W tym roku świętuję 7. rocznicę „zaraz”. Nigdy więcej się nie odezwał, o alimentach też „zapomniał”

8 marca co roku świętuję, ale nie Dzień Kobiet. To rocznica dnia, w którym mój były partner i ojciec moich dzieci-bliźniaków, powiedział, że „zaraz przyjdzie”. W tym roku celebrowaliśmy 7. rocznicę „zaraz”, ponieważ nigdy więcej nie przyszedł ani się nie odezwał. O alimentach też „zapomniał”.

W tym roku świętuję 7. rocznicę „zaraz”. Nigdy więcej się nie odezwał, o alimentach też „zapomniał”

i

Autor: Getty Images W tym roku świętuję 7. rocznicę „zaraz”. Nigdy więcej się nie odezwał, o alimentach też „zapomniał”

W listopadzie 2015 urodziłam bliźniaki-wcześniaki. Córka spędziła 2 tygodnie na OION-ie, a syn, który był w cięższym stanie, po dwóch tygodniach na OION-ie, trafił do kolejnego szpitala, gdzie leżał blisko miesiąc. W grudniu, przed świętami, byliśmy w komplecie w domu.

A już w styczniu mój były partner zaczął przejawiać agresję: wyzwiska, trzaskanie drzwiami, rzucanie przedmiotami. Znacie te wszystkie opowieści o przemocy w rodzinach? Te wszystkie: to był miły człowiek, zawsze mówił „dzień dobry”? U mnie było podobnie.

Od czego zależą alimenty i opieka nad dzieckiem

"Wszyscy się kłócą"

Gdy zaczęłam sygnalizować otoczeniu, co się dzieje, słyszałam: „wszyscy się kłócą”, „dzieci zmieniają związek”. Albo – sic! – że pewnie to ja przesadzam, że histeryzuję, że po porodzie hormony szaleją, więc się czepiam. Bo, na zewnątrz, on dobrze grał – troskliwy ojciec, obruszający się np. w przychodniach, gdy ktoś na piedestale stawiał matkę. „Przecież ojciec też może się doskonale zajmować dziećmi!”, to jego słowa.

A w domu coraz więcej awantur. Raz kopnął mnie, raz popchnął, raz uderzył w twarz: „zrobiłem to powoli, żebyś zdążyła się uchylić” – powiedział. Mimo wszystko jest szok, niedowierzanie, że to się dzieje naprawdę, jest poczucie bezradności i autosabotaż: nie mogę się wyprowadzić, bo nie dam rady sama z dziećmi, nie mogę się wyprowadzić, bo nikt mi nie wynajmie mieszkania, nie mogę się wyprowadzić, bo mam wielki bliźniaczy wózek i nie mieszczę się w windzie.

Z drugiej strony miałam wiedzę, że przemoc nigdy się nie zatrzymuje, że zawsze znajdzie się ta przysłowiowa za słona zupa. I ta wiedza zwyciężyła nad złudzeniami. W maju 2016 wyprowadziłam się z dziećmi.

Radosne życie, z którego wykreślił dzieci

Mimo wszystko – o naiwności! – chciałam, żeby znały ojca. Aranżowałam spotkania: nie przychodził albo przychodził i po kilku minutach mówił, że jest umówiony gdzieś, że do widzenia.

Dzieci dużo chorowały. We wrześniu 2016, mając 10 miesięcy, zaczęły uczęszczać do żłobka, bo wróciłam do pracy. Więc choroby, infekcje, wirusy, wymioty, biegunki. Na początku 2017 planowałam zaszczepić bliźniaki na ospę, ale mieli infekcję gardła.

Zanim zdążyłam pójść na kolejny termin szczepienia, zachorował na ospę syn. Przeszedł lekko, czego nie można powiedzieć o siostrze. Stan się pogarszał. Szpital, leczenie przeciwwirusowe i jednocześnie antybiotyk. Dzieci miały rok i 4 miesiące, ale rozwijały się z lekkim opóźnieniem. To w tym szpitalu moja córka postawiła pierwsze kroki. Najpiękniejsze wspomnienia na zawsze splecione z najgorszymi.

Wyszłyśmy ze szpitala. Miało być dobrze, nie było: zaczęły się wymioty, gorączka. Lekarz wezwany do domu stwierdził zakażenie rotawirusowe, zaordynował leczenie. Miało się poprawiać, poszłam do pracy, zostawiając dzieci z profesjonalną zaufaną nianią. Poprosiłam, żeby ojciec dzieci przyjechał do nich: do zaopiekowania był zdrowy (chwilowo) syn i chora córka, a ja w pracy – do godz. 22. Przyszedł. Wieczorem przyjechała kolejna lekarka, bo córka nie piła nawet wody. Zapadła jedyna możliwa w tej sytuacji decyzja: szpital.

I wtedy, 8 marca 2017, padło: „teraz nie mogę, muszę coś załatwić, zaraz przyjdę do szpitala”. Córka pojechała do szpitala z moimi rodzicami, chociaż nie byli prawnymi opiekunami.

Do końca pracy, do tej godz. 22, dzwoniłam, pisałam do niego - bez odpowiedzi. Moja rodzina i niania sądzili, że może uległ wypadkowi? „Na szczęście” media społecznościowe szybko rozwiały złudzenia: zdjęcia ze spa, z knajp, z treningów, z nową partnerką (która, poinformowana później o niealimentacji ze strony jej "ukochanego", stwierdziła, że to mój problem). Radosne życie, z którego wykreślił dzieci. Nie odezwał się nigdy więcej. Nie płaci też alimentów.

"Samotne matki żyją z alimentów i zasiłków"

I tak od 7 lat zderzam się z samotnym rodzicielstwem. I z mitami, jakie wokół niego narastają.

Mit podstawowy? „Samotne matki żyją z alimentów i zasiłków”. Tak, to zdecydowanie mój „faworyt”. Jak to się ma do rzeczywistości?

1. Po pierwsze, alimenty — są zasądzane zwykle w niższych kwotach niż wnioskowane. Mężczyźni, którzy „nie mają” na alimenty, oczywiście mają na prawników, którzy podważają paragony (należałoby mieć faktury imienne, na absolutnie wszystko, od porannej bułeczki poczynając!), którzy zarzucają, że kino czy teatr to „zbytki” i udowadniają, że ich klient to biedny człowiek bez grosza przy duszy. To, że koszty utrzymania dzieci rosną, dla sądu nie ma znaczenia, alimenty są zasądzane na podstawie aktualnych poniesionych wydatków i chcąc podnieść kwotę alimentów, trzeba sądową zabawę zaczynać od nowa, na długie miesiące lub lata.

W sądach matki muszą spowiadać się z każdej wydanej złotówki, a koszty utrzymania są zwykle dzielone po pół, mimo że rodzic sprawujący faktyczną opiekę, ma mniejsze możliwości zarobkowe, bo zwyczajnie się nie rozdwoi. Dodatkowo po pracy ten rodzic jest obciążony opieką nad dzieckiem i domem, a w żadnym z tych obowiązków nikt nie wyręczy.

2. Po drugie – alimenty są notorycznie niepłacone. Ponad milion dzieci w Polsce nie otrzymuje zasądzonych alimentów. Ani ja, ani moje dzieci nie jesteśmy tu wyjątkowi – to smutny standard w kraju, gdzie niealimentacja to nie wstyd, a drzwi do tego procederu wciąż są otwarte na oścież. W jaki sposób? Patrz punkt 3.

3. Po trzecie – jak ktoś nie chce płacić alimentów, to nie będzie. Łatwo stać się dłużnikiem, z którego nic nie da się ściągnąć: wystarczy formalnie nic nie mieć. Brak konta. Samochód na babcię-staruszkę, która nigdy nie miała prawa jazdy - "żeby babcię wozić do kościoła". Dom na nową partnerkę. Proste? Są w sieci fora, gdzie dłużnicy radzą sobie, co zrobić, żeby nic nie można było im uszczknąć na ich własne dzieci.

4. Po czwarte – alimenciarze mogą liczyć na wsparcie społeczne. Bo dłużnik alimentacyjny nie żyje w próżni. Dłużnik ma pracę, za którą ma płacone "pod stołem". Dłużnik ma życzliwych krewnych lub nową partnerkę, która na swoje konto przyjmuje wynagrodzenia. Bliskich, którzy przepisują na siebie majątek dłużnika. Ojciec moich dzieci przez te 7 lat pracował w kilku miejscach, rzekomo nigdzie nic nie zarabiając. Zawsze się ktoś znajdzie, kto "pomoże" koledze okradać własne dzieci.

5. Po piąte – istnieje fundusz alimentacyjny, co do którego wiele osób żywi przekonanie, że „gdy ojciec nie płaci, to fundusz płaci”. Otóż...niespodzianka! Fundusz płaci alimenty tylko osobom, które nie przekraczają kryteriów dochodowych. Te kryteria do niedawna to było 1000 zł/os., aktualnie – 1200. Czyli mając jedno dziecko i najniższą krajową, nie dostaniesz ani złotówki z funduszu alimentacyjnego!

6. Po szóste – wiele osób snuje wizje, jak to kobiety pozywają biednych tatusiów o astronomiczne kwoty, a potem nie pracują i żyją z tych astronomicznych kwot otrzymywanych z funduszu. To jest nieprawda, bo nawet jeśli ktoś doświadczy otrzymywania alimentów z funduszu, to jest to kwota maksymalnie do 500 zł na dziecko, niezależnie od tego, w jakiej kwocie zasądzono alimenty (a jak wygląda zasądzenie - patrz punkt 1).

7. Po siódme – nie ma zasiłków dedykowanych rodzicom, którzy sami wychowują dziecko, mające drugiego (niezainteresowanego) rodzica. Jest świadczenie, które jest przyznawane w sytuacjach, gdy nie są zasądzone alimenty, bo ojciec jest NN lub nie żyje – i to jest zawrotna kwota 193 zł na dziecko, a jeśli dzieci jest dwoje lub więcej, świadczenie wynosi łącznie 386 zł. Dla dzieci z niepełnosprawnością kwota wzrasta o dodatkowe 80 zł.

Samotni rodzice, którzy mają zasądzone alimenty (nieważne, że nieściągnięte), nie mogą liczyć na żądne „specjalne” świadczenia z tytułu samotnego wychowania dziecka. 800 plus otrzymuje każde dziecko w Polsce. Zasiłek rodzinny przysługuje osobom, które spełniają (oczywiście też niewysokie) kryteria dochodowe, ale samotni rodzice nie mają tu żadnych dodatkowych szans na przyznanie.

8. Po ósme: jako osoba, które dzieci nie otrzymują alimentów, notorycznie czuję się traktowana przez społeczeństwo jak idiotka. Ojciec moich dzieci nie płacił alimentów nigdy, a mimo to wciąż słyszę „to nie byłaś u komornika”? „a fundusz”? „a sąd? Pozwij go, to będzie siedział".

Szanowni państwo, myślę, że większość osób jest w stanie w ciągu kilku lat niealimentacji ustalić te ścieżki działania. Problem w tym, że – patrz punkt trzeci – jak ktoś nie chce płacić alimentów, to nie będzie. Jeśli matka nie pobiera świadczeń z funduszu, każdorazowo musi sama zgłaszać do prokuratury sprawę niealimentacji. Wiele spraw jest umarzana, jeśli dłużnik jest oficjalnie bezrobotny, a więc z powodu rzekomego braku dochodu niezdolny do spłaty zadłużenia.

Prawo poniekąd pozwala na niepłacenie, za niealimentację pogrozi takiemu delikwentowi paluszkiem w postaci prac społecznych (z których delikwent się wywiąże albo nie) i na tym się kończy. To nie jest moja subiektywna opinia, ale fakty:

"Wobec alimenciarzy (...) prawie 70 proc. wyroków to prace społeczne, które dłużnicy realizują w wymiarze 20–40 godzin miesięcznie. – Resztę czasu swobodnie pracują, często w szarej strefie, nadal nie spłacając zobowiązań. To dlatego brak jest dalszej skuteczności art. 209 k.k. – ocenia Justyna Żukowska-Gołębiewska - członkini Zespołu Ekspertów ds. Alimentów przy Rzeczniku Praw Obywatelskich i Rzeczniku Praw Dziecka - czytamy w Dzienniku Gazeta Prawna".

9. Po dziewiąte: niealimentacja nikogo nie obchodzi, poza kobietami, które zasuwają w kilku pracach, żeby zapewnić dzieciom wszystko, czego potrzebują. To ja zbieram materiały dowodowe, robię zdjęcia w miejscu pracy "na czarno", żadne służby nie będą w to interweniować.

Mam to „szczęście”, że biologiczny ojciec dzieci pracuje na czarno w tym samym mieście, więc kilkakrotnie udało się go przyłapać, przedstawić dowody w sądzie. Ale gdyby gdzieś wyjechał, przebywał za granicą – szukaj wiatru w polu. Nikt się tym nie zainteresuje. Jeśli w świetle prawa nic do niego nie należy i od lat nie miał legalnej pracy - no to nie miał, po co drążyć temat.

Nikt nie weryfikuje zeznań, które były odczytywane w sądzie: on twierdzi, że „odszedł z powodu mojego romansu” i „matka utrudnia kontakty”. Człowiek, który od marca 2017 nawet nie zadzwonił! I nie padnie z wokandy pytanie: "A próbował pan dzwonić, spotkać się? Kiedy? Ile razy?" Nic z tych rzeczy! Pada pytanie: "Czy podtrzymuje pan zeznania?", a on powie, że tak. I już: słowo przeciw słowu, to ja muszę udowadniać prawdę.

10. Po dziesiąte: Problemem jest zarówno brak skutecznych rozwiązań systemowych i społeczny hejt oraz dyskryminacja samotnych matek. Wadliwe prawo, uniemożliwiające eksmisję osób z dziećmi, sprawiło, że samotne matki są pariasami na rynku najmu. Brakuje przedszkoli, żłobków i świetlic, które byłyby otwarte choć trochę dłużej, bo praca we wczesnych godzinach nie wszędzie i nie dla wszystkich jest dostępna.

Brakuje skutecznego "bata na alimenciarzy", którym miał być art. 209 k.k., ale w praktyce, jak zwykle, nie wyszło, jak powinno. Brakuje społecznego przekonania, że niepłacenie alimentów to okradanie dzieci: z pieniędzy, z możliwości, z zajęć dodatkowych, z obozów, z książek, z ubrań, z wyjść ze znajomymi do kina, z wymarzonej zabawki, z korepetycji z angielskiego... Niepłacenie alimentów to forma przemocy ekonomicznej, przemocy tym podlejszej, że kierowanej ku bezbronnemu dziecku. Chciałabym, aby kiedyś przyszedł dzień, w którym oczywiste będzie, że za niepłacenie alimentów (i ułatwianie takiego procederu dłużnikowi) należy się kara i społeczne potępienie.