„Wydajemy oszczędności naszego życia”. Aneta ze „Ślubu…” o skrajnym wcześniactwie córki

2024-11-17 5:55

„Całą ciążę przeczuwałam, że coś jest nie tak” – opowiada nam Aneta Żuchowska znana z programu „Ślub od pierwszego wejrzenia”. Wieść o tym, że urodziła córeczkę na początku 6. miesiąca ciąży, była dla wielu szokiem. Ta historia jest o nadziei. To niesamowite, jak szczęśliwie się potoczyła.

Aneta ze „Ślubu…” o byciu mamą córki urodzonej w 24. tygodniu ciąży

i

Autor: Instagram/ @anet.zuchowska Aneta ze „Ślubu…” o byciu mamą córki urodzonej w 24. tygodniu ciąży.

700 g cudu, który miał być poronieniem

– tak mówiła o swojej córce Aneta Żuchowska, gdy oficjalnie poinformowała o tym, że urodziła.

Historia tej mamy jest jak gotowy scenariusz na film. Najpierw był ślub z nieznajomym przed kamerami, na oczach tysięcy widzów. Choć wiele par rozstaje się po tych matrymonialnym show, uczucie Anety i Roberta przetrwało program. Doczekali się synka – Mieszka, a niedługo później zamarzyli o kolejnym dziecku. Tu jednak pasmo powodzeń niestety się kończy…

Druga ciąża Anety była wyjątkowo skomplikowana. Jeździła od lekarza do lekarza, by ją ratować. Później spędziła długie tygodnie w w szpitalu, z dala od synka i męża. Urodziła nagle, w 24. tygodniu ciąży. Jej córeczka jako skrajny wcześniak w chwili urodzenia ważyła 700 g, a w 8. dobie po porodzie zaledwie 580. Choć całą ciążę Aneta przeczuwała, że coś jest nie tak, gdy jej córeczka była już na świecie, intuicja podpowiadała jej same dobre rzeczy. I nie zawiodła… Dziś historia maleńkiej Hani daje nadzieję i pocieszenie innym rodzicom skrajnych wcześniaków.

Natalia Kosznik, redaktor prowadząca mjakmama24.pl: Wróćmy wspomnieniami do tych czasów, w których byłaś jeszcze w ciąży. Jaka ona była?

Aneta Żuchowska: Całą ciążę przeczuwałam, że coś jest nie tak.. Od początku ciąży, powiem wprost, dosłownie krwawiłam. Od pierwszego dnia. Dlatego byłam pewna, że nie jestem w ciąży, że po prostu dostałam okresu. Dopiero później okazało się, że tam jest zarodek. Ja właściwie do samego porodu krwawiłam i nikt mi nie pomógł. Zjeździłam pół Polski, o ile nie całą Polskę i niestety wszyscy lekarze mówili, że dzidziuś pięknie się rozwija, serduszko bije. Nie było wiadomo skąd te krwawienia, ale mówiono mi, że wszystko jest w porządku i powinno samo przejść.

Ale tak się nie stało?

Nie przeszło. Moje przeczucia okazały się niestety prawdziwe, moja intuicja nie zawiodła. Pamiętam, jak moja przyjaciółka zapytała mnie któregoś dnia: „Jak ty czujesz, bo lekarze mówią Ci różne rzeczy, ale słuchaj siebie”. Zapamiętałam to, że ja jej nie mogłam odpowiedzieć, że czuję, że jest ok. I wtedy sobie pomyślałam, że jak ja tego nie czuję, to jednak coś jest nie tak.

Jak wyglądał ten dzień w którym Hania się urodziła?

Jak jeden z wielu, bo już wtedy leżałam w szpitalu prawie od miesiąca Każdy dzień wyglądał tak samo. Byłam bardzo sfrustrowana, znudzona, tęskniłam za domem, za rodziną. Któregoś dnia, wieczorem poczułam delikatne skurcze, zostałam podłączona do aparatury, żeby sprawdzić, czy to rzeczywiście są skurcze i lekarze się przerazili, że rzeczywiście są i to regularne, częste… Chociaż ja czułam to bardzo delikatnie, to na wykresach było widać, że poród się rozpoczął. Przewieźli mnie wstępnie na salę przedporodową, żeby obserwować, co się dzieje. Nic nawet nie zabrałam ze sobą, żadnych rzeczy, bo lekarze myśleli, że niebawem wrócę na salę na oddziale. Akcja zaczęła postępować, straciłam wody i tyle...

„700 gram cudu, który miał być poronieniem”. Pamiętam te słowa z twojego Instagrama. Powiedz, jakie emocje czułaś gdy urodziłaś tak maleńką istotę.

Tak naprawdę to byłam wykończona tym siedzeniem w szpitalu. Pragnęłam wyjść stamtąd, z tych czterech ścian. Być może gdybym trafiła tam znienacka, gdyby poród był nagły, to może chciałabym tam zostać i sama dla siebie i przy dziecku. Ja marzyłam, żeby stamtąd uciec. Leżałam już czwarty tydzień i pragnęłam zobaczyć swoje starsze dziecko, które było w domu wtedy. Dziecko, męża… Właściwie pamiętam tylko tyle, że jak najprędzej chciałam uciec, opuścić szpital. Z drugiej strony, jak myślałam o wyjściu ze szpitala, to miałam w głowie, że tu w szpitalu jest mój mały człowieczek.

Wasza rzeczywistość w pierwszych miesiącach mimo wszystko musiała być dzielona między dom, a szpital. Jak to wyglądało?

Była dzielona, inaczej się nie dało. Być może, jak wcześniak jest pierwszym dzieckiem to jest łatwiej, bo można się temu w stu procentach poświęcić. My musieliśmy dać uwagę półtorarocznemu synkowi, który z niemowlaka zaczynał dorastać, być już takim rozumnym dzieckiem. Musieliśmy mu poświęcać czas, dbać o niego, ale z drugiej strony, w szpitalu była córka. To było najtrudniejsze. Na szczęście jest nas dwójka, więc dzień w dzień przez te prawie sześć miesięcy rozdzielaliśmy się, jedno do szpitala, drugie z synkiem i potem na odwrót. Tak w kółko przez pół roku. Niby razem, a jednak oddzielnie.

Dzień, w którym Hania została wypisana ze szpitala był czystym szczęściem, czy trochę obaw jednak z tobą było?

To była euforia. Same najfajniejsze uczucia. My już tyle się nasiedzieliśmy w szpitalu, widzieliśmy jak inne dzieciaczki wychodzą do domu po dwóch miesiącach, trzech, czterech. My przez jej płuca nierozwinięte jeszcze, byliśmy w szpitalu pół roku. Rzadko, który wcześniak przebywa tam tak długo.

Hania jest przecież skrajnym wcześniakiem…

Tak, również dlatego. My już przychodziliśmy w tych ostatnich tygodniach do szpitala, jak do siebie do domu. Pod koniec, marzyłam, żeby mieć ją w domu, nawet w takim stanie, z tymi dziwnymi kabelkami, rurkami, zamiast jeździć 120-130 km dziennie, zostawiając syna. Wolałam to wszystko sobie jakoś w domu poukładać. Ten wypis się jednak przeciągał. Jeszcze jedno badania, drugie… Po tym wszystkim wypis to było samo szczęście, nie mieliśmy żadnych obaw. To było coś na co wręcz wyczekiwaliśmy.

Jak wam się żyje teraz?

Fajnie. Minął ponad rok od mojego porodu. Pół roku w szpitalu, pół roku w domku. Nie mieliśmy obaw ani takich sytuacji, w których nie wiedzieliśmy co robić, czy baliśmy się. Ciężkie było głównie to, gdy Hania po przyjeździe do domu, poczuła, że jest z nami na stałe i jakby bała się, że jak ją odłożymy do łóżeczka to znowu znikniemy. Były płacze, całą dobę w sumie musieliśmy ją trzymać na rękach. Dopiero gdy się oswoiła, że to jest jej łóżeczko, jej domek to przestała wymagać tego kontaktu ciało do ciała non stop. Teraz jest fajnie, choć starszy brat jest okropnie zazdrosny. Dużo się izolowaliśmy na początku, więc nie ruszaliśmy się prawie nigdzie. To też było wyzwaniem, bo dawniej dużo podróżowaliśmy, a to nas zatrzymało na dłuższy moment. Woleliśmy jednak nie wychodzić, nie brać jej nigdzie do ludzi. To było wyzwaniem, ale to tylko kilka miesięcy. Jak córka zbudowała bardziej odporność, to zaczęła przychodzić do nas rodzina, znajomi. A potem wakacje były już fajne. Byliśmy w pierwszych podróżach.

Jak to jest być mamą skrajnego wcześniaka. Jesteś nią już od roku, ale masz też synka urodzonego o czasie. Jakie to są różnice dla mamy? Co dla Ciebie jest największym wyzwaniem?

Trzeba się nauczyć, że temu dziecku potrzeba czasu. Ono nie będzie raczkowało w kilka miesięcy od urodzenia, nie będzie chodziło na roczek – plus, minus, ale my nie obawiamy się tego. Nie mam złych myśli z tyłu głowy. To kolejny raz pewnie intuicja. Wcześniakowi trzeba dać czas i uzbroić się w cierpliwość. Ważna jest też organizacja, planowanie. Nasze życie się zmieniło. Każdy dzień jest zaplanowany pod to maleńkie dziecko, które przez rok, dwa będzie musiało jeździć po lekarzach, rehabilitacjach prawie dzień w dzień.

Da się przyzwyczaić do tak intensywnego rytmu skupionego tylko na dziecku?

Ja tu też znalazłam plusy. Każdy wyjazd na rehabilitację traktuję jak jakieś fajne wyjście. Idziemy sobie poćwiczyć, ale zaraz biorę ją w wózek, jadę na kawę, idziemy coś zjeść, albo na zakupy. Wszystko da się obrócić na pozytyw.

Ta logistyka wymaga wiele czasu i organizacji, ale to zapewne także ogromny koszt.

Niestety, koszty rehabilitacji wcześniaka są ogromne. Państwo pomaga, ale nie tyle ile powinno. To już temat na dłuższą, oddzielną rozmowę. Dużo rodziców wcześniaków mi pisze, że tak bardzo potrzebują pomocy finansowej, bo wszystko jest tak drogie i nie stać ich na kolejne turnusy, by dziecko mogło kilka dni z rzędu, intensywnie ćwiczyć. Jest to drogie. Wydajemy oszczędności naszego życia, które miały iść na co innego. Były różne plany, ale zdrowie i życie małego człowieczka jest ważniejsze.

Okres w którym będziesz niezbędna dla Hani będzie zapewne dłuższy niż u większości maluchów. Jak widzisz swoją przyszłość?

Byłam na to przygotowana. Po pierwszej ciąży chciałam w krótkim czasie zajść w kolejną. Gdy widziałam, że coś jest nie tak z tą drugą ciążą, to byłam przekonana, że koniec z myśleniem o jakiejś karierze, otwieraniu biznesów, które miałam w planach i tyle. Nieważne, ile czasu Hania będzie potrzebowała. Skupiam się na niej w stu procentach, w tym momencie nie ma nic ważniejszego, nie ma żadnych planów, tylko zdrowie Hani jest na pierwszym miejscu.

Zastanawiasz się czasami nad tym, jak Hania będzie doganiała rówieśników? Ze względu na skrajne wcześniactwo, podejrzewam, że rokowania nie były optymistyczne, choć dziś patrząc po zdjęciach nikt by chyba nie pomyślał, że ta dziewczynka urodziła się w 24. tygodniu ciąży.

Wszyscy tak mówią. Jak wchodzimy do jakiegoś lekarza, to dosłownie te słowa padają. Ostatnio pan od płuc zapytał się z kim przyszliśmy tutaj, bo on zazwyczaj na pierwszy rzut oka widzi, że coś się dzieje, że pacjent nie oddycha prawidłowo. Dopiero w USG płuc coś tam dojrzał, ale mówił, że bez badania by się nie domyślił. Wizualnie wszystko jest ok, ale płucka dalej się rozwijają, gdzieś tam jeszcze musimy prowadzić terapię oddechową. Musi też fizycznie dogonić rówieśników. Rehabilitacja musi potrwać. Hania robi pewne kroki rozwojowe, ale nie są to kamienie milowe, jak u dzieci urodzonych o czasie. Mimo to, to z czym mierzymy się teraz to nic w porównaniu do tego, co mogłoby być. Z płucami było po narodzinach bardzo niefajnie. Hania wyszła z tego obronną ręką i póki co już jedynie fizycznie musi dogonić rówieśników. Nie chodzi, ale jest tak energiczna. Robi pewne rzeczy później niż jej brat, Mieszko, ale dosłownie te same postępy wykonuje. Robi dokładnie to co zdrowe dziecko, tylko z opóźnieniem w czasie. My dajemy jej czas, nie męczymy jej, pozwalamy sporo odpoczywać. Niektóre mamy mówią nam, że wcześniak musi pracować non stop, być non stop stymulowany. My nie słuchamy się tego. Idzie nam dobrze, do przodu i oby tak dalej.

Ten wiek też trzeba skorygować. Czyli twoja intuicja podpowiada, że na Hanię czeka normalne, sprawne i szczęśliwe dzieciństwo, tylko trzeba na pewne postępy nieco dłużej poczekać?

Tak. Nie mam złych przeczuć. Czuję, że wszystko będzie ok.

Co być radziła innym mamom, które są na początku drogi ze swoimi wcześniakami?

Żeby nie czytały po forach dziwnych pytań, jeszcze dziwniejszy odpowiedzi. Słuchać lekarza i czekać, czekać, czekać. Tysiące mam piszą do mnie – „Moja jeszcze nie robi tego, a jest z 25. tygodnia”. Czytają o chorobach, porównują… Nie róbcie takich rzeczy. Słuchajcie siebie i patrzcie na swoje dziecko. Dbajcie też o siebie. Ja dbałam. Wiedziałam, że muszę zadbać i o głowę i o ciało. Miałam czas wyjść odpocząć, na masaż, do kina. Chociaż na godzinę. Wychodziłam nawet ze szpitala, by przez godzinę w spokoju poczytać w samochodzie książkę i nie słyszeć całej ten pikającej aparatury. Dbałam jednocześnie o głowę i ciało. Przebiegnięcie kilku kilometrów pozwalało mi na to, by z głowy wyparowała gonitwa myśli, żebym poczuła się lepiej. Dbajcie o siebie i uzbrójcie się w cierpliwość.