Anna Garczyk-Zielińska mieszka z rodziną w Krakowie. Wychowuje dzieci, zajmuje się domem, pracuje. Patrząc na tą aktywną, pełną życia kobietę aż trudno uwierzyć, jak bardzo bliska była śmierci z powodu ciężkiej choroby wątroby.
W 2003 roku przeszła transplantacje wątroby, a dziś promuje ideę przeszczepienia i świadomego dawstwa narządów dzięki którym sama dostała drugie życie.
Nieoczekiwanie problemy
O tym, że coś jest nie tak, dowiedziała się przypadkiem. Urodziła się zdrowa, uprawiała sporty, nie miała żadnych niepokojących objawów aż do momentu, gdy miała 15 lat. Wtedy z powody raka płuc umarła jej babcia. Mama Anny zdecydowała, że na wszelki wypadek cała rodzina powinna się dokładnie przebadać.
Badanie krwi wykazało, że Anna ma podniesione próby wątrobowe. Wydawało się, że może doszło do jakieś pomyłki w laboratorium, ale powtórzone badanie znowu wykazało nieprawidłowe wyniki. Wątroba Anny nie pracowała prawidłowo.
- Trafiłam pod opiekę specjalistów chorób zakaźnych krakowskiego szpitala. Szukali przyczyny, wykonano u mnie testy w kierunku wirusa żółtaczki zakaźnej typu A i B. Wyszły ujemnie. Testów w kierunku wirusa C jeszcze wtedy nie było - opowiada Anna.
Lekarze wykluczyli wirusowe zapalenie wątroby i zaczęli ją leczyć w kierunku choroby autoimmunologicznej. Wyniki się poprawiły, ale nieznacznie. Anna jednak żyła normalnie, chodziła do szkoły sportowej, biegała, grała w koszykówkę, jeździła na nartach. Po maturze podjęła jednocześnie studia i pracę.
Konieczny przeszczep
Nic złego nie działo się aż do 1995 roku, kiedy to po powrocie z pracy do domu i zjedzeniu zupy poczuła się źle. - - Miałam mdłości - opowiada. Okazało się, że to krwotok z żylaków przełyku. To jedno z częstych powikłań niewydolności wątroby, zawsze wymaga pilnej pomocy lekarza. Wtedy Anna po raz pierwszy usłyszała od lekarzy, że prawdopodobnie w jej przypadku konieczna będzie transplantacja wątroby.
Okazało się, że choruje na wirusowe zapalenie wątroby typu C, które doprowadziło do nieodwracalnego uszkodzenia narządu. Sytuacja była bardzo trudna, to były początki transplantacji wątroby w Polsce.
Pierwszy udany zabieg wykonał zaledwie kilka lat wcześniej, bo 1 marca 1990 roku, Piotr Kaliciński w Instytucie „Pomniku – Centrum Zdrowia Dziecka" przy współpracy niemieckiego specjalisty Rudolfa Pichlmayra. Lekarze mówili, że może być konieczny zabieg za granicą, np. właśnie w Niemczech.
Spełnione marzenie o dziecku
- Mimo problemów zdrowotnych nadal żyłam w miarę normalnie, choć coraz częściej musiałam odwiedzać lekarzy, konieczne stały się także pobyty w szpitalach. Musiałam także poddawać się bardzo niemiłym zabiegom ostrzykiwania żylaków - opowiada Anna.
Wyszła za mąż i zaczęła marzyć o macierzyństwie. Lekarze odradzali mówiąc, że ciąża może zagrażać jej życiu. Mówili, że w jej wypadku najlepszym wyjściem będzie aborcja, bo z tej ciąży i tak najpewniej nic nie będzie. Zdecydowała się walczyć o dziecko. Zaszła w ciążę.
Aż do porodu czuła się świetnie. Urodziła przez cięcie cesarskie niedużą, ważąca 2,7 kilogramów córeczkę, zdrową. - Przewieziono ją do szpitala zakaźnego by wykluczyć, że przekazałam jej wirusa. Lekarze wykluczyli zakażenie - wspomina Anna.
Telefon z kliniki
To był 1999 rok. Choroba wątroby była u Anny już tak zaawansowana, że nic nie dałoby leczenie interferonem, który zaczęto wtedy stosować u pacjentów zakażonych wirusem typu C. Kobieta cudem przeżyła kolejny krwotok z żylaków przełyku. Czekała na telefon z Kliniki Chirurgii Ogólnej Transplantacyjnej i Wątroby warszawskiego Samodzielnego Publicznego Centralnego Szpitala Klinicznego przy ul. Banacha.
- Nie dopuszczałam do siebie myśli, że jestem śmiertelnie chora - wspomina Anna. Nie zrezygnowała z pracy, wychowywała córkę, starała się normalnie żyć.
11 września 2003 roku odebrała telefon, że jest dla niej wątroba. Operacja trwała 12 godzin. - Po zabiegu na nowo uczyłam się chodzić - wspomina. Przez jakiś czas zmagała się ze zrostami w drogach żółciowych, lekarze musieli jej wstawić specjalną protezę, by je poszerzyć.
W 2008 roku urodziła zdrowego syna, ważącego 3,5 kilo. Mówi, że czuła się po porodzie fantastycznie. Cieszy się każdym dniem spędzanym z dziećmi, zwłaszcza że doświadczyła też straty.
W 2012 roku urodziła w szóstym miesiącu ciąży martwego synka, potem straciła jeszcze jedną ciążę, to także był chłopczyk. - W życiu każdego z nas zdarzają się trudne momenty - mówi Anna.
Bieg po nowe życie
W tym roku Anna Garczyk-Zielińska po raz kolejny weźmie udział w biegu Bieg po Nowe Życie, który odbędzie się 10 września, już tradycyjnie, w Muzeum Pałacu Króla Jana III w Wilanowie. Razem z 80 innymi osobami po transplantacji, a także z lekarzami i przedstawicielami mediów, w tym naszego serwisu mjakmama.pl, który jest patronem medialnym wydarzenia, przejdzie w sztafetach symboliczną trasę.
Przekaz Biegu po nowe życie jest jasny: przeszczepienia i świadome dawstwo narządów to dla wielu szansa na drugie życie, skuteczna metoda leczenia i wielki dar, który może stać się udziałem każdego. Jeśli chcecie wesprzeć akcję swoją obecnością, zapraszamy do Wilanowa w drugi weekend września.