Spis treści
- Choroba Krabbego zabrała nam dziecko
- Drugie dziecko było chore: musiałam przerwać ciążę
- Trzecia ciąża i... cud. Dziecko jest zdrowe
- Udało mi się urodzić pierwsze zdrowe dziecko
- Witaj, Ludwiku: udało mi się urodzić drugie zdrowe dziecko
Choroby genetyczne znałam ze słyszenia, nie myślałam, że jedna znich - choroba Krabbego -dotknie właśnie moje dzieci. Karol urodził się 19 czerwca 1995 roku. Był naszym pierwszym, upragnionym dzieckiem. Wszystko układało się zgodnie z planami: najpierw ślub, potem własne mieszkanie i dziecko. Ciąża i poród przebiegły bez powikłań. Karolek dobrze jadł, rozwijał się, w wieku trzech miesięcy zaczął podnosić główkę. Gdy miał niecałe pół roku, odwiedzili nas znajomi z dzieckiem w tym samym wieku. Wtedy po raz pierwszy zauważyliśmy, że Karolek zachowywał się inaczej niż tamten chłopczyk. Był bardzo apatyczny, o wiele mniej ruchliwy. Zaczęliśmy go obserwować. Wkrótce poszłam z nim do lekarza w przychodni. Pani doktor stwierdziła, że mały jest... niedożywiony i poleciła konsultacje w poradni laktacyjnej. Karmiłam Karolka piersią i jadł całkiem sporo, a już na pewno nie był wychudzony. Dopiero po jakimś miesiącu i zupełnie przypadkiem – dzięki prywatnej znajomości – znaleźliśmy się w Centrum Zdrowia Dziecka. Karolek został w szpitalu na badaniach. O ich wynikach dowiedzieliśmy się dość szybko. Nigdy nie zapomnę tej wizyty. Pani doktor z oddziału metabolicznego powiedziała, że Karol cierpi na chorobę Krabbego – rzadką chorobę metaboliczną o podłożu genetycznym, której skutkiem jest niedobór lub zupełny brak pewnego enzymu. Na wyleczenie nie ma żadnych szans. Dowiedzieliśmy się, że stan synka będzie się pogarszał stopniowo, i że takie dzieci zwykle umierają przed ukończeniem 2. roku życia. Na odchodne dostaliśmy ulotkę z hospicjum. To był dla nas szok. Mąż nie wytrzymał napięcia, krzyczał coś do lekarki...
Choroba Krabbego zabrała nam dziecko
Do tej pory nie wiem, jak to wszystko przetrwałam. Żeby jak najmniej rozmyślać, starałam się skupić na sprawach konkretnych – codziennych czynnościach związanych z opieką nad chorym synkiem. A stawało się to coraz trudniejsze. Zaburzenia neurologiczne postępowały – Karolek tracił wzrok, miał coraz większe kłopoty z połykaniem, dusił się. Musiałam go karmić i poić przez sondę. Nigdzie, nawet na spacer, nie ruszałam się bez elektrycznego ssaka do odsysania wydzieliny z dróg oddechowych. Było bardzo ciężko. Czasami odwiedzali nas pracownicy hospicjum – pani psycholog i dwoje młodych ludzi. Jestem im bardzo wdzięczna. Byli jedynymi osobami, które były zaangażowane w to, co się działo, towarzyszyły mi w moim cierpieniu. Ludzie zwykle unikają rodzin, w których są tak chore dzieci, bo nie wiedzą, jak się zachować wobec nieszczęścia. Dodatkowo poczucie wyobcowania i niezrozumienia potęgował fakt, że to choroba bardzo rzadka, genetyczna. Karolek zmarł w nocy, podczas snu, 10 dni po swoich pierwszych urodzinach. Nasz synek urodził się bez enzymu, który jest niezbędny do prawidłowego funkcjonowania układu nerwowego. To rzadka choroba genetyczna, spowodowana tym, że oboje rodzice mają po jednym nieprawidłowym genie. To tzw. gen recesywny – na zdrowie moje i męża nie ma żadnego wpływu, ale gdy spotkają się dwie osoby z takimi genami, to istnieje duże ryzyko (25 proc.), że dziecko odziedziczy oba geny recesywne i będzie chore. Prawdopodobieństwo, by oboje partnerzy mieli taki gen jest bardzo małe, ale to był, niestety, nasz przypadek. Można gorzko powiedzieć, że jesteśmy „wybrańcami losu”.
Drugie dziecko było chore: musiałam przerwać ciążę
Zrobiono nam badania zaraz po wykryciu choroby u Karolka i usłyszeliśmy, że jeśli się zdecydujemy na kolejne dziecko, to robimy to na własne ryzyko. Trudno zrezygnować z marzeń o rodzinie, ale baliśmy się próbować. Jednak po jakimś czasie zadzwoniono do nas z informacją, że znaleziono klinikę w Holandii, w Rotterdamie, która zajmuje się chorobą Krabbego i jest w stanie określić na podstawie badań prenatalnych, czy dziecko będzie chore. Wtedy podjęliśmy próbę. W drugą ciążę zaszłam dość szybko i bez problemów. W 21. tygodniu miałam amniopunkcję, a pobraną próbkę płynu owodniowego wysłano do Holandii. Na wyniki badań czekaliśmy ok. miesiąca. Nadeszły do CZD faksem. I były jak wyrok – wyrok śmierci na nasze drugie dziecko. Dowiedzieliśmy się, że to znów chłopiec i że znów jest dotknięty tą przeklętą chorobą. Musiałam przerwać ciążę. Okrucieństwem byłoby urodzić dziecko tylko po to, by cierpiało, skazywać je na powolną, nieuchronną śmierć. Dobrze wiedzieliśmy już, co to znaczy. Znaleźli się jednak ludzie, którzy mieli śmiałość wypominać mi „usunięcie ciąży”. Jak bardzo trzeba być pozbawionym serca i wyobraźni, by w tej sytuacji kazać kobietom rodzić dziecko? Ale mnie nie tak łatwo dotknąć. Wiedziałam, że muszę być silna, muszę sobie poradzić, absolutnie nie mogę się załamać. I byłam silna. Po dwóch nieudanych próbach nawet mój mąż – urodzony optymista – trochę się podłamał. Niechętnie o tym rozmawialiśmy. Ale nie oddaliliśmy się od siebie, choć w takich kryzysowych sytuacjach czasem tak bywa.
Trzecia ciąża i... cud. Dziecko jest zdrowe
Pod koniec 1997 roku zaszłam w ciążę po raz trzeci. Znowu amniopunkcja i miesiąc oczekiwania na wyniki badań. Im bardziej zbliżał się termin ich poznania, tym bardziej się bałam. Pamiętam, że było piątkowe popołudnie, byłam w pracy. Telefon zadzwonił już po godzinie 15. Pomyślałam: kto u licha dzwoni o tej porze? Przecież już prawie weekend. To była pani z Centrum Zdrowia Dziecka, która powiedziała, że właśnie przyszły wyniki z Holandii i nasze dziecko jest zdrowe. Poczułam dreszcz. Więc jednak to możliwe! Urodzę normalne, zdrowe dziecko, syna. Co za ulga, co za radość! Po dwóch latach życia w ciągłym strachu. Dzięki badaniom prenatalnym wiedzieliśmy też, że dziecko nie ma żadnych innych poważnych wad, zwłaszcza cewy nerwowej, a taka wiedza jest bezcenna. Ale, oczywiście, strach nie opuścił mnie zupełnie. Po tym, co przeszłam, każdy silniejszy skurcz, każde dodatkowe badanie wywoływało niepokój.
Udało mi się urodzić pierwsze zdrowe dziecko
Na szczęście, ciąża przebiegała bez żadnych komplikacji i 23 lipca 1998 roku urodził się Jakub. Duży, zdrowy, piękny chłopak. Kiedy był mały, drżałam o wszystko – jak w nocy dostał czkawki, chciałam jechać z nim do lekarza! Sporo czasu musiało upłynąć, zanim dotarło do mnie, że można Jakubka traktować jak każde inne, zdrowe dziecko. Bardzo długo np. miksowałam mu wszystkie posiłki, bo pamiętałam te okropne chwile, gdy Karolek się krztusił i dusił. Nadopiekuńczą matką będę pewnie już zawsze...Jakub jednak rozwijał się wspaniale: rósł jak na drożdżach, rzadko chorował, dość wcześnie zaczął mówić, a jeśli chodzi o chodzenie, to... ufff, od samego wspomnienia czuję się zmęczona. (śmiech). Ten malec właściwie w ogóle nie chodził, tylko biegał! Był najbardziej ruchliwym dzieckiem, jakie znam – jakby miał w nogach wbudowany silniczek. Trwało to dobrych parę lat. Ruch to zawsze był i jest jego żywioł – już w wieku siedmiu lat świetnie pływał i jeździł na nartach, a dziś, jako dziewięciolatek, trenuje hokej na Legii i też bardzo dobrze sobie radzi.
Witaj, Ludwiku: udało mi się urodzić drugie zdrowe dziecko
Nigdy nie chcieliśmy mieć jedynaka, ale planowaliśmy drugie dziecko, gdy Jakub pójdzie do szkoły. Tymczasem tuż po jego trzecich urodzinach okazało się, że jestem w ciąży. Nie byłam zachwycona. Dopiero wróciłam do pracy po urlopie wychowawczym, chciałam kontynuować studia i napisać doktorat. Moje życie było ustabilizowane, szczęśliwe – wybudowaliśmy dom, firma męża dobrze prosperowała. A tu znowu wszystko wróciło, wrócił strach. Bałam się. Nie chciałam przechodzić znowu tych wszystkich badań i czekania na wyniki. To był dla mnie bardzo trudny okres. Trzeba pamiętać, że materiał do badań pobierany jest w 21. tygodniu, a wyniki są znane jeszcze miesiąc później – to prawie pół roku ciągłego niepokoju! Robert próbował mnie podnieść na duchu i uspokoić, przekonywał, że wszystko będzie dobrze... I tak było. Wyniki badań okazały się pomyślne. Ludwik urodził się 23 marca 2002 roku. Odkąd pojawił się na świecie, już nie miałam wątpliwości, czy to dobra pora na kolejne dziecko i nie wyobrażam sobie dzisiaj, że mogłoby go nie być. Jest zupełnie inny niż starszy brat – spokojniejszy, bardziej refleksyjny. Gdy był malutki, nieraz zaskakiwał nas jakimś nad wiek mądrym spostrzeżeniem. W wieku 5 lat zaczął grać na pininie. Bardzo nas wzruszył, gdy podczas ostatnich świąt zagrał swoje pierwsze kolędy. Straciłam dwoje dzieci, przeżyłam najgorsze chwile, jakie może przeżyć matka. Dziś mam dwóch wspaniałych synów. Nie zawsze życie układa się tak, jak chcemy. Ale najważniejsze, by nie tracić nadziei. Trzeba wierzyć, że los się odmieni i po gorszych czasach przyjdą lepsze. Nam się to udało.
Choroba Krabbego jest nieuleczalnaChoroba Krabbego należy do grupy tzw. chorób spichrzeniowych i polega na niedoborze lub braku enzymu, który jest niezbędny do prawidłowej budowy mieliny, czyli substancji otaczającej włókna
nerwowe. Konsekwencją tego defektu jest nadmiar galaktocerebrozydu, co zaburza działanie centralnego i obwodowego układu nerwowego, a skutkiem tego są postępujące dysfunkcje mięśni i nerwów. U chorego szybko dochodzi do zaburzeń połykania, oddychania, ślepoty, głuchoty. Niemowlę umiera zwykle do 2. roku życia. Obecnie jest to choroba nieuleczalna, pewne nadzieje medycyna wiąże z terapią komórkami macierzystymi z krwi pępowinowej, ale to jeszcze przyszłość.Choroba Krabbego jest przykładem chorób, które występują rzadko, choć ogółem w krajach UE liczbę pacjentów szacuje się na ponad 240 000. Większość z nich ma podłoże genetyczne, ich przebieg kliniczny jest ciężki; często stwarzają zagrożenie życia lub powodują przewlekłą niepełnosprawność. W Polsce problemem jest w ogóle mała świadomość istnienia takich rzadkich chorób, zwanych sierocymi z powodu poczucia wyizolowania pacjentów i ich rodzin, związanego z powszechnym niezrozumieniem w otoczeniu (także wśród lekarzy). Dlatego tak ważna jest inicjatywa Komisji Europejskiej, która rozpoczęła w krajach Unii publiczne konsultacje w sprawie tych chorób. Celem konsultacji jest rozpowszechnienie wiedzy o nich, poprawa diagnostyki, dostępności leczenia i opieki nad chorymi. Pacjenci z rzadkimi chorobami powinni mieć prawo do takiej samej prewencji, diagnostyki i leczenia, jak inni pacjenci. Wszystkich zainteresowanych zachęcam do korzystania z internetowego serwisu informacyjnego www.orpha.net