Jak urodzić i nie zwariować? Wie to doskonale Heidi Murkoff, która oficjalnie sprzedała już około czterdziestu milionów egzemplarzy swoich książek, przetłumaczonych na ponad trzydzieści języków.
W rzeczywistości jednak dotarły one do znacznie większej liczby kobiet na całym świecie, ponieważ książki te są na tyle kultowe i uniwersalne, że często przekazywane są z rąk do rąk.
Wszystko zaczęło się od wydanej w 1985 roku książki „What to expect, when you’re expecting” (polski tytuł „W oczekiwaniu na dziecko”).
– Początkowo wcale nie miałam zamiaru zostawać pisarką, nie marzyłam nawet o tym, że moja książka odniesie sukces. Napisałam ją, bo sama byłam świeżo upieczoną mamą i kiedy byłam w ciąży, brakowało mi właśnie takiej lektury: obszernie i rzetelnie odpowiadającej na pytania nurtujące przyszłą mamę. Na rynku nie było wtedy niczego podobnego – mówi autorka.
Potrzeba matką wynalazków! Wraz ze wzrostem popularności książka trafiła na listę bestsellerów „New York Timesa”, a dziennik „USA Today” uznał ją za jedną z 25 najbardziej wpływowych książek ostatniego ćwierćwiecza.
Także polskie mamy dobrze znają „W oczekiwaniu na dziecko”. Na mapie ostatniej trasy promocyjnej autorki znalazła się Warszawa, mieliśmy więc możliwość poznać Heidi i porozmawiać z nią.
Oto rozmowa mjakmama24.pl z Heidi Murkoff
- Czego można się spodziewać, spodziewając się dziecka? (To pytanie – gra słów – jest dosłownym tłumaczeniem oryginalnego angielskiego tytułu książki – przyp. red.)
– Tak naprawdę nigdy do końca nie wiadomo, czego się spodziewać, bo każda ciąża jest inna, każda kobieta jest inna i każde dziecko jest inne. Do rodzicielstwa nie da się być stuprocentowo przygotowanym.
Można się przygotowywać, owszem, i właśnie po to powstały moje książki, aby kobiety czuły się choć trochę pewniej, aby mogły zaspokoić ciekawość i uspokoić obawy, dowiedzieć się, że to, co dzieje się z ich ciałem, te wszystkie dziwne objawy, w większości przypadków są zupełnie normalne i że inne kobiety też przez to przechodzą.
- Twoja pierwsza książka powstawała w czasach, gdy nie było Facebooka ani Google’a (pierwsze wydanie ukazało się w 1985 roku – przyp. red.), a ty nie byłaś lekarzem, tylko początkującą mamą. Mimo to zawarłaś w niej bardzo wiele tematów. Czy trudno było zebrać te wszystkie informacje?
– Nie było to na pewno tak łatwe jak jest dzisiaj, musiałam się trochę nachodzić (śmiech). Miałam dostęp do medycznych podręczników, brałam udział w medycznych konferencjach, czytałam publikacje w naukowych pismach dla lekarzy.
Dla mnie jednak większym wyzwaniem było – i nadal jest – nie tyle zebranie informacji, co opracowanie ich w taki sposób, by były przystępne dla czytelniczek. Wszystkie te informacje, które miałam, musiałam przełożyć z języka medycznego, zrozumiałego głównie dla specjalistów, na język „mamowy”, i czasem wyglądało to naprawdę jak tłumaczenie z innego, obcego języka.
Jednak pisząc tego typu książkę, nie wystarczy tylko uprościć słowa. Trzeba dodać emocje, trochę humoru i praktycznych, życiowych odniesień, ale też postawić się na miejscu osoby, która będzie tę książkę czytać. Zastanowić się, czego czytelniczka może w niej szukać i pisać tak, jakby pisało się do bliskiej koleżanki.
Jeśli czytam medyczny raport, który mnie przeraża, staram się omówić go w taki sposób, by kobieta w ciąży czytająca moją książkę zdobyła niezbędną wiedzę, ale nie była przerażona.
Wystarczająco można się wystraszyć diagnozami postawionymi przez „doktora Google'a”. Z wyszukiwarki szczególnie chętnie korzystają debiutujące mamy, bo szukają odpowiedzi na nurtujące je pytania, a po paru chwilach znajdują co najmniej kilka śmiertelnie poważnych diagnoz. Zwariować można!
W ogóle spędzając sporo czasu w internecie, będąc w ciąży, można się łatwo zdołować, stracić pewność siebie i zwątpić w swoje instynkty. To środowisko surowe i krytyczne wobec kobiet, a szczególnie wobec młodych matek.
Czytaj: Co zrobić, by dziecko było pewne siebie?
Co dla rodziców oznacza szczęśliwe dzieciństwo?
- Czy w takim razie przyszłe mamy powinny się odciąć od internetu?
– Całkowite zrezygnowanie z niego byłoby już chyba niemożliwe, sama mam własny portal, profile w mediach społecznościowych i aplikację mobilną. Natomiast bardzo ważne jest podejście, jakie mamy do treści przeczytanych w internecie.
Trzeba mieć do nich dystans i umieć ocenić, które pochodzą z rzetelnego, zaufanego źródła. Na pewno nie warto wierzyć we wszystko, co przeczyta się w sieci, bo wiele jest tam informacji nieprawdziwych, są informacje, które kiedyś były prawdziwe, ale powinny być uaktualnione, a jeszcze więcej „informacji” to po prostu czyjeś opinie, a nie medyczne fakty.
- Od 35 lat twoja książka jest znana i ceniona przez przyszłe mamy na całym świecie. Pozostała kultowa nawet mimo postępu technologicznego, jaki po drodze nastąpił, mimo rozwoju mediów społecznościowych. Jak to się stało, że kobiety wciąż chcą czytać tę grubaśną książkę?
– Sukces nie przyszedł od razu, a moja książka nie była bestsellerem od pierwszego dnia na rynku. Zadziałał tutaj raczej marketing szeptany – jedna kobieta poleciła ją swojej przyjaciółce, ta poleciła ją swojej siostrze, siostra kolejnym kobietom i tak dalej.
Dziś wciąż tak to działa, najlepszą promocję robią nam zadowolone mamy. Ale nie spoczęłam na laurach. Idziemy (wraz z całą firmą – przyp.red.) z duchem czasu: książka jest dostępna nie tylko w tradycyjnej, papierowej wersji, lecz także jako e-book.
Zmienia się też jej treść – to nie jest dokładnie ta sama książka, którą czytały kobiety kiedyś. Jest ciągle aktualizowana, powstają nowe wydania. Trzymam rękę na pulsie, dlatego czytelniczki mogą polegać na informacjach w niej zawartych.
To prawda, że książka jest bardzo gruba, ale nie trzeba jej czytać od deski do deski. Można używać jej jako takiej domowej wyszukiwarki i sięgać po nią tylko wtedy, gdy jest taka potrzeba – jeśli twoje dziecko nie może spać o godzinie 3 w nocy i cały czas płacze, po prostu szukasz odpowiedniego hasła w indeksie.
- Można powiedzieć, że ta książka jest jak żywy organizm...
– Dokładnie! Ale jej istota pozostaje niezmienna, bo z biegiem lat problemy i wątpliwości mam wcale się tak bardzo nie zmieniają.
Kiedy jeżdżę po świecie i spotykam się z mamami w różnych krajach, na różnych kontynentach, także w obozach dla uchodźców czy nawet w więzieniach, one wszystkie przechodzą przez podobne doświadczenia związane z macierzyństwem i wszystkie chcą dla swoich dzieci tego, co najlepsze.
Dzięki temu, że mogę od tylu lat obserwować kobiety z tak różnych środowisk, widzę, że macierzyństwo to coś, co jest ponad wszystkimi podziałami. Mamy bardzo podobne problemy, rozterki, wątpliwości, te same kwestie są dla nas ważne – dlatego powinnyśmy się wspierać i dostrzegać to, co nas łączy, a nie to, co nas dzieli.
Czytaj: Wszystko, co musisz wiedzieć o cesarskim cięciu: poznaj najczęstsze mity
Noworodek w domu: 19 porad dla mamy
- Tak jak już wspominałaś, dzisiaj mamy z całego kraju, a nawet świata, mogą spotkać się w internecie i wspierać się globalnie. W szerokim gronie można też zadać każde pytanie i uzyskać na nie szybko wiele odpowiedzi...
– To akurat jednocześnie wada i zaleta. Czasem dobrze jest spojrzeć na jakąś kwestię z różnych perspektyw, poznać doświadczenie różnych osób, różne opinie – o ile te opinie nie sprawiają, że zaczynasz wątpić w siebie.
Problem tkwi w tym, że kiedy słuchamy wszystkich dookoła, staramy się przyswoić tyle różnych, nowych informacji – często nie słyszymy naszego wewnętrznego głosu, zagłuszamy nasze własne potrzeby, i przez to nie czujemy się pewne siebie, tracimy zaufanie do własnego instynktu.
Jeśli coś jest zdrowe, bezpieczne i czujesz, że jest dla ciebie dobre – to znaczy, że postępujesz właściwie. A jeśli nie wiesz, czy postępujesz właściwie, zapytaj swojego lekarza.
- A co, jeśli nie mam dobrego kontaktu z moim lekarzem?
– Każda kobieta w ciąży powinna mieć możliwość zadawania pytań swojemu lekarzowi i powinna dostawać na nie wyczerpujące odpowiedzi. Masz prawo do bycia poinformowaną, masz prawo zostać wysłuchana, masz prawo wiedzieć, co dzieje się w twoim ciele – to obowiązek lekarza, by cię o tym poinformować.
Jednocześnie lekarz powinien szanować twoje decyzje i preferencje zawsze, kiedy to tylko możliwe. Te prawa nie są zależne od statusu społecznego, poziomu wykształcenia czy zamożności, są takie same dla każdej z nas.
Jeśli lekarz czy położna nie są wparciem, nie słuchają cię, nie masz do nich zaufania i po każdej wizycie w głowie wciąż siedzi ci milion pytań, które zadajesz innym mamom w internecie, bo im bardziej ufasz, to w twojej głowie powinna zapalić się czerwona lampka. Skoro nie jesteś zadowolona z opieki medycznej, jaką otrzymujesz, a możesz ją zmienić – zrób to!
- Wspomniałaś o słuchaniu własnego instynktu. Czy instynkt macierzyński wystarczy, żeby zdrowo przejść przez ciążę i wychować dziecko?
– Nie, zdecydowanie nie. Potrzebne jest też wsparcie medyczne i wiedza. Instynkt macierzyński nie polega na tym, że jakiś magiczny głos powie ci, co masz robić, to nie działa na autopilota i nie u wszystkich kobiet uruchamia się z momentem zajścia w ciążę, a czasem nie uruchamia się od razu nawet po urodzeniu dziecka.
To proces, który u każdej kobiety przebiega inaczej. Kiedy pierwszy raz dostaniesz na ręce niemowlę, możesz od razu poczuć z nim silną więź, ale możesz też jej nie poczuć.
Kiedy wrócicie z dzieckiem ze szpitala do domu, możesz czuć się podekscytowana i gotowa na nowe wyzwania, ale możesz też czuć się bardzo niepewna i przytłoczona.
Instynkt macierzyński potrzebuje czasu, by się rozwinąć, ale też potrzebuje wsparcia innych kompetentnych osób.
Czytaj: Trzy trymestry ciąży - co trzeba wiedzieć o każdym z nich?
Poród od A do Z: te pojęcia związane z porodem powinnaś znać
- Mężczyźni też mają instynkt rodzicielski?
– Jasne, że tak. Kobiety mają trochę łatwiej, bo na ich ciało i umysł działa cała masa hormonów, które stymulują instynkt macierzyński, ale przecież ojcowie też doświadczają zmian hormonalnych w czasie, gdy ich partnerka jest w ciąży oraz tuż po urodzeniu dziecka.
Organizm mężczyzny produkuje wtedy więcej estrogenu, czyli hormonu żeńskiego, natomiast poziom hormonu męskiego, testosteronu, nieco spada.
Kiedy ojcowie mają fizyczny kontakt ze swoim dzieckiem, mogą je kangurować, tulić – w ich organizmie, tak samo jak w organizmie matki, uwalniana jest oksytocyna, czyli hormon przywiązania. Wszystko po to, by uspokoił się w mężczyźnie wojownik, a obudził opiekun.
- Natura wie, co robi.
– Dokładnie! Ale te zmiany nie zajdą, jeśli tata jest wykluczony z opieki nad dzieckiem – być może dlatego, że nie wyniósł z domu takiego wzorca, jego ojciec nie był opiekuńczy, a w jego środowisku pokutuje stereotyp, że zajmowanie się dzieckiem jest niemęskie, więc on do tego nie dąży.
A może jego partnerka mniej lub bardziej świadomie odpycha go od dziecka, bo sądzi, że ona zajmie się noworodkiem lepiej – to wbrew pozorom zdarza się bardzo, bardzo często.
W takich sytuacjach mężczyzna nie ma szans tego ojcowskiego instynktu wykształcić i to jest wielka strata dla całej rodziny, a szczególnie dla dziecka, ponieważ ojcowie mają zwykle zupełnie inne metody wychowawcze niż matki i dzieci uwielbiają te różnice, to je rozwija.
Dlatego mówię kobietom w ciąży: daj swojemu partnerowi brać czynny udział w wychowaniu dziecka, a nie tylko się przyglądać, angażuj go i z góry nie zakładaj, że on czegoś nie potrafi albo zrobi to gorzej.
Jedyne, czego mężczyźni naprawdę nie potrafią, to karmić piersią, ale i na to jest sposób: przecież mogą przytulić dziecko do swojej piersi, skóra do skóry i karmić je butelką.
Obsługi dziecka uczymy się poprzez praktykę – nie zawsze wszystko się udaje, ale ważne, żeby oboje rodzice mogli tego doświadczyć. I nie przejmuj się, że kiedy on zmienia pieluszkę, kupa jest wszędzie dookoła. Koniec końców najważniejsze, by wasze dziecko było zdrowe i czuło się kochane.
Kultowe książki Heidi Murkoff
Od czasów pierwszej książki Heidi Murkoff powstała cała seria jej podręczników: dla par starających się o dziecko, dla kobiet w ciąży, o diecie przyszłych mam, o opiece nad dzieckiem w pierwszym, drugim i trzecim roku jego życia.Wszystkie dostępne są w polskiej wersji językowej.