Kilka dni temu Agnieszka Włodarczyk na swoim instagramowym profilu przyznała, że bardzo martwi się o swojego dwuletniego synka Milana, gdyż od pewnego czasu chłopca bolą kolanka. Teraz okazało się, że musiała z chłopcem pilnie udać się na SOR, bo jego stan zdrowia mocno ją zaniepokoił.
Informacja o tym, że aktorka skorzystała ze Szpitalnego Oddziału Ratunkowego, by sprawdzić, czy jej synkowi nic poważnego nie dolega, zbulwersowała jednak niektóre obserwatorki. Postanowiły dać upust swojego rozgoryczenia w wiadomościach prywatnych do zatroskanej mamy.
„SOR – Szpitalny Oddział Ratunkowy kobieto. RATUNKOWY. Z takimi problemami chodzi się do lekarza pierwszego kontaktu a nie wpier… i zajmuje kolejkę dzieciom po wypadkach, z złamanymi kończynami czy rozbitą głową”.
„Na sorze? Na sor jedzie się w nagłych przypadkach zagrażających życiu, a nie z powodu długiego bólu kolan. Proszę się udać do pediatry, a później do specjalisty, a nie zajmować kolejkę na sorze… z takim podejściem system opieki zdrowotnej w tym kraju nigdy się nie polepszy” – napisały.
Agnieszka Włodarczyk opiera zarzuty fanek: „Nikomu nie zabrałam miejsca”
Aktorka nie ukrywa, że tego typu wiadomości zszokowały ją i nie zamierza w tej sytuacji milczeć.
„No to może zacznę od tego, że moje dziecko = moja odpowiedzialność. Nie państwa, nie twoja. Moja. Jeśli ja nie dotrzymam swoich obowiązków, albo zlekceważę jego stan zdrowia, konsekwencje mogą być tragiczne" - zaczęła swój wpis.
"Dlaczego SOR? Bo takie miałam zalecenie od lekarza, z którym jestem w kontakcie. Powiedział, cytuję, „Jeśli byłoby to moje dziecko, nie czekałbym do jutra na wizytę u pediatry, pojechałbym natychmiast na SOR. To nie jest normalne, żeby mały człowiek 3 dni nie jadł", więc posłuchałam. Trzeba słuchać mądrzejszych. To po pierwsze. Po drugie, tam jest podział na dzieci, które wymagają natychmiastowej pomocy, i na takie, które mogą poczekać w kolejce. My czekaliśmy 6 godzin. Nikomu nie zabieram miejsca. To skrajnie nieodpowiedzialne nie reagować, kiedy widzisz dziecko w kolorze biało-zielonym” – napisała.
Agnieszka Włodarczyk podkreśliła przy tym, że takie głosy są bardzo krzywdzące i niebezpieczne w swoich skutkach.
„Przez takie głosy, ludzie boją się dzwonić po karetkę” – podkreśliła.
W dalszych zaś słowach wróciła wspomnieniami do sytuacji, kiedy sama straciła przytomność w łazience i załamała sobie nos – też wtedy nie chciał zdzwonić po karetkę. Właśnie mając z tyłu głowy takie opinie. Człowiek zamiast mieć w odruchu wezwanie fachowej pomocy, zastanawia się, czy jego przypadek jest na tyle „poważny”, by o nią w ogóle prosić.
Solidarność z aktorką wyraziła większość obserwatorów.
„Ci sami ludzie spytaliby, gdzie byli rodzice, gdyby coś się stało Milanowi. Nie dogodzisz”.
„Jako osoba pracująca w służbie zdrowia SOR w takim przypadku to najlepszy wybór! Lekarz pierwszego kontaktu? Wypisałby skierowanie do szpitala, gdzie wyznaczyli by termin przyjęcia - system. Znam go doskonale. A żeby tłumaczyć się z niepokoju o zdrowie dziecka? Ludzie!”.
„Pani Agnieszko, każda matka bojąca się o stan zdrowia swojego dziecka zrobiłaby to samo. Dziecko jest najważniejsze” – pisali.