RODZINA WIELODZIETNA:Jak trzecia ciąża stała się największą przygodą w moim życiu

2013-06-14 12:33

Rodzina wielodzietna to model rodziny, na który niewiele par się decyduje, choćby ze względów finansowych. Oto historia Bianki, która mając już dwoje dzieci, zdecydowała się wraz z mężem spróbować jeszcze raz. Teraz jest szczęśliwą mamą malutkiej Kornelii, która odmieniła życie całej rodziny. Historia Bianki i jej najbliższych to dowód na to, że zawsze warto być otwartym na to, co przynosi nam życie, a każde dziecko, wnosi coś dobrego w życie każdego członka rodziny i nadaje nowy sens codzienności.

Jak trzecia ciąża stała się największą przygodą w moim życiu?

i

Autor: _photos.com|photos.com

Spis treści

  1. RODZINA WIELODZIETNA:2+2 - idealny model rodziny
  2. RODZINA WIELODZIETNA:Trzecia ciąża
  3. RODZINA WIELODZIETNA:Poród po raz trzeci
  4. Opieka i wychowanie dziecka: praktyka czyni mistrza
  5. Macierzyństwo a praca zawodowa
  6. Reakcja rodziny na nowonarodzone dziecko
  7. Dzieci najlepszym prezentem dla rodziców

Jestem jedynaczką i doskonale pamiętam z dzieciństwa, jak zazdrościłam dzieciom sąsiadów, których było troje. Pełna chata! Chciałam mieć wtedy troje dzieci, żeby miały się z kim bawić. Lecz im byłam starsza, tym bardziej rodzina wielodzietna wydawała mi się nierozsądnym dziecięcym pragnieniem.

RODZINA WIELODZIETNA:2+2 - idealny model rodziny

Córkę urodziłam 17 lat temu, będąc na studiach, o syna uprosiłam męża przed trzydziestką. Gdy syn podrósł i poszedł do szkoły, z kolei mąż zaczął namawiać mnie na kolejnego maluszka. Podchodziłam do tego z rezerwą. Cieszyłam się odzyskaną wolnością od ubierania, kąpania i karmienia, już widziałam nas na samotnych wyprawach w ukochane Beskidy. Pamiętałam, że to głównie na mnie spadał ciężar opieki nad dziećmi, gdyż mój mąż pracował bardzo intensywnie. Można bez przesady powiedzieć, że widywał dzieci jedynie w weekendy i nie zdawał sobie sprawy, ile trudu wkładałam w opiekę nad nimi. Bałam się nie tylko obowiązków, ale również tego, czy utrzymamy troje dzieci – starsze jeżdżą na wakacje, mają różne kosztowne zajęcia dodatkowe i wciąż potrzebują naszej obecności nie tylko przy odrabianiu lekcji. A ja prowadzę firmę i byłoby nam trudno – myślałam. Ponadto miałam silnie wpojony schemat idealnej rodziny jako 2+2. To funkcjonowało dobrze, nie czułam potrzeby zmiany. Tak minęły 4 lata, a ja twardo stałam przy swoim. Nasza córka za 5 lat będzie już po dwudziestce, ucieka na weekendy do koleżanek, wkrótce wyfrunie, syn będzie miał niedługo 15 lat, już coraz rzadziej się przytula. – Spróbujmy ostatni raz, po czterdziestce będzie za późno – namawiał mnie mąż i w końcu postanowiliśmy, że spróbujemy podczas wakacji. Zawarliśmy umowę – próbujemy do końca sierpnia. Jeśli się uda teraz, to dobrze, a jeśli nie – to znaczy, że tak miało być. Dzieci były temu przeciwne. Córka stwierdziła, że to głupi pomysł, bo w szkole i tak wszyscy będą myśleli, że to jej własne. Syn chciał koniecznie braciszka, straszył, że jak będzie siostra, to ją wyrzuci za okno. Ja raczej nie wierzyłam, że coś z tych prób będzie. O syna staraliśmy się bezskutecznie ponad rok, teraz byłam o 10 lat starsza i miałam tylko 2 miesiące… Niespodziewanie udało się za pierwszym razem! Z jednej strony byłam przerażona, z drugiej czułam się tak bardzo kobieca, byłam niezmiernie szczęśliwa, że tak się stało. Widocznie tak miało być – myślałam. Teraz tylko martwiłam się, czy będzie zdrowe. I jak ja to zniosę w tym wieku? Córka bacznie śledziła przebieg ciąży, chętnie chodziła ze mną na USG i dotykała rosnącego brzuszka. A syn? Zaczął zamykać na klucz  swój pokój, żeby dziecko nie ruszało jego rzeczy, bał się może, że nowe dziecko zagrozi jego pozycji najmłodszego w rodzinie. Ja pracowałam. Nie miałam wyboru, ale sama byłam zdziwiona rozpierającą mnie energią i świetnym samopoczuciem. Pracowałam praktycznie do końca ciąży, mimo wszystkich towarzyszącym temu stanowi niedogodności. Przypomniałam sobie znowu ciążowe dolegliwości, nastroje podyktowane wahaniem hormonów, nieprzespane noce, gdy nie mogłam się ułożyć wygodnie w łóżku.

RODZINA WIELODZIETNA:Trzecia ciąża

Ciążę, mimo tych zwykłych dolegliwości, znosiłam dobrze. Wiedziałam, jak ważne jest odżywianie – przy pierwszym dziecku nie dbałam o odpowiednią zawartość wapnia w diecie i posypały mi się zęby, więc przy kolejnych dzieciach pilnowałam, aby trzymać w lodówce zapas jogurtu i kontrolować zęby u dentysty. Wcześniej nie robiłam tak dokładnych badań prenatalnych – teraz pilnowałam, żeby zrobić USG dokładnie w 12. tygodniu, bez przymusu robiłam badania krwi, a na USG połówkowe zdecydowałam się u dwóch lekarzy. Okazało się, że mała ma niewielką torbiel w mózgu. Przeraziło mnie to. Pierwszy lekarz zostawił mnie z tą informacją, niczego nie wytłumaczył. Na szczęście drugi, doświadczony lekarz specjalizujący się w USG prenatalnym, uspokoił mnie, że tak może być i ta torbiel powinna się wchłonąć do czasu porodu. Martwiłam się tym przez kolejne miesiące, ale jak się okazało, zupełnie niepotrzebnie. Odliczałam dni do porodu, a kiedy wreszcie Kornelia zjawiła się na świecie cała i zdrowa, czułam niespotykaną radość i spokój, którego nie miałam w sobie przy poprzednich dzieciach.

RODZINA WIELODZIETNA:Poród po raz trzeci

Jaki miałam poród? Nie ma reguły – przy pierwszym dziecku to była bajka, choć trwało długo. Nie było wtedy dostępu do znieczulenia zewnątrzoponowego, więc mam jak najbardziej prawdziwe doświadczenie. Ból? Bardziej mnie bolało, jak sobie skręciłam kostkę, niż gdy rodziłam pierwszy raz – na szczęście skurcze trwają chwilę, a potem jest przerwa. Drugi poród miałam też naturalny, ale dziecko było dużo większe i wspominam ten poród jako dużo cięższy od pierwszego, ponadto wystąpiły komplikacje, w wyniku których teraz, przy trzecim dziecku, lekarze zdecydowali się na cięcie cesarskie. Samo cięcie było w porządku, ale rekonwalescencja jest dłuższa niż przy porodzie naturalnym, dlatego gdy ktoś mnie pyta,  czy było lepiej tak, czy naturalnie, to nie potrafię mu odpowiedzieć. Po naturalnym porodzie praktycznie zaraz mogłam iść pod prysznic, teraz dojście do siebie trwało kilka tygodni.

Opieka i wychowanie dziecka: praktyka czyni mistrza

Jest wiele prawdy w stwierdzeniu, że praktyka czyni mistrza. Bez stresu podchodzę do opieki nad swoim trzecim maleństwem. Pół roku karmiłam ją wyłącznie swoim mlekiem, nigdy jej nie dopajałam. Dostawała tylko tran i witaminę K. Teraz ma już 10 miesięcy, do tej pory nie miała nawet kataru. W nocy od czasu do czasu wciąż się dosysa. W ciągu niemal 20 lat wiele się zmieniło, jeśli chodzi o zalecenia w opiece nad dzieckiem. Dawniej zalecano dla noworodków jedynie pieluchy tetrowe, odradzano pieluchy jednorazowe, jakoby szkodliwe dla rozwoju stawów. Nie przemywa się już kikuta pępuszka spirytusem – to było dla mnie nowe. Na szczęście, na bieżąco śledzę nowe trendy w prasie dla rodziców, ale i tak wiele mnie zaskoczyło. Na plus z pewnością zaskoczył mnie szpital w Piasecznie i podejście personelu do rodzących. Pierwsze dziecko rodziłam wraz z czterema innymi paniami na jednej dużej sali, przedzielonej jedynie parawanami. To był początek akcji „Rodzić po ludzku” i mój mąż jako jedyny asystował mi podczas porodu, pozostałe dziewczyny rodziły same. Siedemnaście lat temu w znanym warszawskim szpitalu był tylko jeden pokój przystosowany do porodów rodzinnych i dopiero po kilku godzinach mogliśmy tam wejść i mieć nieco intymności. A do tego czasu nasłuchałam się, napatrzyłam – zupełnie niepotrzebny stres. Sam pokój do porodów rodzinnych też był wyposażony w tradycyjne łóżko porodowe. A teraz w Piasecznie? Doskonale zarządzany oddział położniczy, intymne sale porodowe, możliwość wynajęcia położnej,  domowa atmosfera – właśnie wieszali na ścianach optymistyczne obrazy w ciepłych barwach. Łazienki jak w luksusowym hotelu, czystość, salowe zmieniające prześcieradła bez proszenia i lekarze chętni do rozmowy, troskliwi i wykonujący o wiele więcej badań, jak np. USG brzuszka u dziecka. Z taką opieką się wcześniej nie spotkałam. Ale niektóre rzeczy się dla mnie nie zmieniły – rodząc pierwsze dziecko w wieku 21 lat, byłam w pokoju z dziewczynami w moim wieku lub tylko nieco młodszymi. Rodząc trzecie dziecko przed czterdziestką też byłam w pokoju z równolatkami lub kobietami tylko nieco młodszymi! Przy czym one często rodziły teraz swoje pierwsze maleństwo.

Macierzyństwo a praca zawodowa

Wiem z doświadczenia, że dziecko  mobilizuje, a kobieta z dzieckiem jest godnym zaufania pracownikiem choćby dlatego, że ma na utrzymaniu jeszcze jedną osobę. Nie może lekceważąco podchodzić do pracy, gdyż jest odpowiedzialna nie tylko za siebie. Niewiele z nas niestety ma możliwość pobytu na urlopie wychowawczym przez kilka lat, choć sama miałam taki luksus przy drugim dziecku. Wspominam ten czas bardzo dobrze. Tym razem wróciłam częściowo do pracy już po trzech tygodniach. Szczęśliwie mam możliwość pracowania w domu. Udało mi się łagodnie pogodzić opiekę nad dzieckiem z pracą – czasem tylko szukam dokumentów między zabawkami lub wyciągam krzyczącą małą spod biurka. Więcej czasu spędzam przy komputerze wieczorami, gdy mała zaśnie, inaczej rozkładam sobie czas pracy. Jestem o wiele lepiej zorganizowana niż przy pierwszym dziecku, lepiej planuję czas, bardziej efektywnie pracuję. Gdy Kornelia miała półtora miesiąca, wyjechałam za granicę na trzy dni. Było to spotkanie firmowe dla kilkudziesięciu osób, którego byłam głównym organizatorem. Starannie się do niego przygotowałam nie tylko pod względem profesjonalnym – od miesiąca odciągałam i mroziłam mleko, zabrałam ze sobą laktator i regularnie opróżniałam piersi. Wyjazd się udał, a ja wreszcie się wyspałam! Nikt mnie nie budził między pierwszą w nocy a siódmą rano! Z rozrzewnieniem teraz to wspominam, gdyż to była pierwsza tak doskonale przespana noc od pół roku. Z lotniska wracałam z duszą na ramieniu, a w domu mała jakby nigdy nic przyssała się do piersi i usnęła. Nie było żadnych kłopotów z karmieniem piersią, nie przestawiła się na smoczek. Byłam niezmiernie dumna z siebie i z męża, który w tym czasie opiekował się córeczką, zapisując skrupulatnie w zeszycie, o której godzinie ile wypiła. Okazało się, że można wyjechać na 3 dni bez konieczności zakończenia laktacji. Jestem zagorzałą zwolenniczką naturalnego karmienia, gdyż z obserwacji swoich dzieci wiem, że ten wysiłek się zwraca wielokrotnie – moje dzieci praktycznie nie przeziębiają się, nie mają uczuleń czy nietolerancji pokarmowej. Nie mamy w domu tony leków i nie tracimy czasu na czekanie na wizytę w przychodni. Szkoda, że nie wszyscy to rozumieją, w wielu miejscowościach nie ma poradni lub doradcy laktacyjnego, nikt nie tłumaczy młodym matkom, jak to jest ważne, żeby nie dopajać, nie dokarmiać – i w rezultacie szybko kończą naturalne karmienie, skazując się na częste wizyty u lekarza w przyszłości.

Reakcja rodziny na nowonarodzone dziecko

A jak na Kornelię zareagowała moja rodzina? Babcia Janeczka odmłodniała przynajmniej o 10 lat, dawno nie widziałam jej tak gruchającej. Brat Kornelii, Adrian, który zamykał swój pokój, gdy byłam w ciąży, teraz siostrzyczkę uwielbia, i to z wzajemnością. Doskonale potrafi się nią zająć i zabawić. Kornelia czuje, że to on jest dzieckiem w tej rodzinie i tylko czeka, żeby do niej zapiszczał, nakrył ją firanką czy zrobił coś równie szalonego. Starsza siostra Karolina rozpieszcza Kornelcię i nosi w portfelu jej zdjęcie. Nie wstydzi się też pchać wózka w miejscach publicznych. Mój mąż? Wcześniej nie miał czasu, aby zajmować się dziećmi, teraz pracuje w domu i kompletnie „odjechał”. Tuli małą z tkliwością, wręcz nie wypuszcza jej z ramion, śpiewa jej, kąpie, sam robi jej zdrowe i smakowite dania z owocami, zupki. Jeździ do zaprzyjaźnionego gospodarstwa po kurczaczka bez hormonów, sam latem uprawiał wolne od chemii warzywa. To właśnie tatuś najlepiej wie, czego jej potrzeba w danym momencie. I ona to czuje. Pierwsze słowo Kornelii to „tata”.

Dzieci najlepszym prezentem dla rodziców

Patrzę na nią i nie wierzę, że mamy w domu małe dziecko. Zabawki walają się po nieprzystosowanej dla dzieci kuchni pełnej szuflad przy samej podłodze, z których taki małolat łatwo może wyjmować przedmioty. Wanienka ze stelażem zajmuje pół łazienki. Niegdyś była tak cudnie przestronna, a teraz ledwo mogę się tam przecisnąć do umywalki! Fotel w przedpokoju stale zawalony czapeczkami, kombinezonami. Ale w głębi duszy cieszę się, że jest z nami słodka istotka, dla której warto będzie zaprosić do domu Mikołaja czy Zębowróżkę. Znów będziemy piec pierniczki i lepić bałwana, zachwycać się lodowymi soplami i uczyć jazdy na nartach. Będziemy łapać żaby na łące i chodzić do zoo podglądać rybki. Będziemy zachwycać się bańkami mydlanymi i przeżywać pierwsze dni w szkole. Jest tak, jakbym dostała w prezencie nowe życie, które będę dzień po dniu obserwować. Tegoroczne święta były dla mnie wyjątkowe – przy choince spotkały się trzy najpiękniejsze prezenty – moje dzieci.

miesięcznik "M jak mama"