Wraz z nadejściem grudnia w wielu domach trwa radosne wyczekiwanie świąt Bożego Narodzenia. Dzieci wspólnie z rodzicami pieką i dekorują pierniczki, wykonują handmadowe stroiki i ozdoby choinkowe, stroją dom, ubierają choinkę, puszczają kolędy, piszą listy do mikołaja… Niestety nie w każdym domu tak to wygląda. Nasza czytelniczka w liście do nas wyznała, że mimo iż może się nazwać „wielką fanką Bożego Narodzenia i jej marzeniem z dzieciństwa była praca w fabryce Mikołaja przy pakowaniu prezentów” w tym roku nie czeka na Święta. Kompletnie nie ma na nie siły. „Wyrzuty sumienia zmobilizowały mnie jeszcze do zakupu gotowych kalendarzy adwentowych dzieciom, by miały choć odrobinę przedświątecznej frajdy. Nic więcej z siebie nie wykrzesam w tym roku” – napisała Anna. Skrzydła podcięły jej nieustające choroby, które dwójka dzieci co rusz przynosi z przedszkola niemal od 3 miesięcy.
Mama w środku nieustającej walki z infekcjami dzieci
O tym, że małe dzieci muszą się „wychorować” wie każdy rodzic, który przeżył choć raz edukację przedszkolną swojej pociechy. Ba wie nawet rodzic, który jeszcze tej pociechy do żłobka czy przedszkola nie puścił, bo otoczenia „uprzejmie” mu donosi, co go zaraz będzie czekać. „Glut po pas”, „infekcja za infekcją”, „choroby zakaźne”. Nikt jednak nie wspomina o tym, jak to może wyglądać z perspektywy rodzica. Jak może być obciążające i wyniszczające dla niego oraz dla dobrych relacji w rodzinie. Dlatego głos naszej czytelniczki w tym temacie jest dla nas niezwykle cenny.
„W sumie odkąd skończyło się wrześniowe ciepełko, w naszym domu ktoś naprzemiennie jest chory. 3-leni synek i 5-letnia córka non stop przynoszą coś z przedszkola. Mamy grudzień – w tym czasie miałam tylko jeden normalny tydzień w pracy bez dziecka na home office. Zaczęło się od rotawirusa syna, który z dwoma nawrotami trwał 3 tygodnie. W tym czasie chorowałam ja, mąż i córka. Później przyszła seria tzw. „przeziębień”. Różne wirusy atakowały naszą rodzinę po kolei. W listopadzie mononukleoza rozłożyła mi męża na łopatki – na całe trzy tygodnie! Cały dom i rodzinna firma spadły na moje barki. Grudzień zaczął się jednak dobrze – nawet pomyślałam sobie, że to taki prezent od Mikołaja i że wychodzimy na prostą. Niestety 5 grudnia córka wróciła z infekcją z przedszkola, znów poczułam się całkowicie bezradna i zrezygnowana. Na dźwięk kaszlu dziecka nie czuję już współczucia. Wzbiera we mnie wielka złość” – wyznaje.
To mama zostaje z chorymi dziećmi w domu
Ciężar opieki nad chorymi dziećmi spada zwykle na mamy. Utarło się bowiem, że to ona zajmie się lepiej dzieckiem w chorobie, często też takie rozwiązanie jest podyktowane względami ekonomicznymi całej rodziny. Dokładnie w takiej sytuacji stanęła nasza czytelniczka.
„Choć mąż ramię w ramię na co dzień zajmuje się ze mną dziećmi i domem, gdy przychodzi decyzja, kto ma się zajmować się synem i córką w chorobie, pada na mnie z czysto finansowych pobudek. Mąż prowadzi rodzinną firmę, w której ja mu pomagam w wolnych chwilach pracując na etacie. Moje pójście na opiekę jest więc z automatu. Niestety pracując na etacie też nie mogę sobie pozwolić na ciągłą absencję w pracy. Najczęściej więc biorę home office i pracuję z dzieckiem/dziećmi na pokładzie. Niestety wtedy moja praca rozciąga się na 18 godzin. Muszę przerywać swoje obowiązki, bo co rusz dzieci coś chcą, trzeba im dać jeść, podać leki. Same inhalacje dwóch maluchów trwają w sumie 2-3 godziny w ciągu doby. Kto takiej sytuacji nie przeżył. Nie zrozumie jej” – pisze.
Nieoceniona w tej sytuacji byłaby pomoc dziadków i babć. Niestety jak wyznaje Anna oboje z mężem nie mogą liczyć na pomoc rodziny, bo ta mieszka daleko. „Babcie są cały czas aktywne zawodowo, a jedyny dziadek nie ma kompletnie drygu do dzieci. Sytuacja z tej strony jest wręcz patowa” – wyznała.
Nikt mnie nie rozumie. Pod znakiem zapytania stoi, czy pojadę na święta
Stres, zmęczenie, często także współchorowanie z dziećmi sprawiają, że do dobrze uporządkowanego rodzinnego świata wkradają się wrzuty i brak zrozumienia. „Przyszedł moment, że poczułam, że już już „nie dowożę”. Powiedziałam wtedy mężowi, że dłużej nie dam rady, że czuję, że sama wewnętrznie się rozsypuję i że potrzebuję pomocy, on odwrócił się na pięcie i rzucił „a co powiesz o mnie?”. Poczułam jakby ktoś uderzył mnie w policzek. W moim odczuciu to przecież ja dźwigam na swoich barkach cały ciężar chorób w domu i to mi się należy największe współczucie” – wyznaje Anna.
„Nie wiem, czy pojadę na Święta do rodziny. Czuję się wyczerpana i nierozumiana przez otoczenie. Jak powiedziałam teściowej, że jedyne o czym marzę na Boże Narodzenie, to święty spokój, bez pracy we własnym domu, usłyszałam, że jestem egoistką. Chcę zabrać rodzinne świętowanie dzieciom dla swojego wygodnictwa. Mąż też twierdzi, że powinniśmy pojechać, bo dzieci na to czekają. A ja czuję się zmęczona i zawiedziona nawet przez niego” – zakończyła.