„Nie bądźmy lekkomyślni”. Ratownik i tata czwórki z najlepszymi radami dla rodziców [WYWIAD]

2024-02-02 10:29

Dziecko wypadło z okna, dziecko zmarło w przedszkolu przez udławienie... Dramatów o których mówi cały kraj jest mnóstwo, a my rodzice zaczynamy żyć w coraz większym stresie. O profilaktyce, błędach, których nie wolno popełniać i o rozsądnej, pozbawionej przesady opiece, rozmawiamy z ratownikiem medycznym i tatą czwórki dzieci.

„Dotarło do mnie, że syn był bliski śmierci”. Ratownik i tata czwórki wie, co mówi

i

Autor: Getty Images „Dotarło do mnie, że syn był bliski śmierci”. Ratownik i tata czwórki wie, co mówi

Bezpieczeństwo dzieci to dla nas rodziców priorytet. Wydawać by się mogło, że wiemy o nim wiele. Tymczasem jednak zazwyczaj nie konfrontujemy zasłyszanych teorii z rzetelną wiedzą i umiejętnościami. Programy informacyjne i media społecznościowe serwują nam jedynie kolejne dawki lęków i powodów do tego, by myśleć, że życie naszych dzieci jest kruche jak szkło. To nie jest dobra droga, by zadbać o najmłodszych. Lęk rodzi panikę, a panika nie jest dobrym doradcą w awaryjnych sytuacjach.

Pytanie, co robić, by dziecko było bezpieczne, zadaje sobie każdy rodzic. Na ten temat nikt nie wie więcej, niż ratownik medyczny, który prywatnie jest ojcem czworga dzieci. Jarosław Sowizdraniuk w swojej pracy zawodowej widział mnóstwo krytycznych sytuacji, choć jak się okazuje, w życiu prywatnym też ich nie uniknął. Ale wielokrotny laureat Mistrzostw Polski w Ratownictwie Medycznym dobrze wiedział, jak wtedy reagować. Co zrobić możemy my, zwykli rodzice, by zapewnić naszym maluchom maksimum opieki, nie popadając przy tym w paranoję?

Zobacz też: Codziennie ratują życie dzieci. Pediatrzy z SORu mówią, na co nie pozwalają własnym pociechom

Zdrowo Odpytani: Fizjoterapeuta rozprawia się z uporczywym bólem. Na "białej liście" tylko 4 punkty

Natalia Kosznik, redaktor mjakmama24.pl: Dom uznaje się za bezpieczną przystań. Ale dzieci w tych domach nie zawsze faktycznie są bezpieczne…

Jarosław Sowizdraniuk, ratownik medyczny: Statystycznie najwięcej wypadków zdarza się w domu. Kiedyś był taki spot reklamowy organizacji brytyjskiej podobnej do naszego PCK, która zajmuje się kwestiami pierwszej pomocy. Pokazano tam wypadek - dziecko spadło z drzewa, leżało nieprzytomne, połamane. Ojciec dobiegł do niego i nie wiedział co robić. Równocześnie pojawiają się kadry z matką, będącą wolontariuszem tej organizacji, która przeszła odpowiednie szkolenia z pierwszej pomocy. Kobieta wybiega z domu, ale jak się okazuje tylko po to, żeby schować pranie przed deszczem. Była w zupełnie innym miejscu niż ten wypadek. To świetnie przemawia do wyobraźni, że wszyscy powinniśmy być przygotowani na takie sytuacje. Czasami jest tak, że to babcia czy nią musi udzielić pierwszej pomocy. Ostatnio na kursie pewien pan opowiadał, że ma córkę uczuloną na owady i musi mieć przy sobie zastrzyki z adrenaliną. Tylko, że to właśnie babcia z nią została i użyła tej autostrzykawki odwrotnie, wstrzykując lek zamiast wnuczce, to sobie w kciuk. Tak działa stres w sytuacji kryzysowej.

Prywatnie jesteś tatą czwórki dzieci… Doświadczenie zawodowe pomaga ci unikać wypadków?

Jest powiedzenie, że szewc bez butów chodzi. U nas w domu zdarzyło się wiele takich sytuacji awaryjnych. Od małych wypadków, jak oparzenia, skaleczenia po naprawdę poważne sytuacje. Zdarzyło się raz, że mój synek przestał oddychać. W pewnym momencie prawie doszło u niego do zatrzymania krążenia (jak się okazało w przebiegu drgawek gorączkowych). To była mocno dramatyczna sytuacja, którą będę zawsze pamiętał. Szykowaliśmy się na jakiś wyjazd weekendowy i nagle moja żona przyszła z takim lejącym się przez ręce półtorarocznym synem i mówi mi, że on nie żyje. Już wtedy nie oddychał, zacząłem procedury reanimacyjne, w końcu odkryłem, że ma bardzo wysoką gorączkę i że to najprawdopodobniej jest przyczyną jego stanu. Zaczęliśmy chłodzić jego ciało a w międzyczasie wykonywałem oddechy ratownicze. W sumie nie oddychał samodzielnie przez kilka minut. Daliśmy strasznie dramatyczne wezwanie, że „syn nie żyje”. Tak się zdarzyło, że przyjechał do nas mój kolega ratownik medyczny, mówiąc, że pędzili jak tylko się dało. Szczęśliwie wszystko skończyło się dobrze. Ten sam synek często nam się dławił. Jak już przyszła pora na podawanie stałych pokarmów, to nie było tygodnia, w którym na poważnie by się nie zadławił. To najprawdopodobniej była kwestia rozwojowa, wina nie do końca ukształtowanej krtani, która nie pozwalała połykać prawidłowo.

Takie sytuacja domowe to pewnie zupełnie inne doświadczenie niż zawodowe…

To mi udowadnia, że najważniejsze w życiu są odruchy. Ludzie myślą, że obejrzeli 50 filmików o tym, jak ratować dziecko i już potrafią to robić. Jednak to zdecydowanie za mało, bo to musi być odruch. Musisz być na jakimś szkoleniu, na którym ktoś wciśnie ci w rękę lalkę czy kamizelkę do zadławień, która pokazuje dokładnie, jak wygląda taki wypadek. Dopiero ćwicząc na przykładach, co masz zrobić w danej sytuacji osiągnie się taki poziom, Chodzi o to, żeby zareagować zanim dotrze do ciebie, że się boisz, że ta sytuacja cię przerasta. Pamiętam, że mój najstarszy syn, jak miał 8 czy 9 lat zadławił się metalową kulką wyjętą ze styropianowego samolotu. Właśnie odkurzałem pokój, gdy przyszedł dusząc się i łapiąc sugestywnie za szyję. Bezwiednie uderzyłem między łopatki, kulka wyleciała na podłogę jak w filmie, a ja jak gdyby nigdy nic wróciłem do odkurzania. Dopiero po dwóch minutach zorientowałem się, że przecież on stał na krawędzi śmierci. Poszedłem do jego pokoju, on leżał pod kołdrą cały zapłakany. To w kontekście udzielania pierwszej pomocy pokazuje mi, że pamięć mięśniowa jest najważniejsza. Ja tego nie wykształciłem tylko w trakcie pracy w pogotowiu, ale głównie w czasie różnego rodzaju szkoleń.

A czy dzieci też możemy edukować? Tak, żeby same dla siebie stanowiły mniejsze zagrożenie, ale też mogły pomóc innym bliskim.

W moim poczuciu to nie jest tak, że powinniśmy zabraniać i ograniczać dzieci w ich rozwoju, ale budować im bezpieczne warunki do tego, żeby mogły się rozwijać. Jeśli skaczą z kanapy na podłogę i boimy się, że rozbiją sobie głowę o kaloryfer, to nie koniecznie musimy im tego zabraniać ale może warto obłożyć kaloryfer poduszkami czy kupić trampolinę do ogrodu. Dziecko w swojej kinestetycznej naturze musi doświadczać wszystkiego dookoła, żeby się prawidłowo rozwijać. Rolą rodzica jest stwarzanie bezpiecznych warunków tych eksperymentów. Jeśli chodzi o edukację dzieci, to jest to rzecz bardzo ważna, o której mówi się coraz więcej. Minister Nowacka ogłosiła niedawno, że do szkół podstawowych wejdzie edukacja pierwszej pomocy. Pięknie, bo te zmiany postawy musimy zaczynać od najmłodszych lat. Świadomość społeczna jest już zauważalnie wyższa, ale ciągle mamy takie sytuacje, gdy 14-latka zamarza w środku miasta. Im wcześniej zaczniemy rozmawiać z dziećmi o pierwszej pomocy, tym lepiej. Dzieci muszą wiedzieć, że mogą znaleźć się w sytuacji kryzysowej i będą musiały zadzwonić po służby ratunkowe. Takie opowieści o tym, że 5-latek wezwał pogotowie do nieprzytomnej mamy są wzruszające, ale ktoś musiał go wcześniej tego nauczyć.

Tylko że my dorośli nie zawsze potrafimy znaleźć złoty środek pomiędzy nadmiernym chronieniem dziecka i ciągłym, powtarzanym w nieskończoność „uważaj”, a z drugiej strony medalu, takim brakiem rozwagi. Wiele wypadków dzieje się przecież na oczach rodziców, z powodu ich braku wyobraźni albo nieostrożności, braku aktywnej obecności przy dziecku.

Nie trudno znaleźć momenty, w których choć fizycznie są obok dzieci, myślami są zanurzeni w telefony. Dobrze rozumiana wolność dziecka oznacza poruszanie się w granicach. To nasze zadanie jako rodziców, aby wyznaczyć bezpieczne pole. Dziecko uczy się przecież od nas, co będzie zagrożeniem, a co nie. Czasami odbijanie się od granic może być dosłowne. Gdy mówimy – „nie dotykaj, bo to jest gorące”, dziecko nie wie, co mamy na myśli. Kontrolowana ekspozycja na ciepły czajnik połączy komunikat z doświadczeniem. W znalezieniu klucza pomiędzy straszeniem i nadmierną ochroną, a nieuwagą i nieostrożnością najważniejszy jest rozsądek. Warto przy tym dzieciom wskazywać na naturalne konsekwencje. Dotkniesz gorącego, to będziesz poparzony. Wejdziesz na drzewo i spadniesz, to możesz mieć złamaną rękę. Warto też mieć taką otwartość na to, że dziecko musi próbować różnych rzeczy. Jeśli dziecko jest małe i się wdrapuje wszędzie, ma ten etap, że otwiera szuflady i wspina się po nich coraz wyżej, to zabierzmy je na plac zabaw, gdzie w bezpiecznych warunkach będzie mogło się w tym spełnić Nie wszystko jesteśmy w stanie przewidzieć. Mój synek rozbił sobie kiedyś całą brew, bo skakał przez rów. Mówiliśmy mu, że to się nie uda, ale on i tak poszedł i mimo to próbował. Dziś już wie, czym jest grawitacja.

Nie jesteśmy też w stanie ochronić dzieci przed wszystkim.

Wypadek oznacza rzecz niemożliwą do przewidzenia. Takie zdanie pamiętam ze studiów. Wysłałaś mi filmik, na którym rodzice bawią się z dzieckiem, skacząc na nienapompowany do końca materac, wybijają dziecko i ono za którymś razem ląduje twarzą na ścianie. Super zabawa, ale zdarzył się wypadek. Trzeba być z natury mocno przezornym, że w świetniej zabawie znaleźć zagrożenia – pomyśleć, że jest za mało miejsca. Łatwiej jest przyjąć, że takie rzeczy po prostu się zdarzają… Ja osobiście mam na przykład taką wewnętrzną rozterkę, gdy mowa jest o zespole dziecka wstrząsanego. Rozumiem jako medyk, że jest to zagrożenie, że przeciążenia są bardzo duże, ale jestem też daleki od skrajności w stylu, że nagle zaniecham zabaw w samolot, tańczenia, brania dzieci na barana. To są rzeczy, które też rozwijają układ nerwowy, równowagę. Dziś diagnozujemy dzieci, chodzimy z nimi na wszelkie terapie - sensoryczne, fizjoterapeutyczne. Jeszcze niedawno takie interwencje nie były potrzebne, być może dlatego, że byliśmy w ruchu. A dodatkowo przecież takie zabawy budują świetną relację. Jak wspominamy dzieciństwo, to często o takich wygłupach z rodzicami myślimy od razu.

Nie wszystko przewidzimy, nie można dać się zwariować, ale zdarzają się też zaniedbania. W czasach naszego dzieciństwa częstym domowym wypadkiem był kontakt dziecka z rtęcią z termometru. Teraz już takich termometrów nie ma, ale jest mnóstwo innych zagrożeń…

Tak jak zostawianie leków na wierzchu. Ja sam popełniłem kiedyś taką głupotę, że wrzuciłem do czajnika tabletkę do rozpuszczania kamienia, nikomu o tym nie mówiąc. Mój syn napił się wody z tymi chemikaliami. Na szczęście moja żona szybko się zorientowała, wywołała wymioty, syn wypił dużo wody i wszystko skończyło się dobrze. Powinienem to przewidzieć, ale przy pośpiechu i tysiącu rzeczy do zrobienia tracimy głowę. Leki, domowe chemikalia to są rzeczy bardzo niebezpieczne i jako dorośli musimy dbać, by dzieci nie miały do nich dostępu. Możemy kupić zabezpieczenia - na szafki, szuflady, do kontaktów. To nie zaburzy dziecięcego poznawania, ale zdecydowanie podniesie poziom bezpieczeństwa.

Historii z tabletką do czyszczenia czajnika jest straszna. Dużo się teraz mówi o takich typowych domowych wypadkach. Mamy zmywarki, do których tabletki wyglądają jak cukierki. Wiele domowych sprzętów działa na okrągłe baterie, które też do złudzenia przypominają dzieciom słodycze. Miałeś kontakt z takimi wypadkami w swojej pracy?

Baterie to standard, takie sytuacje zdarzają się często i są bardzo niebezpieczne, bo bateria w przewodzie pokarmowym stanowi bardzo duże zagrożenie perforacji, czyli przebicia żołądka i jelit. Taki wypadek wymaga natychmiastowej reakcji dorosłych. Na szczęście co najmniej dwie firmy produkujące baterie, smarują je substancją, która jest ohydna w smaku, więc dziecko jak tylko spróbuje wziąć je do ust, to od razu wypluje. Z tabletkami do zmywarki rzeczywiście jest tak, że są dla dzieci atrakcyjne. Myślę jednak, że dziecko nie sięgnie po nie jak po coś jedzenia, jeśli będziemy zapraszać je do naszych codziennych czynności. Jeśli dziecko będzie widziało, że ta kolorowa pastylka ląduje w zmywarce, być może pod kontrolą rodzica samo ją tam umieści, to nauczy się funkcji takich tabletek i zrozumie, że to nie jest cukierek. Już czwarty raz mam w domu dwulatka i widzę, że nigdy nie mieliśmy problemu z tym, że któreś próbowało tabletek do zmywarki, bo one naturalnie przyswajały, że mają inną funkcję. Dziecko musi poznawać świat, nie tylko ten w telefonie. Siedząc przed ekranem od śniadania aż do dobranocki z pewnością nie nauczy się zasad bezpieczeństwa, a realny świat będzie dla niego niebezpieczną dżunglą.

A starsze rodzeństwo bywa takim zagrożeniem? W social mediach dużo teraz pojawia się filmików ku przestrodze, pokazujących nagrania z kamer domowych. Pisałyśmy raz o filmiku, na którym mama wychodzi do łazienki, zostawiając leżącego na łóżku noworodka z 2-letnim bratem oglądającym obok bajki. Ten starszy zaczyna szukać mamy, ale w poczuciu odpowiedzialności zabiera brata ze sobą, niosąc go nieudolnie i w końcu się potykając.

Dzieci są mocno elastyczne i ciężko jest im zrobić krzywdę w ramach takiego odkrywania świata, o którym tu mówimy. Gdyby tak było, że nieostrożne starsze rodzeństwo może z łatwością uszkodzić młodsze, to byśmy nie przeżyli jako gatunek. Zobacz, dziecko spada czasami z łóżeczka piętrowego, chwilę popłacze, otrzepuje się i idzie dalej. A my, dorośli, wyjdziemy na lód, przewrócimy się przed klatką schodową i już ręka połamana, noga… Ważne jest, żeby na spokojnie do tego podejść. Nie wchodzić z krzykiem – „Znowu to zrobiłeś!”, tylko wytłumaczyć, że „zobacz on jest mniejszy, on to inaczej czuje, bardziej go boli, jesteś silniejszy”. Ten przykład, który podajesz, świadczy o pewnie nieodpowiedzialności rodzica. Wiadomo, że małe dziecko nie ma złych intencji, ale i wyobraźni. Co gorsza, mogłoby nagle wpaść na to, że nakarmić młodszego brata kaszką, co może skończyć się tragicznie – oparzeniem czy zadławieniem.

Gdybyś miał, nie tylko jako ratownik, ale też jako ojciec czwórki dzieci dać znajomym na początku rodzicielskiej drogi kilka kluczowych rad służących bezpieczeństwu dzieci, to co by to było?

Na pewno, żeby nie zostawiali dzieci samych w wózku. Mamy takie poczucie, że jak dziecko jest zapięte pasami, to jest bezpieczne. Taki 9-miesięczny maluch nie odepnie zapięcia, ale będzie potrafił wyślizgnąć się jak węgorz z tych pasów, stanąć w wózku i przewrócić się w pełnej krasie. Z takich sytuacji ratownicy mają mnóstwo małych pacjentów z porozrywanymi wargami, wybitymi zębami, przerwanymi wędzidełkami. Druga sprawa, to zabezpieczenia w domu, zwłaszcza kontaktów, bo one są zagrożeniem dla życia. Porażenie prądem może być śmiertelnie niebezpieczne. Inną bardzo ważną kwestią, jest, żeby nie zostawiać dziecka samego podczas posiłku. Zwłaszcza w samochodach. Zdarzyć się może, że dziecko jedzie tyłem do kierunku jazdy, jest zapięte, bezpieczne i dajemy mu banana. Może się okazać, że gdy dojedziemy na miejsce myśląc, że dziecko spało, to ono tak naprawdę się udusiło.

To bardzo ważne, a o bezpieczeństwie w aucie mówi się prawie wyłącznie w kontekście zapinania pasów.

To też bardzo ważna kwestia związana z podróżowaniem autem. Chodzi o zdejmowanie ubrań wierzchnich dziecku przed zapięciem w fotelik samochodowy. Jak dziecko jest ubrane w kombinezon, kurtkę, to ten fotelik nie działa. Pasy muszą być mocno dopięte. Lepiej nagrzać w aucie, przykryć dziecko kocykiem z zewnątrz. To istotne nawet na krótkich trasach. Myślimy sobie: „tylko do sklepu jadę, to nie trzeba”. Gros wypadków zdarza się niemalże pod domem. Nie jesteśmy w stanie przewidzieć, czy ktoś nie będzie jechał pijany albo czy komuś nie wystrzeli opona. Kolejna rzecz, to nie zostawianie dziecka samego w wannie, które może się utonąć nawet w niewielkiej ilości wody. Wstanie, pośliźnie się, uderzy głową, straci przytomność. Ważne też, żeby kontrolować temperaturę wody – przypadkowe odkręcenie gorącej wody może solidnie poparzyć bobasa.

To zdarza się często na wakacjach. Sama bywałam w takich domkach letniskowych, w których z kranu dosłownie leciał wrzątek, na którym zaparzyłaby się herbata.

Woda na wakacjach przypomniała mi o jeszcze jednej rzeczy. To sytuacje podczas wypoczynku nad wodą. Nie bądźmy lekkomyślni zostawiając same dziecko na brzegu jeziora czy morza. Jedna większa fala, którą podmyje piasek pod dzieckiem jest w stanie wciągnąć je do wody. Szczególnie nad polskim morzem, gdzie mamy dużo prądów wstecznych. Opiekując się małymi dziećmi nad wodą nawet na chwilę nie patrzmy w telefon, gazetę, nie spuszczajmy ich z oczu.

* Jarosław Sowizdraniuk — nauczyciel akademicki, ratownik medyczny i pedagog. Obecnie związany z Wydziałem Medycznym Politechniki Wrocławskiej. Zachwyca go kawa i komunikacja bez przemocy. Prowadzi zajęcia ze studentami pełne pasji i zaangażowania, za co otrzymał na Dolnym Śląsku tytuł Nauczyciela Akademickiego Roku 2021 i kultowy Kubek dla wykładowcy Akademickiego Radia Luz. Nagrodzony Super Diamentem Wrocławia, wielokrotny laureat Mistrzostw Polski w Ratownictwie Medycznym i ekspert w dziedzinie symulacji medycznej. Współautor książek "Ratownik. Nie jestem bogiem" oraz "Praktycznie wszystko, podpowiednik dla dzielnych dzieciaków". Prywatnie wystarczająco dobry mąż i tata czwórki dzieci. W wolnym czasie lubi majsterkować, jeździć motocyklem i robić sobie popołudniowe drzemki.

Zobacz też: Nie pomoże, a nawet zaszkodzi. Oto 10 błędów popełnianych w trakcie udzielania pierwszej pomocy