Dziennikarka i podróżniczka jest mamą 14-letniej Marysi, którą wychowuje samotnie (tata dziewczynki, Jerzy Błaszczyk, zmarł w 2016 roku na nowotwór). Nie ukrywa, że rola mamy to najlepsza rzecz, jaka ją w życiu spotkała. Podchodzi do niej z wielką uwagą i wdzięcznością.
W ostatnich dniach Martyna Wojciechowska udzieliła wywiadu na temat swojego macierzyństwa dla „Wysokich Obcasów Ekstra”. Fragmentem tej właśnie rozmowy podzieliła się na swoim profilu w mediach społecznościowych. Popłynęły piękne i mądre słowa.
Przeczytaj także: Ola Hamkało przed porodem dostała niezwykły prezent. Pomógł jej urodzić?
Martyna Wojciechowska: „Macierzyństwo to podążanie za dzieckiem”
MACIERZYŃSTWO… Jak wychowuję córkę, żeby osiągała wyznaczone cele? A niech ona sobie robi co chce, może ona nie chce osiągać żadnych celów?! Dla mnie bycie rodzicem jest bardziej słuchaniem niż mówieniem. To podążanie za dzieckiem – tak podróżniczka zaczyna swój wpis.
W dalszej części przyznaje, że zanim Marysia przyszła na świat, miała wobec niej sprecyzowane oczekiwania. Te jednak z czasem zweryfikowało usposobienie jej córki.
Zanim Marysia się urodziła, wyobrażałam sobie, że ja - podróżniczka będę miała córkę - małą podróżniczkę. A ona nie dała się zaplątać w chustę i ponieść na kraniec świata. Była bardzo wrażliwa na bodźce i szybko musiałam zweryfikować mój pomysł. Dzięki temu wspólnie odkryłyśmy całą Polskę. Pamiętam jak w chacie w górach na kuchni węglowej podgrzewałam jej mleko, a wcześniej trzeba było napalić w piecu. Ale tam Marysia była spokojna i szczęśliwa – opowiada.
Najważniejszy cel wychowania: „Żeby potrafiła słuchać siebie”
Podróżniczka zdradziła także, że jedną z umiejętności, którą chciałaby bardzo przekazać swojej córce, jest zdolność podążania za swoimi potrzebami.
Chciałabym, żeby moja córka tak zwyczajnie potrafiła słuchać siebie. A tę umiejętność zaczynamy zdobywać w bardzo młodym wieku. My dorośli często w tym dzieciom przeszkadzamy. Małe dziecko się przewraca i mówi: „Boli”, rodzic podchodzi i przekonuje: „Nic się nie stało, nie płacz, już nie boli”. Chce uspokoić i pocieszyć. Ale co taki komunikat mówi dziecku? Że wcale nie czuje bólu, że to jakiś wydumany problem, którego tak naprawdę nie ma. Przez takie słowa, nawet jeśli są mówione w dobrej wierze, odbieramy dzieciom zdolność odróżniania emocji. A ja bym bardzo chciała, żeby moja Marysia takie umiejętności w sobie wykształciła. I miała odwagę mówić głośno co czuje i czego potrzebuje – wyznała kończąc swój post.
Polecamy także: Pierwszy raz pokazała w mediach twarz synka. Zdecydowała się na to w słusznej sprawie