Imię dla dziecka to kwestia bardzo ważna. Jak się okazuje uzależniona nie tylko od woli rodziców. Rejestrując dziecko w urzędzie należy udowodnić, że wybrane imię istnieje, jeśli nie znajduje się w księdze. W przypadku bliźniąt problem jest podwójny - spośród wymarzonych imion trzeba jeszcze zdecydować, które dostanie bliźniaczka "po prawej", a które ta "po lewej".
Imię dla dziecka - narodziny bliźniaczek, święta i urzędy
Na wigilię będzie barszcz z kartonu, makowiec z ulubionej cukierni, karp tradycyjnie smażony. – Nic nie będziesz robiła, wszystkim się zajmę – spokojnie przekonuje mnie Darek. Między marzeniami o świętach w pięcioosobowym komplecie (wraz z nami na narodziny sióstr czeka nasza najstarsza córka Duśka), plącze się kwestia: – Jak je w końcu nazwiemy? Duśka podchwytuje temat: – Ja wiem, ja wiem. Jedna będzie Maja, a druga Mała Syrenka. Dobrze, mamo? No powiedz, mamo. Może tak być, prawda, mamo? – zaczyna się urabianie. Przypominam sobie rodzinną anegdotę o tym, jak mi wybierano imię. Otóż odbyło się losowanie. Starszy brat losował, wcześniej pisząc imiona na karteczkach. To znaczy – na wszystkich napisał to samo imię. Nie dał rodzicom szans. Czy z Duśką też tak będzie? Na szczęście, dziewczynki są dwie, więc jest nadzieja, że choć na imię jednej z nich będziemy mieli wpływ. Mai towarzyszyć ma Rita. Podczas gdy w domach trwają świąteczne przygotowania, my przeżywamy nasze szczęśliwe narodziny. Duśka z tatą robi dla sióstr prezenciki, a ja w szpitalu próbuję jakoś oswoić buzie maluchów, by w końcu wołać na nie po imieniu. Nie jest łatwo, mimo że różnią się od siebie. Właściwie najtrudniej jest wybrać, która jak ma mieć na imię. Niby wcześniej ustaliliśmy, że Mają będzie młodsza (ta z prawej). Ale wszystko się pokręciło i ta z prawej urodziła się pierwsza. Odrzucam rozmaite próby nacisku i sugestie osób trzecich: – Ta jest taka malutka i delikatniutka, może lepiej niech ona będzie Maja? Dla bezpieczeństwa przyjmuję w pierwszej dobie terminologię szpitalną: bliźniak I, bliźniak II. Niewiele mi to pomaga w orientacji, gdy odkrywam, że karteczki włożone do szpitalnych wózeczków, podające na szczęście odmienne godziny urodzenia, podpisane są jednakowo: bliźniak I, bliźniak I.
Zaczynam się zastanawiać, czy aby na pewno pielęgniarki i lekarze panują nad tym, z którym dziecięciem mają do czynienia, gdy szczepią, ważą czy badają, skoro ja, ich matka, wciąż mam wątpliwości. W końcu „opatrzyłam” sobie buzie córek i imiona zostają nadane. Wracamy do domu w sam raz na ubieranie choinki. Jednak żeby sprawę imion ostatecznie zakończyć, chcę zarejestrować dzieci w urzędzie. Pani urzędniczka, przejrzawszy stosowną księgę, oznajmia, że Maja – owszem, ale Rita nie może być, chyba że udowodnimy, że takie imię istnieje, bo w księdze go nie ma. Co robić? Wysyłam mail z pytaniem do Rady Języka Polskiego, ale jakoś mi trudno spokojnie czekać dwa tygodnie na odpowiedź. Wszyscy już przywiązaliśmy się do Ritki. A Dusia, jak ona czule woła: – Moja Ritunia, moja Majunia (chociaż jeszcze jej się myli, która jest która, tak jak mi na początku). W końcu pani urzędniczka otrzymuje plik kartek odbitych na ksero ze słowników, na których można sporo poczytać o imieniu naszej córki. Nie trafia do niej argument, że to imię świętej od spraw beznadziejnych, przekonuje ją dopiero kalendarz. 19 kwietnia Rita ma imieniny. No tak, skoro są imieniny, to chyba takie imię rzeczywiście istnieje…
Zasiadamy do wigilii. – A co ja będę jadła? – wtrąca Duśka, która najchętniej pochrupałaby paprykę z kalarepką. Bliźniaczki przyssały się do piersi pełnych mleka, a my popijamy barszczyk z kartonika. Rozpakowujemy prezenty. Wśród nich jest... akt urodzenia Ritki oprawiony w ramkę.