Ola i Marcin są rodziną zastępczą dla dwójki dzieci. Najpierw zostali opiekunami chłopca, potem do ich domu trafiła dziewczynka dzień wcześniej odebrana kompletnie pijanej matce.
– Są straty i są zyski, ale nie żałujemy. To najpiękniejsza droga, jaką mogliśmy pokonać z mężem i najpiękniejsza przygoda dla dzieci i dla nas – mówiła Ola w rozmowie z Rafałem Gęburą w programie „7 metrów pod ziemią”.
Ola i Marcin zostali rodziną zastępczą
Aleksandra i Marcin pobrali się kilka lat temu. Od początku planowali, że będą mieć dzieci, ale jeszcze przed ślubem wiedzieli też, że będą chcieli stworzyć dom jakiemuś dziecku potrzebującemu opieki.
Ola miała takie doświadczenia z rodzinnego domu - jej mama od lat opiekowała się niepełnosprawnym chłopcem, zabierając go na wakacje, święta, wspierając w nauce itd. Para wiedziała jednak, że ma ograniczenia: Marcin porusza się na wózku inwalidzkim, dlatego nie mogli przyjmować dzieci chorych czy niepełnosprawnych.
Jedno dziecko biologiczne, jedno adoptowane – taki był ich plan na życie. Ale opatrzność miała dla nich inne plany. Najpierw okazało się, że nie mogą mieć własnych dzieci, potem, że prócz kilkuletniego Bartka zaopiekują się dziewczynką, która okaże się niepełnosprawna.
„Wyglądała jak kruszynka”
Pewnego dnia Ola po prostu przeczytała w lokalnych wiadomościach o pijanej matce w ciąży, której odebrano 2-letnią córeczkę. Następnego dnia zadzwonił ktoś z ośrodka interwencyjnego z pytaniem, czy nie chcą się nią zaopiekować. Decyzję podjęli natychmiast: zaczęli szukać wózka, fotelika, ubranek dla dziecka. 4 dni później pojechali po Amelkę.
– Zobaczyliśmy maleńką kruszynkę (Amelka miała wtedy 2 lata i 2 miesiące), która wyglądała na 7-, 8-miesięczne dziecko – wspomina Aleksandra. – To był dla nas szok. Potem dochodziły kolejne rzeczy: zauważyliśmy, że nie reaguje na własne imię, próbowaliśmy ją nakarmić i okazało się że nie je nic oprócz kaszy manny w butelce.
Amelka cierpi na FAS, czyli alkoholowy zespół płodowy, małogłowie i opóźniony rozwój mowy. Ma traumę. Gdy słyszała głos biologicznej matki w telefonie, krzyczała i wchodziła pod łóżko. Zwijała się w kłębek, nie dawała się uspokoić ani przytulić. Dlatego teraz Ola nie daje dziewczynce telefonu, zresztą nie ma takiej potrzeby – matka dzwoni coraz rzadziej.
Ola i Marcin nie żałują, że mała trafiła pod ich dach. Dali jej dom, ale jak mówią, oni również wiele od niej otrzymali: radość, ciepło, poczucie bycia potrzebnym. Ale nie ukrywają, że dzieci rozkwitają w zdrowej rodzinie: Bartek bierze udział w przedstawieniach szkolnych, choć publiczne powiedzenie wierszyka to dla niego „jak wejście na Mount Everest”. Amelka nauczyła się mówić „dziękuję”, a ostatnio w Dzień Papieski sprzedawała pod kościołem kremówki.
Rodzina zastępcza: dzieci czekają latami
Mamie Amelii odebrano władzę rodzicielską, co oznacza, że Ola i Marcin są teraz jej prawnymi opiekunami. Udało się szybko to załatwić, bo Amelka potrzebuje leczenia, a w przypadku nieuregulowanej sytuacji prawnej, każda decyzja dotycząca np. edukacji dziecka, każdy zabieg medyczny, nawet wizyta u dentysty, wymagałaby zgodny matki biologicznej, która w tym przypadku nie współpracowała z rodzina zastępczą.
– Dzieci w Polsce czekają latami na pozbawienie władzy rodzicielskiej. Nie mają wtedy szans na adopcję, bo najbardziej oczekiwanymi dziećmi są dzieci małe. Nikt nie weźmie 10-latka, to znikome przypadki, większość takich adopcji to rodziny zastępcze, które opiekowały się dziećmi latami i je pokochały – mówi Ola.