"Nagroda za frekwencję to jak premia w korporacji. Moje dzieci ukarano, bo nie są dobrego zdrowia"

2024-06-21 14:31

"Dzieci ze 100-procentową frekwencją zostały wyczytane. Dyrektor wręczył im dyplomy i nagrody (i to nie drobiazgi). Nagrody były fundowane ze środków, które miały służyć dobru całej szkolnej społeczności. Moje dzieci zamiast „dobra” otrzymały szok i niedowierzanie. „Ukarano” je za to, że nie są tak dobrego zdrowia, jak inne".

Moje dzieci ukarano za to, że nie są tak  dobrego zdrowia, jak inne
Autor: Paweł Jaskółka / SUPER EXPRESS "Moje dzieci ukarano za to, że nie są tak dobrego zdrowia, jak inne"

Uroczyste zakończenie roku szkolnego już za nami. Dzieci i rodzice rozpoczynają wakacyjną przerwę. Jednak jak się okazuje, nawet ostatni dzień szkoły obfituje w emocje. Na naszą redakcyjną skrzynkę mailową trafił list od pani Katarzyny. Mama dwójki dzieci w wieku wczesnoszkolnym napisała do nas, by podzielić się swoim i dzieci rozczarowaniem. 

Co jest przyczyną tak gorzkiego finału roku szkolnego? Nagrody za stuprocentową frekwencję, jakie nauczyciele wciąż wręczają uczniom. "Moje dzieci mają choroby towarzyszące, urodziły się z powikłaniami. Jak na swoje wczesne doświadczenia (każde zaliczyło kilkanaście pobytów w szpitalach przez pierwsze lata życia), dziś są w świetnej formie, ale nie na tyle świetnej, aby, jak widać, wyrobić 100 proc. normy" - pisze pani Katarzyna.

Czy to czas, aby nagrody za frekwencję odeszły do lamusa? Poniżej zamieszczamy cały list.

Plac zabaw: Kłopoty z gardłem u malucha - znamy sposoby na ból i chrypkę

"Uroki placówek edukacyjnych: to istny tygiel wirusów i bakterii"

"Szanowni Państwo, Droga Redakcjo.

Właśnie wróciłam z zakończenia roku szkolnego. Mam dwoje dzieci, które uczą się w młodszych klasach szkoły podstawowej. Większość rodziców doskonale zna „uroki” placówek edukacyjnych: to istny tygiel wirusów i bakterii. Jeśli ktoś ma rodzeństwo, zwykle zbiera podwójnie różnego rodzaju infekcje. Jedno dziecko coś przyniesie, a brat czy siostra po chwili się zarazi, nierzadko po drodze zarażając kolejne osoby w swojej klasie... i tak się ten rok szkolny kręci: od grypy przez COVID po dolegliwości żołądkowe.

Nawet na dzisiejszej uroczystości nie wszystkie dzieci były obecne, bo – jak relacjonowali rodzice, którzy sami przyszli po świadectwa – cierpiały z powodu wymiotów. Jednak niektórzy są szczęśliwcami, ze wspaniałą odpornością – te dzieci miały 100-procentową frekwencję.

Ku mojemu zaskoczeniu, dzieci ze 100-procentową frekwencją zostały wyczytane na uroczystości zakończenia roku, dyrektor wręczył im dyplomy i nagrody rzeczowe (i to nie jakieś symboliczne drobiazgi, ale spore nagrody, m.in. gry edukacyjne – z tych „większych” i, co za tym idzie, droższych). Nagrody były fundowane ze środków zbieranych na radę rodziców, które miały służyć dobru całej szkolnej społeczności".

"Moje dzieci były niesamowicie rozczarowane"

"Zamiast „dobra”, moje dzieci otrzymały szok i niedowierzanie, że „ukarano” je za to, że nie są tak dobrego zdrowia, jak niektóre inne dzieci. Ogólna frekwencja moich dzieci wynosi około 80 proc. Na nieobecności składają się wyłącznie choroby.

Nawet – co zapewne oburzy wiele osób – gdy jedno jest chore, nie zatrzymuję drugiego w domu, ale chodzi do szkoły. Dlaczego piszę o oburzeniu? Bo są osoby, które uważają, że w ten sposób roznosi się wirusy. Nie zaprzeczę, ale z drugiej strony, dlaczego zdrowe dziecko miałoby być „uziemione” chorobą rodzeństwa?

Na odporność składa się wiele czynników: od genetycznych po nabyte. Moje dzieci mają choroby towarzyszące, urodziły się z powikłaniami. Jak na swoje wczesne doświadczenia (każde zaliczyło kilkanaście pobytów w szpitalach przez pierwsze lata życia), dziś są w świetnej formie, ale nie na tyle świetnej, aby, jak widać, wyrobić 100 proc. normy.

Moje dzieci były niesamowicie rozczarowane i rozgoryczone, a ja sama postrzegam nagrodę za frekwencję jako absurdalną. Czy to zachęca, żeby wysyłać chore dziecko do szkoły? Przecież 100-procentowego wpływu na stan zdrowia nie mamy. Oczywiście, możemy dbać i dbamy w naszym domu o zdrową dietę, suplementację, aktywność fizyczną itd., ale to nie daje nam 100 proc. odporności, z różnych powodów, o których części wspomniałam powyżej.

Moje dzieci nie wagarują, nie unikają lekcji – mówimy o dzieciach w wieku 7-10 lat. To zwykłe dzieci, którym zdarza się przeziębić, zarazić COVID-em, wymiotować, mieć biegunkę".

"Nagroda za frekwencję skojarzyła mi się z premiami w korporacji"

"Nagroda za 100-procentową frekwencję skojarzyła mi się z premiami w korporacji, gdzie pracuje moja bliska koleżanka. W efekcie, żeby otrzymać taką premię, ludzie przychodzą do pracy nawet z gorączką i wzbraniają się przed braniem zwolnień. A to wszystko w dobie post-COVID, która przecież powinna choć trochę zmienić myślenie.

Rozumiem nagrody za osiągnięcia, w które trzeba było włożyć wysiłek – chociaż w przypadku dzieci to też jest temat budzący wątpliwości, bo jak wiadomo, dzieci mają różne potencjały, możliwości i niektóre z nich, mimo starań, nigdy nie będą mistrzami w sporcie ani nie wygrają konkursu naukowego.

Na tym etapie edukacji powinno być przede wszystkim doceniane podejmowanie starań. Tymczasem dzieci wróciły rozczarowane i z poczuciem krzywdy, bo przecież nie wybrały sobie chorowania. W dodatku choroba to też dla dzieci trudne doświadczenie, po którym spotkał je dodatkowy cios w postaci braku nagrody.

Droga Redakcjo, napiszcie, czy to jest dobry pomysł, żeby dawać nagrody za to, że ktoś miał szczęście nie zachorować w danym roku szkolnym?".