Spis treści
- Dla dziecka zniosę największy ból
- Trzeba liczyć przede wszystkim na siebie
- Lepiej nie wierzyć w bajkowe opowieści
- Warto szukać pomocy u różnych specjalistów
- Cierpliwości można się nauczyć
- Doping i pomoc partnera są niesamowicie ważne
90 dni – tyle łącznie czasu zajmuje karmienie piersią, zakładając, że karmimy dziecko średnio sześć razy na dobę, za każdym razem przez godzinę, i w sumie robimy to przez pół roku. To proste wyliczenie matematyczne nie będzie identyczne w każdym przypadku, bo niektórym mamom karmienie piersią zajmuje za każdym razem trzydzieści minut, a innym godzinę. Nie wszystkie karmią też zawsze sześć razy dziennie. Niemniej dzięki temu szacunkowemu wyliczeniu uświadamiamy sobie pewien fakt – mianowicie, że na karmieniu piersią spędzamy około trzech miesięcy. To ponad połowa szkolnego semestru. Robiąc takie porównanie, warto zatem spytać – czego uczy karmienie piersią?
Dla dziecka zniosę największy ból
Aneta, mama Stasia
Ta myśl pojawiła się wraz z pierwszym sygnałem, że z moimi piersiami coś jest nie tak i towarzyszyła mi do końca okresu karmienia. Zaczęło się nagle – w kilka dni po wyjściu ze szpitala piersi zrobiły się wielkie, twarde, rozgrzane, miały dziwny, stożkowaty kształt. Czułam, że są pełne mleka, ale pokarm leciał opornie, a synek miał problem z uchwyceniem brodawki. Czytałam, że jest to normalne, ale byłam w szoku, że jest to aż tak nieprzyjemne. Zgodnie z poradami położnej z poradni laktacyjnej zaczęłam częściej przystawiać Stasia, by opróżnić piersi, to jednak niewiele dawało. Pomagałam sobie laktatorem, ale to była taka syzyfowa praca, bo chwilę po opróżnieniu piersi znów były pełne mleka. Na szczęście po pewnym czasie ten kryzys minął, ale pojawił się następny, mianowicie poranione brodawki. Każde karmienie było dla mnie torturą, bo zdarty naskórek nie nadążał się zregenerować. Zaciskałam zęby, przed karmieniem smarowałam piersi swoim mlekiem, po karmieniu myłam je i nakładałam krem kojący na poranione brodawki. Trwało to tydzień, podczas którego miałam wrażenie, że oszaleję. Ale postanowiłam, że się nie poddam, bo bardzo zależy mi na tym, żeby mój synek był karmiony piersią.
Trzeba liczyć przede wszystkim na siebie
Danuta, mama Oli
Jeszcze w szpitalu miałam problemy z przystawieniem Oli do piersi – wychodziło mi w zasadzie tylko wtedy, gdy robiła to położna. Bałam się, jak sobie poradzę w domu, ale uspokajano mnie, że wszystko będzie dobrze. Nic jednak dobrze nie było. Pierwszą noc dziecko wisiało mi przy piersi, przy każdej próbie odłożenia go do łóżeczka był płacz – miałam wrażenie, że z głodu. Rano zadzwoniłam do poradni laktacyjnej, zapisano mnie na wizytę za tydzień. Mąż zawiózł nas do przychodni przyszpitalnej, ale musiałabym czekać kilka godzin, aż ktoś będzie mógł się nami zająć. Nauczyło mnie to, że nie zawsze można liczyć na wsparcie specjalisty i mimo że karmienie piersią w naszym kraju jest mocno promowane, to jednak wiele kobiet zostaje samych z problemami. Ja w końcu nauczyłam się karmić piersią, korzystając między innymi ze wskazówek, jakie znalazłam w internecie.
Lepiej nie wierzyć w bajkowe opowieści
Iwona, mama Kamila
Odkąd pamiętam, chciałam karmić piersią. W tym przekonaniu utwierdzał mnie doping koleżanek, które czas karmienia wspominały z rozczuleniem. Jedna twierdziła, że dzięki karmieniu już dwa miesiące po porodzie wróciła do swojej sylwetki. Dla innej czas karmienia to był jednocześnie czas relaksu, bo gdy dziecko ssało, ona odpoczywała z nogami w górze i książką w ręku, kilka razy udało jej się też kłaść na oczy maseczkę. Takich opowieści nasłuchałam się sporo, trochę też wyczytałam w internecie. I pewnie to sprawiło, że do karmienia byłam nastawiona bardzo pozytywnie. Rzeczywistość jednak wcale nie była taka różowa. Żadna z koleżanek nie wspomniała o poranionych brodawkach, nawale pokarmu czy mleku, które wycieka z piersi i brudzi bluzkę w najmniej spodziewanej chwili. Przekonałam się też, że część opowieści zwyczajnie okazała się wyssana z palca. Lekcja? Taka, że opowieści to tylko opowieści, nie warto traktować ich poważnie i na ich podstawie sądzić, że wie się wszystko o karmieniu. Lepiej poczytać fachowe poradniki, które dostarczają wiedzy, a nie bajek.
Warto szukać pomocy u różnych specjalistów
Monika, mama Ignacego
Wydawałoby się, że każda położna i każdy doradca laktacyjny mają taką samą wiedzę i podobne podejście do karmienia piersią. Okazuje się jednak, że i w tej dziedzinie trafiają się wyjątki. Miałam cesarskie cięcie i przez dwa dni po zabiegu brakowało mi mleka. Synek dokarmiany był w szpitalu mlekiem modyfikowanym, ale ja uparłam się, że będzie jadł mój pokarm. Nie miałam problemu z przystawieniem go do piersi, ale niestety, nic z nich nie leciało. Położna poradziła mi, by jak najczęściej używać laktatora, co pobudzi laktację. Niestety, efektu to nie dało żadnego, a w dodatku naderwałam sobie brodawkę. Później dowiedziałam się, że ta położna dopiero co skończyła studia i nie ma żadnego doświadczenia. Skuteczne okazały się natomiast rady kolejnej położnej, pracującej na nocnej zmianie. Zastosowałam się do nich – piłam dużo wody, odpoczywałam, nie myślałam o problemach z karmieniem, tylko o synku, który leżał obok w szpitalnym kontenerku – i następnego dnia pojawił się pokarm. To doświadczenie nauczyło mnie jednak, by nie opierać się na opinii tylko jednej osoby, bo ona niekoniecznie może mieć doświadczenie, tylko szukać pomocy do skutku, nawet jeśli oznaczałoby to poszukiwanie innego specjalisty.
Cierpliwości można się nauczyć
Olga, mama Kacpra
Szybko, szybko – życie w biegu to moja specjalność. Dziecko też urodziło się szybko, lekarz śmiał się, że dawno nie mieli w szpitalu takiego porodu. Szybko planowałam też wrócić do pracy, bo pracowałam w domu, a więc pogodzenie obowiązków firmowych i rodzinnych wydawało mi się łatwe. Okazało się jednak, że są rzeczy, na które trzeba sobie zarezerwować czas, a jedną z nich jest karmienie piersią. Trudno było mi zaakceptować fakt, że karmienie zajmuje mi każdorazowo kilkadziesiąt minut. Karmienie piersią nauczyło mnie tego, że są sprawy, których nie da się szybko odfajkować i pójść dalej – cierpliwość jest po prostu jedynym wyjściem. Problemem było dla mnie bezstresowe przestawienie się z trybu szybkiego na tryb cierpliwy. Udało się dzięki małym kroczkom – niekiedy udawało mi się przeczytać kilka stron książki, obejrzeć coś w telewizji. Czas płynął szybciej, gdy nie zerkałam ciągle na zegarek.
Doping i pomoc partnera są niesamowicie ważne
Agnieszka, mama Aleksandra
Mój poród trwał ponad dobę. Choć urodziłam siłami natury, byłam niesamowicie wymęczona. Mój mąż wziął urlop i przez pierwsze tygodnie wyręczał mnie niemal we wszystkim. Leżałam, odpoczywałam, karmiłam. No właśnie, z tym karmieniem nie było prosto. Tuż po powrocie ze szpitala zaczął się u mnie nawał pokarmu, a ponieważ jeszcze nie umiałam za dobrze przystawić synka, miałam również bardzo poranione brodawki. Bolało mnie tak straszliwie, że w pewnej chwili miałam ochotę definitywnie skończyć z karmieniem. Mąż jednak przekonał mnie, że świetnie sobie poradzę, a on mi w tym pomoże. I pomagał, jak umiał: przejął wszystkie obowiązki domowe, podawał mi picie, gdy siedziałam z dzieckiem przy piersi, a po karmieniu pomagał mi odciągać pokarm laktatorem, bo mieliśmy ręczny, a ja nie miałam siły ciągle pompować. Kilka razy zdarzyło się, że w nocy karmił synka moim odciągniętym mlekiem. Jestem przekonana, że gdyby nie jego pomoc, zrezygnowałabym z karmienia już przy pierwszych niepowodzeniach.
miesięcznik "M jak mama"