Spis treści
Zanim zaszłam w ciążę, wydawało mi się, że znam swoje ciało i jego potrzeby. Miałam ustalony rytm dnia, a nawet miesiąca. Wiedziałam (mój mąż również), kiedy się spodziewać objawów napięcia przedmiesiączkowego, a kiedy wzmożonego apetytu na seks. Miałam swoje kulinarne upodobania i antypatie.
Z dnia na dzień to wszystko się posypało... Zaczęły dokuczać mi takie mdłości, że straciłam ochotę nawet na ukochaną czekoladę, a w środku dnia dopadała mnie taka senność, że nie poruszyłaby mnie nawet 3 wojna światowa.
O dziwacznych zachciankach ciążowych więcej miałby do powiedzenia mój mąż, który ze zgrozą patrzył na moje połączenia kulinarne, typu wędlina z truskawkami... Co robić? - myślałam. Nic nie wymyśliłam, więc się po prostu poddałam i zaczęłam robić to, co dyktowało mi moje ciało.
Śpiąca królewna
Do tej pory byłam wulkanem energii. Teraz z trudem wstawałam z rano z łóżka, a w ciągu dnia snułam się jak przysłowiowa mucha w smole. Każdego dnia walczyłam z ogarniającą mnie sennością. W pierwszych tygodniach ciąży to normalne. Trudno – wiedziałam, że muszę wyhamować, bo organizm potrzebował więcej snu. "Postaraj się kłaść wcześniej spać i nie oglądaj wieczorem telewizji" - radził mój mąż. Nie wiedziałam, że nie chodzi mu o dobranockę...
Wypracowałam swój własny plan: gdy w ciągu dnia ciągnęło mnie do pozycji horyzontalnej, po prostu ucinałam sobie drzemkę. Nawet w pracy próbowałam przespać się kilka minut w wygodnym fotelu. Starałam się też jak najwięcej przebywać na świeżym powietrzu. Jeśli nie miałam czasu, aby wybrać się na spokojny spacer do parku, starałam się pokonywać część drogi do pracy na piechotę. Dotleniony organizm lepiej sobie radził z sennością.
W II trymestrze te kłopoty na szczęście minęły. Znów razem z mężem oglądaliśmy wspólnie wiadomości, a nawet filmy. Dopiero pod koniec ciąży mój rytm snu i czuwania znowu uległ rozchwianiu.
W nocy częściej wstawałam do toalety, a potem nie mogłam zasnąć, bo budziło mnie kopanie maleństwa, bóle w krzyżu, nie mówiąc już o tym, że wygodne ułożenie się do snu ze sporym brzuszkiem było dla mnie nie lada sztuką. O przespaniu, tak jak dawniej, jak anioł, całej nocy mogłam tylko pomarzyć. Znów w ciągu dnia bez skrupułów wykorzystywałam każdą chwilę, by się położyć i zdrzemnąć.
Dobre, bo smakuje
Zapachniała mi kiedyś kiszona kapusta... Innym razem oddałabym królestwo za nienawidzonego niegdyś śledzia w cebulce. Chodził też za mną sok z czarnej porzeczki. Moja mama prześcigała się w gotowaniu dań, których żądałam od niej telefonicznie. Miały czekać na mnie w lodówce, inaczej umrę! Nie żałowałam sobie takich zachcianek, wychodząc z założenia, że mój organizm sygnalizuje, że właśnie tego teraz potrzebuje. Uważałam tylko na słodycze: dawkowałam je ostrożnie i wybierałam rozsądnie. Postawiłam na suszone owoce i bakalie, które choć kaloryczne, są zdrowe; garstka dziennie nie zaszkodzi, bo prócz witamin i mikroelementów dostarczają sporo błonnika.
Co do czekolady – najlepsza jest gorzka. Ma sporo magnezu, a mało cukru. Natomiast na wuzetkę, kremówkę, pralinki i tort z tłustym kremem pozwalałam sobie w wyjątkowych wypadkach. Bałam się, że nadmiar tłuszczu i pustych kalorii zemści się na mnie: jeśli zaokrąglę się ponad miarę, trudniej mi będzie po urodzeniu dziecka wrócić do figury.
Czym to pachnie?!
Najgorsze było to, że ulubione perfumy zaczęły mnie drażnić, choć cena na butelce nie pozwoliła mi wyrzucić ich do kosza. Wylądowała tam za to woda po goleniu mojego ukochanego, gdyż regularnie przyprawiała mnie o mdłości - na szczęście była dużo tańsza od moich perfum. Na początku ciąży byłam wyjątkowo wyczulona na zapachy. Dusiły mnie nie tylko perfumy, ale i - co bardziej zrozumiałe - spaliny, zapach rozgrzanego plastiku i tapicerki w samochodzie czy autobusie, płyn do czyszczenia toalety.
Znalazłam na to jeden sposób: unikałam zapachów, które mnie odstręczają (biedna woda po goleniu...). W sytuacji, kiedy to było niemożliwe (np. w autobusie, na ulicy), pomagał mi sposób mojej babci: w torebce miałam ze sobą flakonik z olejkiem cytrynowym, który mnie orzeźwiał lub nasączoną nim chusteczkę, którą w krytycznych momentach przykładałam do nosa.
Blisko niego
Ciąża zmieniła moje "stosunki" z mężem. Początki były trudne zarówno dla mnie, jak i dla niego. Dość często czułam się nie najlepiej, miałam bolesne, tkliwe piersi i byłam o 100 kilometrów od myśli o pieszczotach. On czuł się chyba zdezorientowany i rozczarowany tym, że jego wspaniała kochanka zmieniła się w pannę niedotykalską.
Na tym etapie rzeczywiście nie miałam ochoty na seks – ale za to lubiłam się przytulać. Robiłam to więc częściej. Trochę dlatego, że miałam ochotę, a trochę dlatego, żeby mąż zrozumiał, że mam potrzebę bliskości i kocham go jak dawniej. Przyszedł czas, że poczułam się lepiej. Wróciła ochota na seks, mało tego: moje potrzeby stały się nawet większe niż dawniej. Mąż był zachwycony...