Dobry rodzic to... konsekwentny, cierpliwy, wymagający?
Justyna Korzeniewska: Dobry rodzic na pewno nie myśli o tym czy nim jest, tylko zastanawia się, czego jego dziecko potrzebuje. Warunkiem bezwzględnym bycia dobrym rodzicem jest zachowanie krytycyzmu wobec siebie i swoich kompetencji. Dlatego w pewnym sensie jest to twór teoretyczny, obiekt nie występujący w naturze. Rodzic, który jest dobry nigdy tak o sobie nie myśli, natomiast ten przekonany o swej doskonałości na pewno jest odległy od ideału. Gubi go pewność siebie i brak ostrożności w ocenianiu swoich działań.
Dobry rodzic myśli o potrzebach dziecka, a nie własnej satysfakcji, czy uznaniu otoczenia dla jego poświecenia i umiejętności wychowawczych. Jest w stanie narazić się na nieprzychylność, śmieszność, niezrozumienie, jeśli uzna, że to, co robi jest ważne dla jego dzieci.
Bardzo ważna jest zdolność patrzenia z perspektywy odległych celów, a nie doraźnych korzyści. Dobry rodzic musi myśleć nie o tym jak szybko poskromić płacz dziecka, tylko jakie odległe konsekwencje przyniesie jego aktualna reakcja.
Np. uległość wobec kaprysów dziecka szybko przywraca spokój, ale powoduje częste powtarzanie się takich konfliktowych sytuacji i wzrastanie dziecka w błędnym przekonaniu, że wrzaski to dobry, bo skuteczny sposób układania relacji z innymi. Zawsze musi pamiętać, jak chce go wychować, a nie tylko jak przerwać daną trudną sytuację.
Nie można określić dobrego rodzica jednym przymiotnikiem „konsekwentny", „cierpliwy", czy „wymagający". Musi łączyć w sobie różne cechy i umiejętności, z których potrafi korzystać adekwatnie do sytuacji. Umie ocenić, co w danej sytuacji będzie pomocne, przewidzieć jak dziecko zareaguje, czego potrzebuje, żeby zrobić postęp w rozwoju.
Czytaj również: Czy młodzi rodzice po porodzie przestają być szczęśliwi?
Jaką będziesz mamą? Rozwiąż quiz i dowiedz się!
W teorii wszyscy wiemy, jak zajmować się dzieckiem, ale czasem puszczają nerwy, czasem jesteśmy zmęczeni... Czy mamy prawo do słabości?
J.K: Powszechnie panuje przekonanie, że wiedza na temat pielęgnacji i wychowania dzieci jest naturalna, a ludzie przyswajają ją spontanicznie. Warto jednak zastanowić się, co jest źródłem tej wiedzy, skąd ją czerpiemy i kiedy ją nabywamy.
Kilka pokoleń wstecz, w rodzinach wielopokoleniowych z licznym potomstwem, starsze dzieci i nastolatki obserwowały jak mama zajmowała się młodszym rodzeństwem, ciocie pielęgnowały kuzynów, a babcia i dziadek rozpieszczali wnuki. Wzrastały w tym i rzeczywiście wynosiły z domu podstawowe umiejętności zaspokajania potrzeb dziecka.
W oparciu o współczesną wiedzę wiemy, że wiele tamtych sposobów pielęgnacyjnych i metod wychowawczych nie była dobra. Natomiast pozytywem było to, że młodzi ludzie, zwłaszcza kobiety, wychodziły z domu z zasobem podstawowych umiejętności rodzicielskich.
Poza tym na początku rodzicielstwa młode mamy były otoczone starszymi kobietami w rodzinie, które pomagając w opiece nad dzieckiem jednocześnie uczyły ją samodzielnego pielęgnowania potomka. Obecnie w rodzinach, składających się z rodziców i niewielkiej liczby dzieci w podobnym wieku, ten transfer wiedzy nie istnieje.
Młodzi ludzie z dzieciństwa pamiętają tylko siebie jako dziecko. Najczęściej wspominają najbardziej emocjonalne momenty, czyli błędy wychowawcze rodziców. Czy to jest dobre źródło wiedzy i zasób, na którym można budować kompetencje?
Czy jeśli w dzieciństwie ktoś żywiołowo reagował na odwracanie uwagi przez rodziców poprzez wskazywanie mu „o zobacz, ptaszek leci!" powiemy, że jest ornitologiem? Czy to, że jako dziecko chwytał żaby i bawił się z chomiczkiem oznacza, że jest przyrodnikiem? A jeśli budował zamki z piasku i konstrukcje z klocków to daje mu uprawnienia architekta?
W odpowiedzi na te pytania ludzie nie tylko się uśmiechają, ale też gorąco zaprzeczają. Dlaczego zatem powszechnie i z przekonaniem o słuszności przyjmuje się, że ten sam zasób wiedzy i doświadczeń robi z nich ekspertów od pielęgnacji i wychowania drugiego bezbronnego człowieka, który nawet nie może powiedzieć jak się czuje jako podmiot ich nieporadnych działań.
Brak wiedzy rodzicielskiej wynoszonej z domu nie jest kompensowany później. W szkole nie ma żadnych zajęć z pielęgnacji dziecka i metod wychowawczych. Obowiązkowe lektury szkolne i klasyczna literatura też niewiele wnoszą, bo bardzo mało jest przykładów prawidłowych relacji rodzinnych.
Wspaniałą, ale niestety już nieco archaiczną i niewystarczającą lekturą są „Dzieci z Bullerbyn". Trudno natomiast za wzorcowe przykłady rodzicielstwa uznać ojca Pippi Langstrumpf, ciotkę Tomka Sawyera, twórcę Pinokia, czy rodzinę Harrego Pottera.
Jeszcze gorzej jest w najbardziej popularnych bajkach, w których osieroconymi dziećmi opiekują się okrutne macochy, dręczą je Baby Jagi albo więżą Królowe Śniegu. W rękach nastolatków i młodych dorosłych trudno zobaczyć książki o rodzicielstwie i wychowaniu, a oni widzą małe dzieci jedynie w reklamach, bardzo odległych od realnego obrazu.
Ze swoimi przyjaciółmi chętnie wymieniają się informacjami na temat mody, muzyki i seksu, ale z pewnością nie kwestii rodzicielskich i wychowawczych.
Współcześni rodzice, zupełnie do tej roli nie przygotowani, kiedy po raz pierwszy mają w ramionach małe dziecko, to jest już ich własny maluszek, za którego są w pełni odpowiedzialni. Niektórzy są świadomi, że potrzebują rzetelnej wiedzy i uczestniczą w szkołach rodzenia.
To świetny początek, ale obejmuje bardzo podstawowy i ograniczony zasób wiedzy. Dlatego ważnym zadaniem jest walka z tym powszechnym, ale zupełnie niesłusznym przekonaniem poprzez popularyzację rzetelnej wiedzy na temat rodzicielstwa i wychowania.
Rodzice mają oczywiście prawo do chwili słabości, ale ryzykownym jest podtrzymywanie przekonania, że z niewiadomych źródeł mają rzetelną wiedzę o wychowaniu.
Trudne pytania - zmora (albo wyzwanie!) rodziców. Kiedy nie wiemy, co odpowiedzieć - lepiej przemilczeć czy powiedzieć "porozmawiamy później", by nie "spalić" tematu?
J.K.: Trudne pytania dzieci to nie powinna być zmora, choć mogą być wyzwaniem. Tak naprawdę są szansą dla rodziców. Pozwalają poznać to, co dziecko aktualnie przeżywa i czym się interesuje. Dają możliwość zweryfikowania wiedzy rodzicielskiej i sprawdzenia metod wychowawczych. Stanowią też wyzwanie intelektualne i ciekawe doświadczenie poznawcze.
Dziecięca perspektywa widzenia świata jest bardzo interesująca. Sama doświadczyłam tego poszerzając swoją wiedzę, właśnie dzięki pytaniom dzieci. Maluchy uświadomiły mi wiele współczesnych przemian technologicznych, np. to, że obecnie radio to funkcja a nie urządzenie.
Ja posługiwałam się archaicznym schematem poznawczym, pamiętając radio jako odbiornik. Dzieci ukazały mi przemiany we współczesnych rodzinach pytając, dlaczego niektóre dzieci nie mają taty, a inne mają dwie mamy i dwóch tatusiów.
Duża część trudnych pytań dzieci jest przewidywalna, bo wynikają z przebiegu rozwoju np. pytania dotyczące seksualności i śmierci oraz spostrzegania zjawisk w otoczeniu np. niepełnosprawności i patologii społecznych. Dlatego można się na nie przygotować wcześniej.
Oczywiście pojawiają się też specyficzne, nieprzewidywalne pytania odzwierciedlające indywidualne doświadczenia dzieci. Te będą wyzwaniem, ale jeśli nawet trudno jest natychmiast udzielić sensownej odpowiedzi, istotne jest okazanie dziecku zainteresowania tym, co obecnie jest dla niego ważne.
Czytaj również: Dlaczego nie wolno bić dzieci? Jak mądrze karać bez stosowania klapsów?
Nadopiekuńcza mama: sprawdź, czy nią jesteś [7 oznak]
Chcemy dla naszych dzieci jak najlepiej - wiadomo. Ale czasem myślimy, że robimy dobrze, a jest zupełnie odwrotnie... Np. traktowanie dziecka „swoją miarą" - tak, jakby było dorosłe...
J.K.: Taki pogląd jest bardzo powszechny, ale problem jest faktycznie bardziej złożony. Dorośli nie traktują dzieci „swoją miarą" i do najmłodszych stosują inne zasady niż do dorosłych. Na przykład powszechnie zgadzają się, że wyzwiska to mobbing, a rękoczyny - przemoc. Przyjmują przepisy i zasady zabezpieczające ich przed tym i karzące takie zachowania.
Przyznają, że takie doświadczenia są dla nich trudne, wręcz traumatyczne i dlatego potrzebują ochrony przed tym. Natomiast te same zachowania w stosunku do dzieci to w opinii wielu dorosłych „metody wychowawcze". Jaka to równość? Chciałabym, żeby dorośli traktowali dzieci tak jak siebie i stosowali tę samą miarę.
Najtrudniejsze pytanie, które usłyszała Pani z ust dziecka to...?
J.K.: Było ich bardzo dużo. Natomiast jest jedno takie, które zawsze mnie bardzo porusza. Kiedy dziecko w gabinecie pyta „czy mogę jeszcze u ciebie zostać?". Czasem dzieci próbują przedłużyć wizytę proponując „jeszcze coś narysuję" albo zaczynając opowiadać jakąś zawiłą historię. Wcale nie są to tylko dzieci z rodzin dysfunkcjonalnych.
Dlaczego tak robią? Na pewno nie dla fantastycznej zabawy, bo gabinety psychologów, choć dość atrakcyjne, nie mają takiego wyposażenia, które przewyższałoby to, co dzieci mają w domu, w przedszkolu.
To, co przyciąga to osoba psychologa, który siada naprzeciwko dziecka, patrzy mu w oczy, uważnie słucha tego, co ono mówi, życzliwie komentuje to, co ono robi. Okazuje mu autentyczne zainteresowanie. Tak proste rzeczy, a jednocześnie rzadko w pełni dostępne wielu dzieciom.
Pracuje Pani na co dzień z dziećmi i ich rodzicami - jaką cechę osób dorosłych uważa Pani za najbardziej destrukcyjną w relacjach dziecko-rodzic.
J.K.: Egoizm. Wiem, że to brzmi zaskakująco, bo rodzicielstwo jest kojarzone z poświęcaniem się dla potomstwa, a brak takiej postawy utożsamia się z wyjątkowymi sytuacjami patologicznymi. Niestety dość często spotyka się taką postawę w prawidłowych rodzinach, wśród rodziców deklarujących ogromną miłość do dziecka.
Natomiast kiedy trzeba to udowodnić podświadomie kierują się własnymi potrzebami, a nie jego dobrem. Potrafią robić z dziecka „maskotkę", która ma być milutka i uśmiechnięta, a więc ulegają jego kaprysom, co ma katastrofalne skutki dla jego wychowania. Nie uczą adekwatnej do wieku samodzielności, żeby napawać się przywiązaniem dziecka, a tak naprawdę jego zależnością. Afiszują się tym, że dziecko jest tak do nich przywiązane, że nie może się z nimi rozstać nawet na chwilę, wszystko chce robić razem z nimi, czyli domaga się np. karmienia i wspólnego spania.
Zakładają, że ta zależność dziecka utożsamiana z jego ogromną miłością, będzie potwierdzała ich doskonałość jako rodziców. Jeśli popatrzymy na ilość wylanych łez i stres takiego dziecka w banalnych sytuacjach codziennych oraz zaburzenia socjalizacji, zobaczymy jak egoistyczna jest to postawa i krzywdząca dla malucha.
Jeden z takich małych pacjentów powiedział mi „ja chciałbym już spać sam w moim pokoju, ale nie mogę, bo mamusia będzie płakała". Ten mały chłopiec najlepiej zdiagnozował problem w swojej rodzinie. Pierwszy zorientował się, że jest prowokowany do tzw. trudnych zachowań, żeby zaspokoić potrzebę rodziców.
Kiedy widzimy kilkuletnie zapłakane dziecko wczepione w mamę, albo uwieszone u ręki taty, zastanówmy się, czy prawidłowo wychowywane nie byłoby zdolne do radosnego hasania z rówieśnikami, sporadycznie przerywanego powrotem do rodzica jako „bezpiecznej bazy", żeby pochwalić się osiągnięciami w zabawie. Dziecko, które czuje się pewnie w relacji z rodzicem, nie obawia się oddalić od niego i bawić z rówieśnikami. Nie musi być w niego wczepione, żeby czuć się kochane.
W swojej ostatniej książce pisze Pani, że „zasadą przygotowania dzieci do współżycia międzyludzkiego jest budowanie pozytywnej, optymistycznej wizji świata" – a jednocześnie zachęca do uprzedzania ich o trudnych zjawiskach, jak przemoc, pedofilia, rozwody. Jak to ze sobą pogodzić?
J.K.: Właśnie, gdy to rodzic z wyprzedzeniem, spokojnie, bez silnych emocji, a przede wszystkim rzetelnie, wprowadzi dziecko w te trudne zagadnienia, zachowa jednocześnie tę pozytywną wizję świata w jego umyśle. Zupełnie inaczej to wygląda, gdy dziecko zostaje „uświadomione" przez rówieśników, lub długo zmaga się z danym pytaniem, którego nie ma komu zadać.
Jeszcze gorzej jest, gdy przeżywa coś ważnego np. stratę bliskiej osoby, a nikt nie chce z nim o tym rozmawiać. Dorośli kierują się zazwyczaj dobrymi intencjami, nie chcąc zaczynać rozmowy, która wywoła u dziecka poruszenie i łzy. Trzeba jednak pamiętać, że takie reakcje w tych okolicznościach są naturalne i adekwatne.
Natomiast zmowa milczenia w otoczeniu skazuje dziecko na zmaganie się w samotności z trudnymi i ważnymi kwestiami. Jak dziecko sobie zinterpretuje dane zjawisko zależy tylko od jego fantazji, a ta najczęściej podsuwa mu katastroficzne i lękowe wizje.
Po takim doświadczeniu trudno mieć pozytywny obraz świata, bo on jawi się jako miejsce dramatów, które trzeba przeżywać samotnie, przy obojętnej postawie najbliższych. Jeśli zmagając się z trudnymi pytaniami i ważnymi doświadczeniami ma obok uważnego rodzica odpowiadającego na jego pytania i rozmawiającego o tym, co przeżywa, ten obraz rzeczywistości ma zupełnie inne, bardziej pogodne barwy.
Komu poleciłaby Pani swoją książkę „Jak być dobrym rodzicem?"
J.K.: Większość Czytelników spodziewa się odpowiedzi, że jest ona przeznaczona dla osób, które chcą być dobrymi rodzicami. Niewątpliwie tacy znajdą w niej wiele cennych wskazówek. Pisałam ją jednak z myślą o rodzicach, którzy chcą czerpać jak największą radość z rodzicielstwa, a z dzieciństwa swych dzieci uczynić okres pogodny i ciekawy. Dający mu kompetencje, z których będzie korzystał w późniejszym życiu, czyniąc go bardziej satysfakcjonującym.Dziękuję za rozmowę.
Justyna Korzeniewska, psycholog, doktor nauk humanistycznych jest autorką książki "Jak być dobrym rodzicem?" Na co dzień służy pomocą chorym dzieciom i ich rodzicom w Instytucie „Pomnik – Centrum Zdrowia Dziecka” w Warszawie. Doradza także rodzicom na łamach prasy ("Twój Maluszek", "Mamo to Ja”, „Będę Mamą"), w programach telewizyjnych („Wielki Świat Małych Odkrywców”, „Na kłopoty ABC…”) oraz jako autorka ("Rozmowy z dzieckiem", "Kłopotliwe zachowania dzieci") i współautorka poradników ("Mamo, Tato, co Ty na to?" Pawła Zawitkowskiego i „Spokojnie to tylko dzieci” Karoliny Malinowskiej).