Pewnej pięknej wiosny okazało się, że poimprezowy kac, który długo nie chciał mnie opuścić, to ciążowe mdłości. Kiedy już wyszłam z szoku spowodowanego radosną nowiną, zaczęłam dostrzegać korzyści w zaistniałej sytuacji. Z dziewczęcą próżnością wyciągnęłam z szafy ulubione luźne, kwieciste kiecki z panieńskich czasów – teraz mogłam je nosić bezkarnie, nie narażając się na głupie komentarze w rodzaju: „Nie mów, że jesteś w ciąży” (prawidłowa odpowiedź na takie zaczepki brzmiała: „Nie mówię. Jestem.”).
Kiedy mąż przekornie proponował na kolację znienawidzoną przeze mnie, a ukochaną przez niego kaszankę, wzdrygałam się, patrząc nań z niemym wyrzutem i miną urażonego majestatu – to wystarczyło, żeby wycofał niewczesną propozycję. Lato minęło pod znakiem leniwych weekendów, długiego, sennego urlopu, pławienia się w życzliwości rodziny i przyjaciół oraz picia hektolitrów tłoczonego przez troskliwą teściową świeżego soku z buraka i marchwi.
Abstrakcja
Jesienią przyszła myśl, że trzeba się ocknąć z miłego letargu. Zaczęliśmy szykować wyprawkę, kompletować śmiesznie małe śpioszki, kaftaniki i koszulki. Kupiliśmy łóżeczko, wózek, wanienkę i rozmaite absurdalne gadżety w rodzaju laktatora i podgrzewacza do butelek. Mimo to nie umiałam sobie wyobrazić, jak to będzie.
Czułam, jak dziecko rośnie, wierci się we mnie i częstuje seriami kopniaków – to było naturalne i normalne, do tego przywykłam. Mogłabym tak nosić je do pełnoletności. Ale urodzić, karmić, przewijać? Abstrakcja. Oczywiście, czytałam mnóstwo książek, ale czułam przez skórę, że przeczytać a przeżyć to nie to samo.
Beztroska
Żyłam z dnia na dzień, zawieszona w czasie, czekając na godzinę zero i nie troszcząc się o jutro. I to chyba była najlepsza taktyka, bo wkrótce po prostu nie dało się inaczej. Kiedy przyszła zima i mój brzuch urósł do gigantycznych rozmiarów, przyszedł moment, który uważam za przełomowy w procesie stawania się matką: musiałam skupić się na tym, by jakoś przeżyć kolejny dzień. Jedyne wygodne zimowe buty trzeba było wiązać na sznurowadła. Żeby dokonać tej sztuki, robiłam wygibasy godne kobiety-gumy.
W dodatku trzeba się było ciepło ubrać; śliczne letnie sukienki poszły w zapomnienie, a do stałego programu weszły: rozciągnięty sweter, czarne pikowane ogrodniczki, wełniana czapka na uszy i płaszcz-namiot, jedyny, który się na mnie dopinał.
Kiedy to wszystko na siebie włożyłam, wyglądałam jak Miss Nurków Śmietnikowych porażona niedowładem kończyn (dreptałam po zlodowaciałych chodnikach skupiona na tym, żeby się nie poślizgnąć). I tak się telepałam prawie do ostatnich dni. Czułam się nieźle, dowcipkowałam, czekałam na poród jak dziecko na noworoczne fajerwerki.
I nie zdawałam sobie sprawy, że już nie jestem tą Dziewczyną, którą byłam jeszcze pół roku temu. Kiedy to dzisiaj wspominam, myślę sobie, że gdyby nie ciąża, nigdy w życiu nie wyszłabym na ulicę ani do pracy tak okropnie ubrana. I nie byłabym w stanie zasnąć spokojnie, mając przed sobą perspektywę pobytu w szpitalu.
Zimą zaczęłam bimbać na to, w co się ubieram – byle było ciepło i wygodnie. Życie zyskało właściwe proporcje: nieważne, jak wyglądam, ważne, że się dobrze czuję i wszystko jest w porządku.
Znieczulenie
Było mi całkowicie obojętne, jak wyglądam i co będzie jutro, dopóki się dobrze czułam i jakoś mogłam dotrwać do wieczora. Z tyłu głowy kołatała się myśl, że za miesiąc będzie po wszystkim, zrzucę brzuch i zacznę znowu ubierać się i żyć normalnie. Chyba to matka natura tak łaskawie mnie znieczuliła.
Niestety, po porodzie znieczulenie zeszło. Nadal miałam brzuch, jakbym była w ciąży, nie mieściłam się w normalne ciuchy. Dziecko, które miało jeść na żądanie i spać – nie chciało ani jeść, ani spać (ale żądać – żądało, tylko nie bardzo wiedziałam, czego). Moje dni i noce zmieniły się w nieskończony szereg nieprzespanych godzin. Niepodobna było dłużej ignorować, że jest strasznie.
Objawienie
Jednak z czasem wróciłam do figury, zaczęłam przesypiać noce, chodzić do kina i czytać książki – tak jak to sobie wcześniej wyobrażałam. Dziecko jadło i spało o określonych porach i z dnia na dzień było coraz rozkoszniejsze. Ale zanim to nastąpiło, minęło parę koszmarnych miesięcy.
Nie wytrzymałabym tego, gdybym podczas ciąży nie nauczyła się żyć z dnia na dzień. Po prostu – przetrwać kolejną godzinę, kolejny dzień, zostawiając na boku sprawy nieistotne, nie przejmując się głupstwami, nie oczekując zbyt wiele. Ta umiejętność bardzo pomaga być matką.