„To, co Pani pisze, wkurza. I to mocno!”. Nauczycielka nie wierzyła, że to może się udać

2024-02-06 13:59

Uczniowie bez stopni uczą się najlepiej? Głoszone przez "Budzącą się szkołę" tezy spotkały się z bardzo gorzką reakcją jednej z nauczycielek. Historia ta ma jednak nieoczekiwany finał.

„To, co Pani pisze, wkurza. I to mocno!”. Nauczycielka nie wierzyła, że to może się udać

i

Autor: Getty Images „To, co Pani pisze, wkurza. I to mocno!”. Nauczycielka nie wierzyła, że to może się udać

„Budząca się szkoła” całkowicie zmienia podejście do edukacji. Warto tu podkreślić, że część placówek wdrąża już proponowane przez nią rozwiązania. Wszystko po to, aby uczniowie z chęcią chodzili do szkoły i mieli większą motywację do nauki.

Dr Marzena Żylińska inicjatorka ruchu „Budząca się szkoła”, wielokrotnie opowiadała w mediach społecznościowych, że każdy człowiek rozwija się w swoim własnym tempie, podkreślała, jak ważne jest indywidualne podejście do ucznia.

Na swoim profilu na Instagramie @marzenazylinska specjalistka tłumaczyła, dlaczego uczniowie bez stopni uczą się efektywniej, odpierając wszelkie zarzuty pod swoim adresem. Wielu nauczycieli nie rozumie takiego podejścia. Uważają, że ekspertka opowiada bajki.

Tak też było w przypadku jednej z nauczycielek z Bydgoszczy. Jej list został udostępniony na profilu na Facebooku @Budząca się szkoła. Reprezentuje podejściu wielu nauczycieli, którzy na początku myślą podobnie.

Nauczycielka nie kryła swojego oburzenia i złości.

„Pani Marzeno, wielu nauczycieli to, co Pani pisze — delikatnie rzecz ujmując — wkurza. I to mocno! Mnie też tak Pani swoimi postami wkurzała!!!” — czytamy na wstępie.

Zobacz także: Ta szkolna praktyka powinna odejść w zapomnienie. "Jeden stoi, a reszta nie uczy się niczego"

Spis treści

  1. „Jaka indywidualizacja”
  2.  „A może byś zobaczyła, o co im chodzi?”
  3. „Otworzyły nam się oczy!”
  4. To się zmieniło
Walka o Edukację

„Jaka indywidualizacja”

Nauczycielka nie mogła zrozumieć, jak można wypisywać i mówić o indywidualizacji uczniów w liczącej 28 dzieci klasie. W niektórych szkołach klasy te są jeszcze bardziej przepełnione, więc tym bardziej o indywidualne podejście do ucznia trudniej, prawda?

Nauczycielka miała wątpliwości, czy dr Marzena Żylińska inicjatorka ruchu „Budząca się szkoła” w ogóle kiedykolwiek prowadziła choć jedną lekcję w szkole.

„Nawet napisałam w komentarzu, że nie chcę więcej czytać tych Pani bajek i się odmeldowuję. To naprawdę było dla mnie zbyt trudne. Pani posty odbierałam jako osobisty atak na mnie, na metody, które stosowałam, na to, jakim byłam nauczycielem” – podkreśla nauczycielka w swojej wiadomości.

Najgorsze jednak dla niej było wyobrażenie sobie, jak można w ogóle wcielić w życie, to o czym pisze inicjatorka „Budzącej się szkoły”. Przyznała również, że czytając dziś komentarze innych nauczycieli doskonale rozumie ich złość i rozdrażnienie.

 „A może byś zobaczyła, o co im chodzi?”

Nauczycielka przestała śledzić fanpage Budzącej się Szkoły w mediach społecznościowych. Niedługo później opowiedziała o tym swojemu mężowi. Jego reakcji jednak się nie spodziewała. Sądziła, że ją zrozumie, poprze i stanie po tej samej stronie.

Tymczasem kobieta usłyszała:

„A może byś zobaczyła, o co im chodzi? Może ty nie umiesz sobie tego wyobrazić?”

Nauczycielka poczuła, że i on jest przeciwko niej. Tłumaczyła, że tego się po prostu zrobić nie da. Jej mąż zaproponował jednak, że przecież są organizowane spotkania inspirujące.

Rzeczywiście w tamtym czasie było organizowane takie spotkanie w szkole podstawowej w Grudziądzu.

Nauczycielka zgłosiła się i pojechała, ale tylko po to, aby powiedzieć inicjatorce Budzącej się Szkoły, że się tak nie da. Chciała też udowodnić mężowi, że to ona ma rację.

„Oczami wyobraźni już widziałam, jak wracam do domu i z satysfakcją w głosie mówię - "No mówiłam, że tego nie da się zrobić. Ale chciałeś, żebym straciła dzień, to straciłam." – opowiada.

„Otworzyły nam się oczy!”

Do Grudziądza nauczycielka pojechała razem z koleżanką. Udały się na lekcje języka polskiego, a następnie na matematykę, aby zobaczyć, jak są prowadzone zajęcia w duchu „Budzącej się szkoły”.

 „I wtedy otworzyły nam się oczy! Wtedy zrozumiałam, o co Pani chodzi” – musiała w końcu przyznać.

Jednocześnie wyznała, że takiego podejścia nie uczą na studiach. Tam pisali scenariusze lekcji, ustalali progresję zadań i uczniowie mieli robić to, co zaplanował nauczyciel. Było tłumaczenie, zapisywanie na tablicy, klasówki, sprawdziany i wstawianie ocen.

„To wyniosłam ze studiów i byłam przekonana, że jestem dobrze przygotowana do pracy w szkole” – czytamy w poście.

Spotkanie w Grudziądzu zmieniło wszystko. Pokazało, że da się inaczej. Po nim były też spotkania w innych miastach, na które nauczycielka również się wybrała.

„Nie powiem, że już wszystko wiem. Droga przede mną daleka, ale rozumiem, o co chodzi. Rozumiem, że na lekcjach mają pracować uczniowie. Nieważne, ile zadań zrobią w czasie lekcji. Mogą zrobić 5, albo jedno, ale mają to zadanie zrobić sami i mają je ROZUMIEĆ. A moją rolą jest pomagać, wyjaśniać, zachęcać i dodawać otuchy” – podkreśla nauczycielka, której podejście całkowicie się zmieniło.

Wyjaśniła, że teraz w ciągu semestru robi dwa sprawdziany, stopnie musi wystawiać, bo system na razie nie pozwala, aby było inaczej. Podkreśla jednak, że te oceny można poprawiać.

To się zmieniło

Najważniejsze jest jednak to, co nauczycielka wyznała na końcu. Aż nie chce się wierzyć w zmiany, które tak szybko zaczęły być widoczne. Ona sama czuje, jakby ktoś zdjął jej z pleców ogromny ciężar.

„Poprawiły się nie tylko moje relacje z uczniami, ale i z rodzicami. Skończyła się wojna, której może nie było widać, ale którą wszyscy czuliśmy. Atmosfera na lekcjach jest teraz taka, że chce się żyć! A proszę mi wierzyć, że było bardzo trudno” – tłumaczy.

Trzymamy kciuki za wszystkich nauczycieli, którzy zechcą spróbować.

Czytaj także: W tym kraju dzieci uwielbiają chodzić do szkoły. Polscy uczniowie mogą im pozazdrościć