W pierwszych dniach po narodzinach bobasa możliwości kulinarnych jest niewiele. Mikrofalówka, suchy chleb w chlebaku, rosół ściśnięty w kostkę, jakieś batony, ciastka i krakersy. Do tego wędliny zamrożone w poprzednie święta, musztarda, keczup [albo co gorsza keczap] i jakoś da się przeżyć. Tylko za jaką cenę. I tutaj określeń jest sporo: bebech, bebzon, bamber, pampoń, bemben, maciek.
Po takim jedzeniu, brzuch rośnie w tempie francuskiego te-że-we. Dlatego mówisz sobie. Niech stracę, skoro mam tyć to niech to chociaż będzie piękna śmierć. I myk, smartfon, ciach-ciach, hamburgerki, frytki, burgery, pizza. Cudo. Ale wciąż bamber rośnie. A to trochę wstyd i utrwalanie stereotypów kiedy stajesz się typowym ojcem pokroju internetowych januszy, co to zapuszczają wąsa, jeżdżą passatami i piją piwo przed telewizorem.
Dość. Ojciec nie musi być mentalnym januszem [ukłony dla imienników]. Jako twardy przykład przypominam, że "Janusz" ma na imię np. Janusz Rewiński – znany bardziej jako Siara. A tutaj nie ma dyskusji. Siara w "Kilerze" ojcem co prawda nie był, dzieci podobno nie miał – ale pewnie gdyby miał to dbałby o dietę i anturaż. Zapewniam.
Teraz tak: jesteś w sytuacji w której musisz jeść [wiadomo, że Robin Hood bo nie jadł] ale warto nie jeść byle czego. Potrzebujesz planu i sposobów na to, żeby żarcie było pełnowartościowe, szybkie w przygotowaniu i super gdyby nie smakowało kartonem.
Czytaj: Szał zakupów - Stary radzi, jak nie zbankrutować przed narodzinami dziecka
Kilka pomysłów na szybki obiad
Mrożenie niedzielnego obiadu – przychodzą teściowie i rodzice i na stół wjeżdża polski klasyk. Schabowy, ziemniaki, kapusta albo buraczki. Wcześniej rosół z makaronem. I nie ma bata, rosół zawsze zostanie. Podobnie z ziemniakami – bo przecież mięso na pewno się zje. I teraz tak: ziemniaki z obiadu można swobodnie zostawić do następnego dnia. Wrzucasz na patelnię, dorzucasz maślankę, kefir, kwaśne mleko. Przyozdobisz cebulą albo koperkiem i w pięć minut obiad gotowy. Może to bez polotu, ale smak dzieciństwa i babcinych wakacji na wsi gwarantowany. Poza tym dziecko nie zdąży zapłakać, a Ty już opylisz obiad.
Wcześniej rzecz o rosole. To też zostaje. Mięcho z rosołu taż nada się na kanapki [jeśli jest dobrej jakości], a rosół można zamrozić i zostawić na kiedyś jako baza do modnych zup: tajskich, kokosowych, wietnamskich, ramenów. Możesz też klasycznie zrobić pomidorówkę To idealna baza na wszystko.
Internet mówi że rosół to super składnik do zaprawy murarskiej, działa jako smar w rowerze i nieźle miesza się w baku z dieslem. Generalnie odradzam, bo co do jedzenia to nie do wyrzucenie. Z rosołu super jest zrobić pomidorówkę – bo to kwestia dorzucenia pomidorów i zagotowania. Podobnie krupnik – dorzucasz kaszę i warzywka. Da się też zrobić ogórkową – bo jak przy pomidorówce – dorzucasz ogórki, zabielasz śmietaną [jeśli lubisz] i danie gotowe. Znowu nie ma tutaj gwiazdki michelin, ale poziom bohaterstwa w kuchni wzrasta natychmiast. Warzywa w paski i jakiś kawałek kury – to chyba najtańszy obiad świata.
Warzywa z piekarnika. Warzywa, które rosną pod ziemią, czyli wszystkie ziemniaki, bataty, pietruszki, buraki, selery i inne bajery nadają się do pieczenia. Kroisz w kostkę, paski, talarki [super jak masz taką mądrą maszynkę co zrobi to za ciebie] wrzucasz do pieca, oblewasz oliwą i temperatura na fulla. Przy okazji, w połowie procesu warto dorzucić kurę; piersi, skrzydełka, udka co tam zostało z kiedyś. Nada się też ryba, łosoś, pstrąg [byle nie marynowane, bo to wtedy niedobre] . Zapiekasz, dorzucasz przypraw i obiad mistrza.
Sprawdzonym sposobem jest to, by na blaszce, na którą kładziesz produkty umieścić papier do pieczenia. Namaczasz go, zwijasz w kulkę, wyciskasz wodę, strzepujesz i nakładasz na blachę – tak by papier był mokry. Sprawia to, że od spodu nic się nie przypali i żarcie będzie miękkie i soczyste. Uważaj tylko na poparzenia, bo 220 stopni to ponad dwa razy więcej niż gotująca się herbata.
Turbo-kawa – czyli kawa z cytryną. Trik na kaca, wzmocnienie i pobudzenie. Do kawy – najlepiej takiej z fusami albo robionej w zaparzaczu dorzuć trochę cytryny. Soku, miąższu. Co się da. Kawa może na początku trochę być dziwna w smaku, ale daje dobrego kopa. Pomaga na niskie ciśnienie [choć jako rodzicowi, pewnie Ci to nie grozi], migreny i bóle głowy [kac gigant]. Z własnego podwórka podpowiadam, żeby nie dodawać mleka do takiej kawy. Pomyśl, kwaśne popijasz białkiem. Dwójka gwarantowana. Choć w sumie, ogórki mieszasz z mlekiem, ale wychodzi z tego najwyżej mizeria.
Ciasto z mikrofalówki – potrzebny kubek, który włożysz do mikrofalówki. Potrzeba mleka, jajka, kakao, cukru, mąki i trochę oleju [tego w głowie też]. Każdego składnika po jednej łyżeczce. Dorzucasz proszek do pieczenia – mieszasz. I dajesz na kilkadziesiąt sekund do mikrofalówki. W kubku wyrośnie Ci ciastko. Nie można przesadzić bo pod wpływem temperatury, składniki wylecą z kubka i zapierniczą [nomen omen] cały piec.
Całość jesz łyżeczką, dorzucasz miodu albo śmietany i dzieci mają wielką radość ze słodkości zrobionych w dwie minuty. Dawniej serwowało się kogel – mogel i choć to trochę melodia przeszłości i teraz to już mniej robione [bo jajka na surowo, a z nimi nie wiadomo czy wszystko ok] to rzecz jest generalnie podobna. Tylko nie przesadź, bo bamber od słodyczy rośnie szybciej niż dziecko na drożdżach.
Czytaj: Jak przeżyć poród, nie zwariować i jeszcze zachować fason? Sprawdź, co radzi Stary
Więcej artykułów Szymona i innych odjechanych Ojców znajdziesz na stronie jestemtwoimstarym.pl