, że chłopca nie udało się uratować nie zdecydował czas, jaki upłynął od ataku nożownika do operacji, ale rodzaj zadanych ran. Lekarz podkreślił, że absolutnie wszyscy robili co w ich mocy, by uratować życie pięciolatka. Powiedział jednak, że choć od razu podejrzewali że chłopiec nie żyje, nie przerwali zabiegu.

- "W takich sytuacjach człowiek chce mieć absolutną pewność, że zrobił wszystko, co tylko było w jego mocy. Zszyłem więc żyłę i zacząłem masować serce. Wypełniło się krwią, ale krążenie już nie wróciło" - poinformował dr Marcin Gładki.

Lekarz podejrzewa, że czasu na ratunek byłoby więcej, gdyby nóż utkwił w komorze serca. Wówczas komora jest w stanie się obkurczyć.

Nie było to jedyne tego ranka szalenie trudne zadanie, przed jakim musiał stanąć zespół lekarzy. Po operacji lekarze musieli przekazać tragiczne wiadomości rodzicom Maurycego. Medycy nie chcą rozmawiać o szczegółach tej rozmowy, co jest w pełni zrozumiałe. Nawet nam trudno jest wyobrazić sobie jak trudna musiała ona być.

"Płakał cały zespół"

Kardiochirurg ze szpitala im. Karola Jonschera powiedział, że to najgorsza historia, jaka spotkała go w całym zawodowym życiu. On sam ma małe dziecko, które również tego dnia poszło do przedszkola.

Szef oddziału kardiochirurgii przyznał, że sytuacja wstrząsnęła całym zespołem. Choć wszyscy lekarze z drastycznymi widokami ran i obrażeń ciała mają do czynienia stale, a temat śmierci jest nierozerwalnie związany z zawodem który wybrali, na tak okrutną śmierć dziecka nikt nie jest przygotowany. To doświadczenie, które na zawsze pozostaje w pamięci.

- "Płakał cały zespół. Nie widziałem nigdy, żeby dorosłe, rosłe chłopy tak płakały. A przecież doświadczyliśmy już wszyscy śmierci na bloku operacyjnym" - podsumowywał kardiochirurg.

Zabójca pięcioletniego Maurycego usłyszał już zaocznie zarzut zabójstwa. Mężczyzna nie przyznaje się do winy i odmawia składania wyjaśnień twierdząc, że nie pamięta ataku. Wiadomo, że mężczyzna leczył się neurologicznie, a na kilka dni przed atakiem z użyciem noża zachowywał się agresywnie.

Czytaj też: 3-miesięczna dziewczynka w ciężkim stanie. Rodzice jej nie bili, ale usłyszeli zarzuty