"Jestem nauczycielką i nie organizuję wycieczek. Wolę zająć się własnymi dziećmi"

2024-06-18 12:55

Czerwiec to w szkołach sezon wycieczkowy, ale nie wszystkie dzieci mogą z niego w pełni skorzystać. Nawet jeśli sami nie mieliście doświadczenia z wychowawcą klasy, który unika zabierania dzieci na wyjazdy, na pewno słyszeliście narzekania znajomych rodziców. A jak wygląda to z drugiej strony? W liście do naszej redakcji opisała to pewna nauczycielka...

Jestem nauczycielką i nie organizuję wycieczek. Wolę zająć się własnymi dziećmi
Autor: Getty Images "Jestem nauczycielką i nie organizuję wycieczek. Wolę zająć się własnymi dziećmi"

Opublikowany przez nas w zeszłym tygodniu list od mamy, która pojechała z klasą na kilkudniową wycieczkę, wywołał wśród was duże wzburzenie. Na naszą skrzynkę redakcyjną otrzymałyśmy sporo wiadomości, z których jedna zwróciła naszą szczególną uwagę. Pochodziła od pani Anny, nauczycielki z dwójką dzieci, która świadomie nie jeździ na szkolne wycieczki. Dlaczego? Przeczytajcie poniżej.

Nauczycielka o wycieczkach. "Odkryłam, że nic z tego nie mam"

Wiele lat temu podjęłam decyzję, że szkolne wycieczki nie są dla mnie i nie zamierzam się poświęcać, żeby cudze dzieci miały chwilę radości. List matki, która pojechała jako opieka na zieloną szkołę swojego dziecka, przypomniał mi dokładnie, dlaczego tak postanowiłam.

Kiedy zaczynałam pracę w szkole, w wycieczki wskoczyłam z gigantycznym entuzjazmem. Zgłaszałam się pomagać innym nauczycielom, starałam się podchodzić ze zrozumieniem do rodziców, znaleźć złoty środek między pewną dozą niezależności dla uczniów (moi są ciut starsi od tych wspomnianych w liście mamy) a obowiązkami opiekuna. A potem odkryłam, że… nic z tego nie mam. 

Wycieczki wiązały się z nawałem dodatkowej pracy. Ale nie takiej, jakiej oczekiwałam. Pochodzę z rodziny nauczycielskiej, więc sądziłam, że niewiele jest w stanie mnie zdziwić - ale mamy próbujące dobić się do mnie o godz. 23 w noc przed wycieczką, zaskoczyły nawet mnie. Co więcej, były święcie przekonane, że powinnam telefon odbierać. Kiedy po kilku razach przestałam to robić, następnego dnia miałam awanturę na cały autokar.

Fajnych rodziców było sporo, ale część w ogóle nie respektowała tego, co mogę wnieść do wycieczki. Znałam swoje klasy, znałam uczniów znajdujących się pod moją opieką, ba! znałam ich w wersji "nie dla rodziców", dzięki czemu byłam w stanie lepiej przewidzieć, jak mogą się zachować. 

Pierwszego "zaginionego" na noc ucznia zaliczyłam, kiedy pewien ojciec-opiekun nie zapukał wieczorem do pokoju swojego syna i jego kolegów, bo przecież nic głupiego im do głowy nie strzeli, to porządne dzieciaki. Stres, odpowiedzialność, rozmowy na dywaniku? Oczywiście mój problem.

Miarka się w końcu przebrała, ale co ciekawe, nie podczas wyjazdu. Po prostu… urodziłam dziecko. Najpierw jedno, potem drugie. Dzieci, jak to dzieci, chorują. I nagle zaczęłam słyszeć od dyrekcji pretensje o to, że biorę "za dużo" dni na opiekę. Nie miało znaczenia, że wcześniej wypruwałam sobie żyły, że nie biorę tych dni z powodu własnego widzimisię, że to normalny etap życia. Fakt, że byłam matką, sprawiał innym problemy.

Kiedy więc znów pojawiły się sugestie dłuższych wyjazdów… odpuściłam. Jasne, możemy z klasą gdzieś wyjść czy wyjechać na jeden dzień. Ale w zapomnienie odeszły czasy, w których z własnej woli stawałam się opiekunką uchachanej gromadki wczesnych nastolatków 24 godziny na dobę. Nie doceniał tego nikt: ani uczniowie, ani ich rodzice, ani dyrekcja. Ta ostatnia teraz też narzeka, ale trudno.

Tak, jestem nauczycielką, bywam wychowawczynią, ale nie organizuję dłuższych wycieczek. Wolę ten czas poświęcić własnym dzieciom.