O kampanii "Dziel się Uśmiechem", ośrodku preadopcyjnym w Otwocku oraz o filmie "1800 granów" rozmawiamy z Magdaleną Różczką - aktorką i mamą dwóch dziewczynek.
Z ogromną pasją angażuje się Pani w akcje charytatywne i kampanie społeczne. Czemu dokładnie poświęcona jest kampania „Dziel się Uśmiechem”, której Pani ostatnio patronuje?
Zacznę od tego, że od lat śledzę prasę oraz Internet i czytam to, co pisze się tam na temat dzieci i szkoły. Zalewa nas ostatnio masa informacji o tym, jak dużo nauki mają polscy uczniowie, jak dużo zadań domowych, czytam, że dzieci są przemęczone, że już we wrześniu oddziały psychiatryczne przyjęły kilkakrotnie więcej nieradzących sobie z tym obciążeniem nastolatków niż dotąd.
To jest przerażające i mam wrażenie, że zagalopowaliśmy się z tą presją wywieraną na dzieci. Wymagania nauczycieli, ale i nas, rodziców są ogromne. W szkole jest prawdziwy wyścig szczurów. Dzieci uczą się masy niepotrzebnych rzeczy, a brakuje im podstaw. A taką absolutną podstawą są np. zasady higieny, zdrowego stylu życia.
Ja o tym wszystkim dowiadywałam się w szkole. Były gabinety higienistek, chodziłam na kontrolę zębów, mówiono mi, jak dbać o jamę ustną, żeby uniknąć próchnicy… A teraz?
Dlatego właśnie zdecydowałam się wesprzeć program „Dziel się Uśmiechem”.
Organizatorzy akcji – firma Mars Polska oraz Polski Czerwony Krzyż – już od 6 lat zwracają uwagę na problem próchnicy wśród dzieci w wieku szkolnym i edukują jak tej chorobie zapobiegać.
Aby mieć piękne i zdrowe zęby wystarczy stosować cztery proste kroki. Myć zęby pastą z fluorem dwa razy dziennie, używać dodatkowe akcesoria takie jak nić dentystyczna i płyn do płukania jamy ustnej.
W sytuacjach, kiedy nie możemy umyć zębów po posiłku powinniśmy żuć przez kilka minut bezcukrową gumę. Ważne są też regularne wizyty u stomatologa przynajmniej raz na pół roku.
W ramach kampanii byłam zaproszona na kilka lekcji pokazowych, na których dzieci dowiadywały się, jak dbać o zęby. Doskonale się przy tym bawiły, bo to była cenna nauka przez zabawę.
A Pani dziewczynki wiedzą, jak dbać o zęby?
Na szczęście tak. W kampanii podkreśla się, że trzeba dziecku pomagać w myciu zębów do 6.-7.roku życia. Ja staram się tak robić z moją młodszą córką. Kontroluję, jak myje zęby rano i wieczorem: porządnie, pastą z fluorem. Uczę jej używać nitki dentystycznej.
W podbramkowej sytuacji, zawsze mam w torebce nitkę i gumę do żucia bez cukru, którą daję im po jedzeniu np. w restauracji.
Trudno było wyrobić w córeczkach ten nawyk?
Ten nawyk jest trudny dla rodziców, którzy muszą o nim pamiętać, nie dla dzieci. Jak się od początku uczy malucha, żeby mył zęby, najpierw w czasie zabawy, potem na poważnie, to potem nie jest to dla niego ani nic nadzwyczajnego, ani trudnego. Starsza córka ma aparat na zębach, więc musi wyjątkowo się pilnować. Ale nawet, jak zapomni o umyciu zębów, to tylko wystarczy słówko i biegnie do łazienki.
Ja nie jestem idealną mamą ani wszechwiedzącą i jak poszłam z nimi do dentysty z mleczakami, to okazało się, że mają jednak do zrobienia plomby. Ale ważne jest to, żeby nad tym czuwać i regularnie kontrolować zęby dziecka u stomatologa.
Pomówmy o Pani pracy. Ostatnio na ekrany wszedł film z Pani udziałem pt. „1800 gramów”. Podobno współtworzyła Pani scenariusz…
Jestem pomysłodawcą tego filmu. Od wielu lat jestem związana z Interwencyjnym Ośrodkiem Preadopcyjnym w Otwocku. Przez ten czas widziałam i słyszałam mnóstwo historii, które mnie poruszały, dlatego chciałam się nimi podzielić z innymi. Scenariusz napisali oczywiście scenarzyści, ale ja czuwałam nad nim od początku do końca.
Film opowiada historie, które wydarzyły się naprawdę, ale w taki sposób, żeby dawać nadzieję i radość, a nie zasmucać widza. Z jednej strony pokazuje, że w życiu bywa rożnie, że na pewne rzeczy mamy wpływ, na inne nie, z drugiej strony mówi, żeby nikogo nie osądzać.
Jeżeli kobieta nie może zająć się swoim dzieckiem, to zawsze to ma jakąś tragiczną przyczynę, ale czasem oddanie dziecka do adopcji jest najlepszą drogą, którą można wybrać. Wiem, że najtrudniejsze dla tych kobiet jest podpisanie zgody na zrzeczenie się praw do dziecka, ale to bardzo ważne, bo to oznacza szybsze procedury adopcyjne i pozwala dziecku szybciej trafić do nowej, kochającej rodziny.
Jak zaczęła się Pani współpraca z ośrodkiem w Otwocku?
10 lat temu chciałam oddać rzeczy po swojej córce: łóżeczko, wózek, ciuszki i ktoś mi powiedział, że jest takie miejsce, gdzie wszystko się przydaje. Wtedy pojechałam do Otwocka pierwszy raz. Zobaczyłam, że to taka wysepka miłości.
To miejsce wygląda zupełnie inaczej, niż ktoś mógłby sobie wyobrażać, gdy słyszy o dzieciach, które są od narodzin same. To miejsce ciepłe, pachnące, zadbane, w którym pracują osoby z wielkim powołaniem do tego, żeby dbać o te maleństwa, dawać im czułość, być przy nich cały czas, walczyć o lepsze jutro dla nich, czyli o to, aby jak najszybciej trafiły do kochających rodziców adopcyjnych.
Co jakiś czas słyszy się o tym, że ośrodek szuka wolontariuszy do przytulania maleństw. Jest Pani taką wolontariuszką?
Niestety nie, bo nie jestem osobą, która ma dużo czasu, a tego wymaga dobry wolontariat. W innych miejscach
bycie wolontariuszem polega na tym, że idzie się na godzinę do kogoś chorego, starszego, aby mu poczytać, by z nim
porozmawiać.
A z tymi dziećmi trzeba być ciągle, bo one potrzebują stałego kontaktu. Jeżeli dziecko przebywa w ośrodku przez 3 miesiące, to najlepiej, aby przez 3 miesiące opiekowała się nim jedna osoba. To ma wpływ ma rozwój psychofizyczny dziecka. Niemowlę nawiązuje kontakt wzrokowy z opiekunem, zna go i to daje mu poczucie bezpieczeństwa.
Pójście tam raz na pół dnia nic nie da, a może nawet zaszkodzić, dlatego wolontariusze przechodzą kurs i muszą się zadeklarować, czy rzeczywiście będą mogli poświęcić dużo swojego czasu dzieciom.
Na stronie Fundacji Rodzin Adopcyjnych (adopcja.org.pl) można kupić kalendarz, który powstał dzięki Pani zaangażowaniu.
Kalendarz powstał, bo nie mogliśmy rozstać się z filmem i jego atmosferą. A przy okazji jest to sposób na zebranie pieniędzy dla Interwencyjnego Ośrodka Adopcyjnego, bo każda złotówka z jego sprzedaży przeznaczona jest na pomoc dzieciom, które tam przebywają.
Ściągnęłam do Otwocka 11 osób: moje koleżanki i kolegów, m.in. Piotra Głowackiego, Magdalenę Lamparską, Macka Zakościelnego, Wojtka Mecwaldowskiego, Romę Gąsiorowską i wielu innych. Poznali to miejsce, zapozowali do zdjęć i teraz robią wszystko, żeby sprzedać jak najwięcej tych kalendarzy. Kalendarz składa się z pięknych, czarno-białych zdjęć, których autorem jest Wojtek Biały.
Gabrysia to bohaterka Pani książek dla dzieci. Ona, podobnie jak dzieci z ośrodka, nie ma rodziców. To, oczywiście, nie jest przypadek?
Wymyśliłam sobie kiedyś taką historię o dziewczynce i napisałam opowiadanie, które ukazało się w jakimś
zbiorze opowiadań. Ale nie mogłam się z nią rozstać, wyobrażałam sobie, co jej się przytrafia, jaka ona jest.
W pewnym momencie ktoś zaproponował mi napisanie książki dla dzieci w wieku 7-9 lat i ja powiedziałam, że dobrze się składa, bo mam już stworzoną w głowie postać. Tylko musiałam wymyślić, dlaczego ja właściwie chce o niej pisać i po co w ogóle mam pisać, skoro nie jestem przecież pisarką i to nigdy nie było moim marzeniem ani celem.
I wtedy poznałam Edytę i Jarka Wojtasińskich, którzy są rodzicami zastępczymi. Wtedy mieli siedmioro dzieci, a w ogóle wychowali ich ponad 30. To fajne dzieci i świetna rodzina. Powiedzieli mi któregoś dnia, że to, czego najbardziej potrzebują, to odczarowania nazwy „rodzina zastępcza”.
Co to znaczy?
Już tłumaczę. W mediach nagłaśniano wiele razy patologiczne sytuacje, które wydarzyły się w rodzinach zastępczych, jednocześnie nie mówiąc o tym, jak dużo dobrego robią inne rodziny zastępcze, jak dużo ich jest w Polsce. Nikt tego nie mówi, bo to nie jest nośny temat.
To się stało dla mnie celem – zlikwidowanie tego czarnego pr-u, a wykorzystałam do tego moją książkę dla dzieci. Gabi z mojej książki to wieczna optymistka, tak jak dzieci, które spotkałam w tamtym domu. One też miały radosne buzie i mówiły, że to, co im się przytrafiło, czyli przyjście do rodziny zastępczej, to była najlepsza rzecz w ich życiu.
Udało się? Widzi Pani już owoce książki czy filmu?
Tak, stało się coś, czego nie przewidziałam. Robiąc „1800 gramów” chciałam mówić o ośrodku, pomagać mu, a tymczasem poruszyłam temat adopcji, który nadal w Polsce jest tematem tabu. Może nie tak jak kilkadziesiąt lat temu, gdy ludzie po wzięciu dziecka przeprowadzali się w inny rejon Polski, bo tak się tego wstydzili, ale nadal nie mówimy o tym chętnie.
Aż tu nagle, po premierze filmu zaczęli do mnie pisać ludzie, którzy są rodzinami zastępczymi, którzy adoptowali dzieci, ale i ludzie, którzy sami są adoptowani. I te osoby, już nastoletnie i dorosłe pisały, że zawsze czuły, że powinny się wstydzić swojej sytuacji, a one tego nie czują i chcą o tym mówić, bo to dla nich wielkie szczęście.
Myślę, że to największe osiągniecie tego filmu i książki. Mam nadzieje, że gdy trafi ona do jakiegoś domu, to będzie pretekstem do rozmowy z dzieckiem, że takie zjawisko, jak rodzina zastępcza, istnieje. Bo często słyszę,
że maluch adoptowany lub z rodziny zastępczej jest wytykany palcami, ale nie dlatego, że jego rówieśnicy są źli, tylko dlatego, że oni nie mają pojęcia, o co w tym chodzi. A to, co nieznane, jest dziwne. Więc mam nadzieję, że ta książka jest trochę dla dzieci, ale i trochę dla rodziców.
Dziękuje bardzo za rozmowę.