Jak wygląda życie mamy w UK? Poród, opieka medyczna i wychowanie dzieci w Anglii

2014-11-13 13:52

Życie mamy w UK zupełnie odbiega od tego w Polsce. Każdego roku w Anglii rodzi się około 20 tysięcy dzieci, co daje nam pierwsze miejsce wśród matek obcokrajowców. Ale to tylko statystyki. Jak wygląda prawdziwe życie na obczyźnie, bez babć i znajomych sąsiadów? Jak przebiega ciąża, opieka okołoporodowa i czy widoczne są różnice w wychowywaniu dzieci. Na te wszystkie pytania, specjalnie dla nas odpowiada Kasia, autorka bloga Mama w UK.

wychowanie dzieci w UK

i

Autor: thinkstockphotos.com

Spis treści

  1. Słyszałam kiedyś taki dowcip: "Po czym poznać polskie dziecko za granicą? Po czapce. A po czym poznać turystę w Londynie? Po parasolu".
  2. A widoczne są różnice w wychowaniu?
  3. Na przykład?
  4. W ostatnim czasie w Polsce wydarzyła się w tym temacie rewolucja, gdyż posłanie sześciolatków do szkoły uznano za zabieranie im dzieciństwa.
  5. Wracając jednak do tematu zatrudnienia, na jakie wsparcie w tej kwestii może liczyć kobieta ze strony władz?
  6. Istnieje odpowiednik naszego „becikowego”?
  7. Dużo się słyszy również o prowadzeniu ciąży w Anglii. Jak Pani wspomina ten czas?
  8. Czy za opiekę okołoporodową się płaci?
  9. Mówiąc o ciąży, nie sposób pominąć jej rozwiązania.
  10. Nikt jej nie lubi.
  11. Emigracja ma swoje plusy, ale i minusy, choćby odległość od rodzinnego domu, w którym najczęściej pozostali rodzice, dziadkowie czy rodzeństwo.
  12. Z tej wypowiedzi wyczytać można pewien smutek, dobrze to interpretuję?

Słyszałam kiedyś taki dowcip: "Po czym poznać polskie dziecko za granicą? Po czapce. A po czym poznać turystę w Londynie? Po parasolu".

Kasia: I to po części jest prawda. Angielki preferują tak zwany "zimny chów". Żadna mama nie zakłada dziecku czapeczki w obawie o przewianie uszów, skarpetki zakładane są tylko zimą w czasie mrozów, a krótkie body to uniwersalny strój dla niemowlaka na większość roku kalendarzowego. My jesteśmy rodziną dwukulturową, więc każdą czapkę założoną przeze mnie, mój mąż dzielnie ściąga z głowy córki. Angielki pozwalają dzieciom chorować, mieć katar i gile do kolan. Ufają bezgranicznie lekarzom, przepisującym stale paracetamol na wszystkie dolegliwości. Nie faszerują dzieci witaminami, probiotykami, antybiotykami. Mało kto podaje tran czy witaminę D.

A widoczne są różnice w wychowaniu?

Tak, ale aby je zrozumieć, należy poznać mentalność Anglików. Ich tradycje, kulturę, wierzenia, styl bycia. Bez tego każda różnorodność może wydawać się dziwna, śmieszna lub po prostu głupia.

Na przykład?

Angielki rzadziej karmią piersią, częściej wybierają butlę, a robią to z wygody lub innych powodów. Ceny mieszanek w sklepach i ich reklama w mediach mają w tym ogromny udział. Angielki rzadziej gotują dzieciom, rzadziej w ogóle gotują w domu. Częściej wybierają dania słoiczkowe, tanie gotowe mrożone posiłki, lub po prostu "take away". Obiady serwowane są po 18, co początkowo przyprawiało mnie o zawrót głowy i do tej pory nie umiem jeść tak późno. Kobiety szybciej wracają do pracy po urodzeniu dziecka, i może stąd brak czasu i sił na przyrządzanie warzywek na parze dla maluchów. Jako że obowiązek szkolny w Anglii przypada od 4. roku życia, kobiety mogą wcześniej wrócić do pracy i zacząć pracować na pełny etat.

W ostatnim czasie w Polsce wydarzyła się w tym temacie rewolucja, gdyż posłanie sześciolatków do szkoły uznano za zabieranie im dzieciństwa.

Nie wiem, z czego wynika ten strach o polskie sześciolatki w szkole. Może z braku zaufania do polskiego systemu kształcenia, a może po prostu z przyzwyczajenia Polaków. Podoba mi się system anielski, gdzie obowiązek przedszkolny zaczyna się w 4. roku życia dziecka, a 5-latek w szkole nikogo tutaj nie dziwi. Zdaję sobie sprawę, że szkoły i ich wyposażenie różni się od typowej placówki polskiej. W Wielkiej Brytanii najmłodsze dzieci mają do dyspozycji osobną część szkoły, a często i osobne wejście do budynku. Długie przerwy na posiłek, nauczyciele wspomagani asystentami, pełna gama pomocy dydaktycznych są podstawą każdej szkoły. Zajęcia odbywają się w salach wysłanymi wykładziną, dzieci siedzą częściej na pufach, na ziemi, rzadziej w ławkach. Maluchy nie noszą na plecach ciężkich tornistrów, mają natomiast kolorowe teczki z logiem szkoły i swoją własną szafkę na prywatne rzeczy. Każdy uczeń z dumą nosi mundurek szkolny, w barwach swojej placówki. Wszystko w szkole, począwszy od ołówka, gumki, zeszytu, po farby, książki i komputery zapewnia szkoła. Rodziców tutaj nie przeraża widmo drogiej wyprawki szkolnej, ponieważ szkoła zapewnia praktycznie wszystko co konieczne.

PLANOWANIE CIĄŻY: Polki RODZĄ coraz więcej dzieci. Ale na Zachodzie >>

Wracając jednak do tematu zatrudnienia, na jakie wsparcie w tej kwestii może liczyć kobieta ze strony władz?

Kobieta w Anglii może udać się na 9 miesięcy płatnego urlopu macierzyńskiego (maternity pay), natomiast jeśli zdecyduje się zostać z dzieckiem dłużej, może to zrobić przez kolejne 3 miesiące, ale ten okres jest już niepłatny. Kwota zasiłku jest śmiesznie niska i często brak konkretnych finansów zmusza kobiety do szybszego powrotu do pracy. Bardzo miło zaskoczyło mnie, że mama do ukończenia 1. roku życia dziecka ma zapewnioną darmową opiekę medyczną, w tym wszystkie leki, dentystę, wizyty u specjalistów. W przypadku dzieci bezpłatna opieka medyczna trwa do 16. roku życia. Ojcu natomiast przysługują 2 tygodnie urlopu tacierzyńskiego.

ŚWIADCZENIA RODZINNE za granicą. Ile wynoszą ZASIŁKI RODZINNE w Norwegii i Wielkiej Brytanii? >>

Istnieje odpowiednik naszego „becikowego”?

Po urodzeniu dziecka kobiecie przysługuje zasiłek na dziecko (child benefit), ale jest to symboliczna kwota 20 funtów tygodniowo. Niestety finansowo państwo angielskie średnio pomaga rodzinom, które są pracujące, stad też tak ogromny odsetek ludzi na bezrobociu. Bycie bezrobotnym znacznie ułatwia pozyskanie konkretnego wsparcia i dopłat do mieszkania, podatku itp.

Dużo się słyszy również o prowadzeniu ciąży w Anglii. Jak Pani wspomina ten czas?

Ciąża była upragniona i oczekiwana, te dwie kreski na teście powaliły nas z nóg, potem dopiero przyszła rzeczywistość i zetkniecie się ze sobą dwóch światów. Z Polski dobiegały mnie głosy, że w Anglii położne nie dbają o ciężarne, że nawet lekarza nie będę widzieć w czasie ciąży, że nikt mi usg nie zrobi. I rzeczywiście tutaj odbywa się to inaczej. Ciążę traktuje się tutaj po ludzku, nie jak chorobę, na którą kobieta zapada i musi wziąć L4 z pracy. Zdrowej ciężarnej kobiecie nikt nie podaje leków na podtrzymanie ciąży, nikt nie wykonuje setki usg, tysięcy badań per vaginam. Ciążę prowadzi świetnie przygotowana położna (midwife), która używa centymetra krawieckiego, aby mierzyć wielkość brzucha i nie potrzebuje skanu, bo rękoma potrafi sprawdzić, jak ułożone jest dziecko. Trafiłam na cudowną położna, dobrą duszę, która pomogła mi napisać mój plan porodu (birth plan), rozwiewała moje wszystkie wątpliwości, podtrzymywała na duchu.

Czy za opiekę okołoporodową się płaci?

Nie, cała opieka okołoporodowa jest tu za darmo, w tym dwa planowane skany, leki, dentysta, badania krwi, moczu, nawet szkoła rodzenia. To bardzo pomogło mi skupić się na sobie, bez zmartwień o kolejną wizytę i wydatki, jakie niesie ze sobą ciąża. Pracowałam do 31. tygodnia ciąży, a w pracy mogłam liczyć na wyjątkowe traktowanie i imponującą wyprawkę dla córki.

Mówiąc o ciąży, nie sposób pominąć jej rozwiązania.

Mój poród należał do tych cięższych. Dwie próby masażu szyjki macicy, które miały pomoc w przyspieszeniu akcji nie przyniosły rezultatu, więc po upływie daty porodu skierowano nas do szpitala na wywoływanie porodu (inductjion of labour). I tu również dopisało mi szczęście, bo trafiłam na genialnych lekarzy i przemiłe położne. Były ze mną od początku do końca. Córka nie chciała współpracować i po trzech dniach wywoływania mój poród zakończył się cesarskim cieciem. Tym co mnie zdziwiło w czasie ciąży i w szpitalu to biurokracja.

URLOP MACIERZYŃSKI w UE. Jak długo trwa w poszczególnych krajach? >>

Nikt jej nie lubi.

Tu jednak wygląda to trochę inaczej. Proszę sobie wyobrazić, że na wszystko była potrzebna moja zgoda – na każdy zastrzyk, podanie leku, zbadanie tętna. Każda moja decyzja, każda prośba, każde działanie zapisywane było w dzienniku porodowym, który dostałam przy wyjściu ze szpitala. Dziś jest to świetna pamiątka w naszym rodzinnym pudle wspomnień. Druga natomiast rzecz, która mnie zadziwiła to szpitalne jedzenie. Wybór posiłków prawie taki jak w restauracji: dania wegetariańskie, kuchnia koszerna i posiłki dla cukrzyków do wyboru. Pamiętam fasolkę i kalafior podany mi zaraz po porodzie i moje zdziwienie, że ja to mogę jeść, bo przecież w Polsce nadal panuje mit surowej diety eliminacyjnej dla matki karmiącej piersią.

Emigracja ma swoje plusy, ale i minusy, choćby odległość od rodzinnego domu, w którym najczęściej pozostali rodzice, dziadkowie czy rodzeństwo.

Czasami myślę – jest super! Wyrwałam się z państwa chorego na papierologię, chorego na absurdy prawne, słabą politykę rodzinną albo może i jej brak, państwa chorego na zazdrość, polską mentalność, w której każda gospodyni domowa przeprasza, że ciasto nie takie jak trzeba wyszło, gdzie całe życie oszczędza się na samochód marzeń i mieszkanie na kredyt na 25 lat, a wakacje raz do roku, albo i rzadziej. I naprawdę cieszę się, że wyjechałam z państwa, w którym nie miałam nic, nawet perspektyw na wyświechtane lepsze jutro, bo w portfelu pusto, w banku debet, a umowa o pracę nadal niepodpisana. Ale często bywa i tak, że jestem tu nikim, albo kimś bez historii. Nikt mnie nie zna i nie rozpoznaje. Nie spotkam przypadkiem na ulicy, bibliotece czy szpitalu sąsiadki z klatki lub byłego nauczyciela historii. Nie widuję co niedzielę babci z szarlotką, kuzynki z dwojgiem dzieci, ojca z wąsem, ani nawet nie muszę unikać nieprzyjaciół czy ex chłopaków. Gdybym zemdlała i upadła na ulicy, pochylając się nade mną nikt by nie powiedział, że to ta spod dwójki albo to Kasia z Grunwaldzkiej czy wiem gdzie mieszka, znam jej matkę.

BRAK OJCA W DOMU, czyli kiedy TATA pracuje za granicą >>

Z tej wypowiedzi wyczytać można pewien smutek, dobrze to interpretuję?

W jakimś stopniu na pewno. Tutaj jednak kultura jest inna, co znaczenie pewne sprawy ułatwia. Myślę choćby o roli babci i dziadka, nie jest ona tak duża jak w Polsce. Mam wrażenie, że polskie więzi rodzinne są silniejsze, łączy nas przecież wspólny stół, przy którym świętujemy nie tylko tradycje polskie, ale i zwykłą rodzinną niedzielę. Tutaj rzadko zaprasza się dziadków na niedzielny obiad, czy kawę i ciasto. Wpływ dziadków na wychowanie wnuków też jest mniejszy. Ich kieszeń co prawda pozwala im na zakup droższych zabawek, ale zajęci swoim życiem mają mniej czasu dla rodziny.

Kasia – mama 15-miesięcznej Sary, autorka bloga MAMA W UK

A jak wygląda podróżowanie z dziećmi?