Rodzice, nauczyciele i uczniowie narzekają od lat na wadliwy system edukacji w Polsce, który nakłada na dzieci nadmiar prac domowych, nie dając im odpowiedniej ilości edukacji w szkołach. Gdy jednak na szkołę w życiu własnej rodziny narzeka ojciec mający wysoki tytuł naukowy, temat wydaje się jeszcze poważniejszy.
Post profesora Tadeusza Gadacza stał się viralem w zaledwie kilka dni od publikacji. Opowiada on w nim, jak uczył się z synem do lekcji historii, co wymagało "dwóch godzin tłumaczeń i wyjaśnień". Ojciec 10-latka zdał sobie też sprawę, że to tylko początek nauki w weekend, bo przed jego synem jest jeszcze nauczenie się wiersza na pamięć, klasówka z lektury, dwie klasówki z języków obcych i wiele innych zadań.
"Dobrze, że dzielimy się w dwójkę tym wszystkim. My z trudem ogarniamy, ale syn nie ogarnia. Nie ma na nic czasu, ledwie na swobodną lekturę książek wystarczy. Krótki sen i od rana to samo" - skwitował prof. filozofii Tadeusz Gadacz.
Zobacz też: Wpadł przez błąd ortograficzny. Uczył dzieci, choć nie miał potrzebnego wykształcenia
"Kilka slow o kulturze szkolnego zapier****"
Post profesora w dwa dni zyskał 400 udostępnień. Trafnie skomentował go pisarz Mikołaj Marcela, autor książek takich jak "Patoposłuszeństwo. Jak szkoła, rodzina i państwo uczą nas bezradności i co z tym zrobić?" i "Jak nie spieprzyć życia swojemu dziecku". Zaczął on swój post dobitnie - "Kilka slow o kulturze szkolnego zapier****" - napisał w pierwszym zdaniu. Pisarz nie od dziś głosi opinię, że polski system edukacji jest przeładowany.
"(...) koszty tego modelu edukacji w dużej mierze ponoszą rodzice, którzy - jak zauważa Tadeusz Gadacz - muszą się dzielić pracami domowymi z dziećmi, by te w ogóle miały szansę wyrobić się na czas. W CZWARTEJ KLASIE SZKOŁY PODSTAWOWEJ" - napisał Mikołaj Marcela.
W dzisiejszych czasach młodzi ludzie ledwo wyrabiają się z nauką, odrabianiem prac domowych, czytaniem lektur. Pomoc rodzica staje się niezbędna, by w ogóle ze wszystkim zdążyć, nie biorąc już pod uwagę jakichkolwiek lepszych efektów nauki. Dlaczego tak się dzieje? Zdaniem wielu, materiału do przerobienia jest za dużo, w związku z czym nauczyciele na lekcjach gnają, a dzieci i rodzice muszę sami uzupełniać brakującą wiedzę, by w ogóle zaliczać sprawdziany i dawać radę w odrabianiu prac domowych na czas. Na takie błędne koło nie ma rozwiązania. "Musielibyśmy zupełnie inaczej pomyśleć szkołę" - kwituje komentujący system edukacji pisarz.
"Musielibyśmy zupełnie inaczej pomyśleć szkołę"
"Po pierwsze, odrobienie zadania z historii zajęło dwie godziny, bo syn profesora Gadacza miał pytania. I to jest problem. Bo w szkole nie ma czasu na pytania przy takiej podstawie programowej (a już na pewno przy bezkrytycznej pracy z podręcznikiem). W szkole jest czas na tylko na podanie informacji i zapamiętanie ich, najczęściej bez rozumienia tego, czego się uczymy. By to się zmieniło, musielibyśmy zupełnie inaczej pomyśleć szkołę i uczynić ją miejscem zadawania pytań, a nie udzielania odpowiedzi na pytania, których nikt nie zadaje" - pisze Mikołaj Marcela.
Na szczęście są nauczyciele, którzy widzą kuriozum całej sytuacji i działają na własną rękę, by zmienić dramatyczną sytuację polskich uczniów.
"Bardzo często rodzice, zmęczeni tym stanem rzeczy, zrezygnowani i sfrustrowani, odrabiają zadania nie z dziećmi, ale za dzieci. Chodzi w tym wówczas wyłącznie o święty spokój (brak jedynki, trochę uratowanego czasu, zażegnanie rodzinnych dramatów). Nie ma to wówczas żadnego skutku edukacyjnego, natomiast ma dramatyczne skutki wychowawcze. Od kilku lat nie zadaję nic do domu, a uczę przedmiotu egzaminacyjnego. Gwarantuję, że można tak pracować i cieszyć się pięknymi owocami. Dodam również, że nie stosuję podręczników, ćwiczeń i oceń cyfrowych" - skomentowała jedna z internautek będąca nauczycielką.
Oby takich osób w polskim systemie edukacji było jak najwięcej.
Dowiedz się: Nauczyciel pokazał zadanie swojej 7 letniej córki. "Szlag mnie trafia, gdy widzę coś takiego"