Kacper Tekieli zginął w szwajcarskich Alpach, gdy próbował zdobyć wszystkie czterotysięczniki. 30 maja na Cmentarzu Oliwskim w Gdańsku odbył się pogrzeb himalaisty.
Następnego dnia Justyna Kowalczyk-Tekieli będąc na Wieży Widokowej Pachołek w Gdańsku, opublikowała poruszający wpis na swoim profilu na Facebooku @Justyna Kowalczyk - oficjalna strona. Takimi słowami pożegnała swojego ukochanego męża.
Zobacz także: Justyna Kowalczyk pożegnała zmarłego męża. Jej słowa wzruszają do łez
Pojechali w Alpy całą rodziną
Kowalczyk nie zwróciła się w mowie pożegnalnej bezpośrednio do swojego męża. Wyjaśniła, że znała go tak dobrze i mówili ze sobą o wszystkim, że wiedziała o wszystkim, co chciał jej powiedzieć.
„On też, jeśli miał ten ułamek sekundy, by zrozumieć, co się dzieje, wiedział, że odchodzi bardzo kochany” – napisała.
Wyjaśniła, że je mąż nie chciał rozstawać się z rodziną na dłużej niż tydzień. Dlatego zrezygnował z wyjazdów w Himalaje i dlatego w Alpy szwajcarskie pojechali razem. Towarzyszył im również ich synek.
„Mogliśmy być z Nim. Będziemy wspierać, jak umiemy. Będzie wychodzić na te czterotysięczniki normalnymi drogami. Bez stresu i napinki. Bez żadnych rekordów, o których gdzieś niedawno słyszałam. Przecież On Uelgo Stecka uwielbiał, uważał za półboga. Nie śmiałby myśleć, by być szybszym od niego. Tylko śniegu było tej wiosny znacznie więcej niż wcześniej. Decyzja o zmianie planu była bliska” – napisała.
Okazuje się, że Kowalczyk wcześniej wróciła na kilka dni do Polski. Jej mąż postanowił spróbować zdobyć kilka łatwiejszych szczytów. Na te trudniejsze miał wybrać się z innymi ludźmi, żeby mieć wsparcie.
„Tatuś odbierał mnie i Hugotka z lotniska w Balicach. Gdy dojeżdżaliśmy do Kasiny, Kacper najpewniej odszedł. Wiedział, że jestem w najbezpieczniejszym miejscu. Pewnie takich małych niecek nawianych śniegiem, ja ta, która spowodowała wypadek, minął w swoim życiu dziesiątki, nieświadomy zagrożenia”.
Był cudownym człowiekiem
Olimpijka nie ukrywała, że jej mąż był cudownym człowiekiem. Z dumą opowiadała, że był alpinistą, przyznając przy tym, że sama gór się boi. Pomimo tego zawsze starała się go wspierać i na tym jej zdaniem właśnie polega miłość.
„Byłam żoną najwspanialszego człowieka na świecie, który był ALPINISTĄ. Choć sama gór się boję (trójkowe trudności to granica mojego komfortu), to starałam się Go ze wszystkich sił wspierać. Na tym moim zdaniem polega miłość. A On nie byłby taki fantastyczny, gdyby nie góry…
Doceniam, że mogłam się z Nim pożegnać. Nie każda żona alpinisty ma taką możliwość. Wyjście od Niego i zamknięcie za sobą na zawsze drzwi, to najtrudniejsza rzecz, jak mnie w życiu spotkała”.
„Na pewno Go nie zawiodę”
Kowalczyk podkreśliła w swoim pożegnaniu, że zrobi wszystko, aby wychować ich synka na równie wspaniałego człowieka. Chce, aby kiedyś Hugo dał tyle szczęścia, ile ona dostała od swojego ukochanego męża.
„Na pewno Go nie zawiodę. Zrobię wszystko, by wychować Hugotka na tak wspaniałego człowieka, jakim był Kacper. Żeby nasz chłopczyk dał komuś tyle szczęścia, ile dostałam ja. Kacper założył w mojej głowie i sercu mocne stanowisko. Odpadłam z kretesem” – przyznała.
Podkreśliła, że wytrzyma także lawinę smutku, który teraz czuje. Nie podda się, nie załamie i znów zacznie czerpać z życia garściami.
„Złapiemy z Hugotkiem łopatki i to lawinisko odgruzujemy. Będziemy żyć, jak nauczył nas Kacper. Pełnią. Będziemy zwiedzać świat i zdobywać szczyty. Będziemy na każdą minutę zachłanni, jak On” – wyznała.
Swoją przemowę kończyła słowami, że gdyby widziała, co się wydarzy i jak to wszystko się zakończ, wskoczyłaby w ogień z jeszcze większą siłą.
„Dla spotkania z takimi ludźmi, jak Kacper warto żyć. To, że byłam całym Jego światem przez cztery lata, że dałam mu szczęście, jest dla mnie ogromnym zaszczytem" – podsumowała.