„Prezent dla nauczyciela” to chyba najbardziej chodliwa w internecie fraza w ostatnich dniach. Rodzice dwoją się i troją, by wymyślić świetny prezent wychowawcom i innym nauczycielom, spędzając przy tym naprawdę sporo czasu. Napisała do nas jedna z mam, której syn właśnie kończy naukę w czwartej klasie szkoły podstawowej z ciekawą anegdotą. Opisała w niej zaskakującą postawę wychowawczyni swojego syna, która postanowiła wprost powiedzieć, co myśli na temat prezentów kupowanych nauczycielom na zakończenie roku szkolnego.
Pełna mobilizacja rodziców na koniec roku szkolnego
Jak przyznała, początkowo rodzice z klasy jej syna chcieli sami kupić prezent od klasy dla wychowawcy i innych pedagogów, swoje zdanie zmienili jednak po pamiętnej lekcji wychowawczej.
„W związku z zakończeniem roku na naszej klasowej rodzicielskiej grupie na Facebooku zaczęliśmy zastanawiać się, co kupić wychowawcy naszych dzieci i innym nauczycielom z tej okazji. Nie zdążyliśmy jednak się porządnie naradzić, bo dzieci po jednej z lekcji wychowawczych przyniosły prawdziwą bombę, która padła z ust ich wychowawczyni" – tak swój list zaczyna pani Weronika.
„Nauczycielka w rozmowie z uczniami wprost nawiązała do tematu kupowania prezentów nauczycielom i poprosiła ich, by to z nią omawiano pomysły na upominki dla niej i jej kolegów i koleżanek po fachu. Wytłumaczyła to tym, że co roku dostają mnóstwo niepraktycznych bibelotów (m.in.: wazony z grawerem, ramki ze zdjęciami uczniów, porcelanowe figurki, drzewka z imionami uczniów), które nawet nie zabierają do domu, a na które uczniowie niepotrzebnie wydają całkiem niemałe pieniądze. Stwierdziła, że fajnie byłoby wprowadzić takie rozwiązanie, że przy każdej okazji, kiedy uczniowie zechcą podarować jakiś upominek nauczycielowi (nie tylko z okazji zakończenia roku), podejść do niej i podpytać o pomysł. Ona zorientuje się w sytuacji i uczniom coś podpowie” – opisuje całą sytuację dalej.
Pomysł nauczycielki rozwścieczył rodziców
Jak przyznała nasza czytelniczka postawa wychowawczyni początkowo została odebrana bardzo negatywnie.
„Jej pomysł wprawił mnie w osłupienie – i nie tylko mnie. Korespondencja na grupie rozgrzała się do czerwoności. Pod adresem wychowawczyni padały przeróżne określenia i epitety – „tupeciara”, „materialistka”, „bezwstydna”. Najbardziej jednak nurtowało nas wszystkich pytanie, co takiego sama sobie wymyśli na prezent. Wspólnie uznaliśmy, że sprawdzimy jej inwencję twórczą i podpytamy o prezenty. Doszliśmy do wniosku, że ostatecznie nie musimy wcale kupować tego, co wskaże” – wyjaśnia pani Weronika.
Kolejnego dnia przewodnicząca trójki klasowej umówiła się z wychowawczynią na rozmowę.
„Jakie było jej zdziwienie, gdy nauczycielka zaproponowała jej, by innym pedagogom zamiast kwiatów kupić po bilecie do kina w tym samym terminie – który też nam podpowiedziała. Jeśli zaś chodzi o prezent dla niej - poprosiła o to samo, podkreślając, że nie wydana suma się liczy, a intencja. Wyjaśniła też, że mówiąc o wskazywaniu prezentu – nie miała na myśli tego, żeby konsultować z nią każdy prezent dla niej czy innego nauczyciela, ale zwracać się do niej o pomoc, w sytuacji, gdy sami nie mamy pomysłu i jedyne co nam przychodzi do głowy to jakiś „pomysłowy kurzołap”, który w najlepszym razie trafi na regał w pokoju nauczycielskim, ale z pewnością nie zajmie honorowego miejsca w domu”.
Jak dodała na koniec nasza czytelniczka, finalnie przyznała rację wychowawczyni. Wpadła też na pomysł, że przy następnej okazji w sprawie prezentu dla niej, o sugestię co kupić, poprosi nauczycielkę od angielskiego, która się z nią przyjaźni.
"Dzieci często przekręcają słowa nauczyciela, gdy do tego dojdzie jeszcze głos dwudziestu rodziców na grupie facebookowej, może z tego wyjść niezła nadinterpretacja" - dodała.