W 2023 roku ponad 7% urodzonych w Polsce dzieci na świat przyszło przedwcześnie. Wśród nich pięcioro dzieci Dominiki Clarke, internautom doskonale znanej jako mama pięcioraczków z Horyńca.
Taka ciąża zdarza się bardzo rzadko, bo raz na 52 miliony, była więc wyjątkowa i obarczona ogromnym ryzykiem. I choć niektóre z jej starszych dzieci także urodziły się przed terminem porodu, w przypadku pięcioraczków, które były skrajnymi wcześniakami (urodziły się w 28. tygodniu ciąży) z całą mocą przekonała się o tym, jak wielkim wyzwaniem są opieka nad maluszkami i poradzenie sobie z ogromem emocji, które towarzyszą rodzicom wcześniaków przebywających w inkubatorach.
Zresztą praca, jaką każdego dnia musi włożyć w to, by zadbać o wszystkie potrzeby maluchów, wydaje się nie mieć końca. Liczne konsultacje u lekarzy, rehabilitacja i ćwiczenia w domu to codzienność, do której już przywykła. „Wiem, że robimy wszystko, co w danej sytuacji możemy zrobić” - mówi mama wcześniaków.
Wbrew temu, co sądzą niektórzy obserwatorzy jej profili w mediach społecznościowych, na nagraniach pokazuje jedynie niewielki skrawek tego, jak pracuje z najmłodszymi dziećmi.
Dominikę Clarke zapytaliśmy o to, jak dzieli swój czas między jedenaścioro dzieci i męża i czy Tajlandia to właśnie ich miejsce na ziemi. Wiele wskazuje na to, że relacji z „Krainy Uśmiechu”, jak czasem określa się ten azjatycki kraj, nie zabraknie.
Dziś codzienność rodziny Clarke internauci mogą śledzić, obserwując profile społecznościowe na Instagramie, TikToku i na Facebooku oraz kanał w serwisie YouTube. Zdecydowanie największe zainteresowanie w ostatnim czasie wzbudza Czaruś, który od początku mierzył się z wieloma problemami. Swoimi postępami zaskoczył nie tylko rodziców, lecz także wszystkich tych, którzy kibicowali chłopcu i robią to do dziś. Co słychać u rodziny Clarke po niemal dwóch latach od narodzin pięcioraczków?
Wcześniaki skończyły rok i 9 miesięcy. W życiu rodziny wiele się zmieniło, a dzieci szybko rosną, jednak jak przekonuje ich mama każda, nawet najdrobniejsza nowa rzecz, jakiej się uczą, dostrzegana jest od razu.
Beata Jasina-Wojtalak, mjakamama24.pl: Czy mając tak liczną gromadkę dzieci czas płynie wolniej czy szybciej? Czy da się zauważyć te ważne momenty: pierwsze uśmiechy, pierwsze kroczki, nowe umiejętności maluszków...?
Dominika Clarke: Jak najbardziej. Przy każdej nowej umiejętności mamy takie celebracje, świętowanie. Starsze dzieci od razu zauważają, że któreś z tych młodszych na przykład zacznie coś nowego robić i krzyczą „mamo, mamo, patrz, ona robi to!”. Jak najbardziej wszystkie takie momenty są zauważane. Jeżeli chodzi o czas, to on mija bardzo szybko, ja nie wiem, jak to się stało, że mamy już listopad. Codziennie mamy te same wyzwania, a czasami nawet więcej, więc każdy dzień jest zapełniony do granic możliwości i po prostu jakoś próbujemy przetrwać.
Czy przy tak napiętym grafiku udaje się wygospodarować choć trochę czasu tylko z mężem?
Jeśli chodzi o dzieci, to od zawsze staram się, jeżeli któreś z nich przyjdzie i powie, że tego czy tamtego potrzebuje, to siadamy na motor i pędzimy, żeby zdobyć daną rzecz. Przykładowo przedwczoraj syn 14-letni oznajmił, że buty są za małe i potrzebuje butów na WF na kolejny dzień, więc jakimś cudem udało nam się je kupić o 9:00 wieczorem...
Każde z dzieci wie, że zawsze może przyjść i dostanie tę uwagę, natomiast jeśli chodzi o męża, to staramy się zawsze wygospodarować trochę czasu dla siebie, chociaż ostatnio mamy bardzo duży natłok zajęć i ten czas ucieka szybko. Nie pamiętam, kiedy wspólnie obejrzeliśmy film, bo jesteśmy po prostu zbyt zmęczeni. Kiedy tylko włączymy, idziemy spać i tyle z oglądania.
Staramy się mieć wspólne wyjścia, można powiedzieć, że są to takie nasze randki, chociaż ostatnio tego czasu jest jakoś mniej. Wczoraj pierwszy raz od wielu tygodni udało nam się wyjść we dwoje na lunch, pobyliśmy razem.
A czy zatrudniacie kogoś do pomocy w opiece nad dziećmi lub w domu?
Mamy nianię, która przychodzi na kilka godzin dziennie w zależności od dnia, bo z mężem chodzimy do szkoły, gdzie uczymy się tajskiego. Jest to taki czas dla nas, kilka godzin w tygodniu, a tak poza tym jesteśmy w domu z nianią, więc we trójkę ogarniamy, chyba że są wyjazdy, to wtedy mnie najczęściej nie ma, a wtedy mąż musi sobie przez te kilka godzin radzić. Do godziny 16:00 ma nianię, a później zostaje z dziećmi już sam.
Gotujecie sami?
Na samym początku, gdy przyjechaliśmy do Tajlandii, mieliśmy takie wielkie „wow!”, kupowaliśmy jedzenie głównie w restauracjach, bo jest tutaj bardzo tanie. Z czasem ja nauczyłam się gotować po tajsku, więc teraz to jedzenie wychodzi jeszcze taniej. Wiadomo, trzeba poświęcić czas na gotowanie, ale mamy tak zaplanowany dzień, że zazwyczaj ja gotuję, a czasami zamawiamy coś z restauracji. Głównie wtedy, gdy nie mamy czasu lub akurat nie mam ochoty na gotowanie.
W jednym z wywiadów powiedziała Pani, że dajecie sobie 3 miesiące na to, by zobaczyć, czy Tajlandia to miejsce, w którym zostaniecie na dłużej. Ten czas dawno minął...
Bardzo dobrze się tu czujemy, dzieci zapuściły korzenie bardzo szybko, więc na tę chwilę chcemy, żeby miały taką stabilność. Starsze dzieci znalazły kolegów, koleżanki, dobrze sobie radzą w szkole. Chcemy, żeby maluchy podrosły i żeby starsze miały tę ciągłość, więc na chwilę obecną podoba nam się to miejsce, w którym jesteśmy.
Troszkę pojeździłam po Tajlandii i myślę, że nasz pierwszy wybór był trafny, bo jest to mała wyspa, taka można powiedzieć wiejska. Choć właśnie zaczął się sezon turystyczny, turystów nie ma aż tak wielu, nie jest to też wyspa taka stricte komercyjna, nie ma tutaj wieżowców, hoteli. Jest bardzo zaściankowo, fajnie.
Chciałabym wrócić jeszcze myślami do czasu po porodzie pięcioraczków. Jak przetrwaliście tamten trudny okres?
Po angielsku powiedziałabym: one day at a time. Brać tyle, ile jesteśmy jednego dnia w stanie udźwignąć, załatwić, przejść a tym, co będzie kolejnego martwić się dopiero następnego dnia. U nas z wcześniakami tak jest, że trzeba iść powolutku, nie zawsze to tempo czy jakiekolwiek poprawy są widoczne od razu.
Mnie ratowało to, że żyliśmy każdym dniem, cieszyliśmy się z tego, że mogliśmy go chwilę potrzymać, pobyć, a nie martwiliśmy się tym, co będzie za tydzień, miesiąc czy za rok i dalej tak żyjemy. Ludzie często pytają o Czarusia, o to jakie są rokowania, czy będzie chodził, czy będzie jadł. Nie jesteśmy w stanie odpowiedzieć na to, bo nikt tego nie wie. Staramy się cieszyć tym, co teraz osiągnęliśmy, tym jak to wygląda w chwili obecnej.
Jakiego wsparcia wymaga obecnie Czaruś?
Pojechaliśmy na konsultację, zaproponowano nam taki program szkoleń, w którym ja uczę się pewnych rzeczy, tego jak uciskać konkretne punkty na ciele, jak stosować sensorykę. Jeździmy do Bangkoku na te szkolenia, później tutaj na miejscu będziemy kontynuować terapię z naszymi rehabilitantami i lekarzami. Nie będzie wówczas potrzeby, aby jeździć aż do Bangkoku.
Czy za takie wizyty w Tajlandii się płaci?
Tak, są to wizyty prywatne u najlepszego w tej dziedzinie specjalisty w Tajlandii.
A jak to wygląda w przypadku dziewczynek, czy także potrzebują rehabilitacji?
Tak, potrzebują. Najbardziej potrzebuje go Evie, która ma bardzo duże napięcie mięśniowe, potrzebuje tak samo dużo ćwiczeń jak Czaruś. My nie skupiamy się tak w mediach społecznościowych na pokazywaniu ćwiczeń.
Wiem, że ze strony internautów otrzymuje Pani nie tylko wsparcie. Jak radzi sobie Pani z nieprzychylnymi komentarzami, również hejtem?
Czasami czytam, co tam wypisują te osoby, nieraz chce mi się śmiać z tego, jak bardzo powierzchowne są to osoby i nie potrafią zrozumieć skali wszystkich sytuacji, które my musimy przechodzić, żeby to ogarnąć.
To mnie trochę śmieszy, ale z drugiej strony nie mam tak naprawdę czasu, mam dużo innych zajęć. Wiem, że moje przekazy pomagają innym rodzicom w takich sytuacjach, kiedy na przykład nie wiedzą, czy coś zrobić, czy dobrze robią, czy niedobrze, jak będzie lepiej. Dla nich to jest ważne i dla nich to robię, a też przy okazji tworzę taki swój pamiętnik, do którego kiedyś wrócę, a co tam ludzie wypisują, to niech tam sobie piszą i myślą co chcą. Ja wiem, że robimy wszystko, co możemy w danej sytuacji zrobić.
My też nie jesteśmy robotami, też jesteśmy zmęczeni, ale staramy się jak najbardziej i po prostu iść do przodu.
Czy zawsze była Pani taką optymistką?
Myślę, że tak. Dużo już miałam różnych sytuacji w życiu, że człowiek z czasem się po prostu uodparnia i wzmacnia. Staram się zawsze patrzeć na pozytywne strony czegokolwiek, więc jak na przykład zacznie padać deszcz, to potrafię się cieszyć, że pada ten deszcz. Odwracam kota ogonem, żeby to życie miało jakiś przyjemniejszy wydźwięk.
Obecnie w Polsce trwają prace zmierzające do tego, by wydłużyć urlop dla rodziców wcześniaków. Jak Pani to ocenia?
Sama podpisywałam w tej sprawie petycję. My się już na to rozwiązanie wprawdzie nie załapaliśmy, jednak jak najbardziej powinno to zostać uwzględnione, bo to jest czas, w którym rodzice muszą być przy dziecku, a jednocześnie nie mogą być z tym dzieckiem w takim sensie jak rodzice dzieci urodzonych o czasie. Jeżeli dziecko przebywa - tak jak na przykład Czaruś - 7 miesięcy w szpitalu, to potem tego urlopu macierzyńskiego praktycznie niewiele zostaje.
Wcześniaki potrzebują ogromu pracy, wizyt, rehabilitacji i myślę, że to jest ważne, żeby było to wsparcie w postaci urlopu macierzyńskiego.
Czy w Waszym przypadku to wsparcie po porodzie było wystarczające?
My, być może z powodu naszej ciąży i naszego porodu byliśmy prowadzeni za rękę, wszystko było nam zapisywane, drukowane gdzie mamy się stawić, co mamy zrobić i kiedy, więc jak najbardziej wszystko wiedzieliśmy co i jak i moim zdaniem to było wystarczające.