Poród to dla kobiety jedna z najważniejszych chwil w życiu. Wielogodzinny wysiłek zostaje okupiony najwspanialszym widokiem na świecie - maleńką istotą, która od tego momentu zajmie centralne miejsce w serce każdej mamy.
W każdej kobiecie tego dnia buzuje wiele emocji. Ból, cierpienie, stres, strach o to, czy z dzieckiem będzie wszystko dobrze - i wreszcie ogromna dawka miłości. To wszystko sprawia, że poród staje się niezapomnianym przeżyciem.
Jak wspominają tę chwilę nasze czytelniczki? Przeczytajcie 5 wzruszających historii.
Czytaj: Pierwsze objawy porodu: kiedy do szpitala?
Spis treści
- Z wrażenia zapomniałam poprosić o znieczulenie
- Zawsze trzeba być przygotowaną na inne rozwiązanie
- Warto mieć pozytywne nastawienie
- Nasz prezent pod choinkę
- Cieszę się, że nie miałam cesarki
Zachęcamy Was do podzielenia się z innymi mamami swoimi przeżyciami. Jeśli czujecie, że chciałybyście coś doradzić innym kobietom lub po prostu opowiedzieć o swoich doświadczeniach, piszcie.
Wysyłajcie listy wchodząc na stronę listydoredakcji.mjakmama24.pl/wspomnienia/
Co miesiąc nagrodzimy 3 najciekawsze listy i opublikujemy je w serwisie mjakmama24.pl.
Czytaj też: Akcja porodowa: kiedy jechać do szpitala?
Z wrażenia zapomniałam poprosić o znieczulenie
Była to moja pierwsza ciąża. Znajome, które już mają dzieci, przekonywały mnie, żeby nie obawiać się porodu, bo natura wie, co robić. Z takim przekonaniem dotrwałam do porodu. Kiedy o godzinie drugiej w nocy rozpoczęły się skurcze, moją pierwszą myślą było: „chcę znieczulenie!”. Jeszcze przez chwilę łudziliśmy się, że to może jeszcze nie to, jednak z każdą minutą i każdym skurczem wiedziałam, że nasze dziecko niebawem przyjdzie na świat.
Po przyjeździe do szpitala od razu poinformowałam położną, że nie będę jednak próbować być bohaterką i znieczulenie musi być. Położna, którą na szczęście znałam już ze szkoły rodzenia, powiedziała, że podamy kroplówkę z oksytocyną i za jakieś dwie godziny będzie można pomyśleć o znieczuleniu. Kolejne godziny przeżyłam tylko dlatego, że na końcu miało mnie czekać uśmierzenie bólu.
Kiedy wreszcie nadszedł moment kolejnego badania, położna z niedowierzaniem oznajmiła, że sprawy potoczyły się zaskakująco szybko i... dziecko zaraz będzie na świecie! O znieczuleniu nie było już mowy, z wrażenia sama o tym zapomniałam. Przekonałam się, jak ważna jest pomoc doświadczonej położnej, która dokładnie wiedziała, jak poprowadzić mój poród. Czterdzieści minut później trzymałam w rękach moją córeczkę. Aga
Zawsze trzeba być przygotowaną na inne rozwiązanie
Zuzię urodziłam w październiku. Była to moja pierwsza ciąża. Chodziłam do szkoły rodzenia, czytałam dużo na temat porodu. Jednak gdy rozpoczął się dziewiąty miesiąc, to tak naprawdę nie wiedziałam, czego mam się spodziewać podczas porodu. Gdy miałam skurcze choć trochę mocniejsze, od razu jechałam z mężem do szpitala, a tam po KTG okazywało się, że jeszcze nie rodzę. Tak jeździłam prawie trzy tygodnie.
Gdy nadszedł już dzień porodu i skurcze były naprawdę silne, siedziałam w domu, bo nie chciałam znowu siać paniki w szpitalu, personel już mnie dobrze zapamiętał. O godzinie 1 w nocy nie wytrzymywałam z bólu. Gdy trafiłam do szpitala, miałam skurcze co 4 minuty, lecz rozwarcia nie było. Tak leżałam kilka godzin, aż lekarz podjął decyzję o cesarskim cięciu.
Trafiłam na salę, miałam mnóstwo obaw, bo przecież w szkole rodzenia na ten temat nie było mowy, każdy nastawiał mnie na poród naturalny, a tu nagle cesarka. Po chwili miałam w ramionach moją Zuzię, silną i zdrową. Dopiero po porodzie zdałam sobie sprawę z tego, jakie ta operacja niesie za sobą skutki. Miałam problemy z laktacją, rana mnie strasznie bolała, cały czas ktoś mi musiał pomagać, bo ciężko było nawet wstawać z łóżka. Teraz już wiem, że trzeba się nastawiać na dwa warianty – cesarka to też poród i żadna kobieta nie powinna z tego powodu myśleć, że jest gorsza, bo sama nie urodziła. Karolina
Czytaj: Ciąża i poród w Wielkiej Brytanii. 5 faktów o porodzie w Anglii
Ciąża i poród w Holandii. Jak rodzi się w Holandii?
Warto mieć pozytywne nastawienie
Mój synek urodził się 7 grudnia 2017 roku. Jak tylko dowiedziałam się, że jestem w stanie błogosławionym, postanowiłam nie czytać żadnych koszmarnych historii związanych z porodem (to była pierwsza ciąża). Zaznajomiłam się z fizjologią porodu. Nastawiłam się, że będzie boleć, bo to niestety normalne. Ciąża przebiegała, można powiedzieć, „bezobjawowo”. Pracowałam do 38. tygodnia. Codziennie trzy spacery z psiakiem, więc nawet nie miałam czasu pomyśleć, że jestem w ciąży.
Kiedy nadszedł 40. tydzień, a bobas nie spieszył się na świat, zaczęliśmy z mężem się denerwować. Pani doktor prowadząca ciążę, dokładnie nadzorowała jej przebieg. Niestety, szpital nas odesłał dwa razy, twierdząc, że mam źle wyliczony termin porodu.
Postanowiliśmy z mężem odwiedzić inny szpital. Było to już 9 dni po terminie, czyli 6 grudnia. W szpitalu tym od razu przyjęto mnie na oddział patologii ciąży. Poznałam tam dziewczynę, która leżała tam już ok. 2 tygodni. Zaczęła opowiadać mi różne rzeczy, które dzieją się na porodówce... Zestresowałam się nie na żarty, a wizja porodu, który trwa więcej niż kilka godzin, bardzo mnie zmartwiła.
Wtem po północy obudził mnie silny ból w brzuchu. Wstając z łóżka, poczułam parcie na pęcherz. Doszłam do łazienki i zaczęłam krwawić. Zgłosiłam to od razu pani położnej. Podała mi środki higieniczne i nakazała powrót do łóżka. Wróciłam i jak tylko się położyłam, odeszły mi wody płodowe. Leciało jak z kranu. Wezwałam ponownie położną, ona z kolei wezwała lekarza, który mnie zbadał i oznajmił, że mam 4-centymetrowe rozwarcie. Na godzinę podłączono mnie do KTG.
Po odłączeniu minęło może 10 minut, gdy zaczęły się bolesne skurcze. Myślałam, że umrę. Miejsca znaleźć sobie nie mogłam – a to wstawałam, a to siadałam. Głupio mi było, bo w sali były również inne dziewczyny, których nie chciałam budzić. W końcu jedna z dziewczyn poszła po położną. Położna zapytała mnie, co ile minut mam skurcze? Odpowiedziałam, że nie mogę się skupić na liczeniu, bo ból jest tak silny. Wezwała lekarza.
Było 8 cm rozwarcia! Zdążyłam powiadomić męża, ale nie dałam już rady spakować rzeczy, które miałam na sali. Mąż w ostatniej chwili przybył na porodówkę. Ja dostałam gaz rozweselający i w ciągu niecałej godziny urodziłam synka. Całość trwała około trzech godzin. Moja rada dla mam: nie można nastawiać się negatywnie, myślcie pozytywnie, a wszystko pójdzie łatwiej. Adrianna
Czytaj: 6 spraw, które powinnaś załatwić przed porodem
Pierwsza miesiączka po porodzie - co wpływa na czas jej pojawienia się
Nasz prezent pod choinkę
Na dziecko czekaliśmy trzy lata. Ciąża przebiegała prawidłowo do 24. tygodnia, potem zaczęły się komplikacje. Każdy dzień, tydzień był na wagę złota. Leżenie w szpitalu albo w domu i ciągłe zagrożenie przedwczesnym porodem nie było proste. Ponieważ mieszkamy 85 km od szpitala, bałam się, czy zdążymy dojechać na czas, kiedy już się zacznie poród. W dodatku była zima, może być śnieg, mróz itd.
Moje obawy okazały się kompletnie niepotrzebne, gdyż życie napisało zupełnie inny scenariusz. Worek owodniowy pękł jak balon i wody płodowe dosłownie chlusnęły, kiedy byliśmy na wizycie u pani doktor w 37. tygodniu ciąży. Zupełnie niespodziewanie. Nic na to nie wskazywało. Byliśmy tak zaskoczeni, że każde z nas zareagowało na swój sposób. Pani doktor z położną biegały wokół mnie i przygotowywały mnie do transportu do szpitala. Całe szczęście, przy dużym rozwarciu główka dziecka była przyparta i nie miałam skurczów. Mój mąż był opanowany i spokojny, przynajmniej takie sprawiał wrażenie. Ja śmiałam się i płakałam na przemian.
Dotarliśmy do szpitala swoim samochodem w 10 minut. Tam zaczęły się już skurcze. Ponoć pierwszy poród trwa czasem nawet kilkanaście godzin. Ja urodziłam zdrowego syna w ciągu czterech. Dostał 10 punktów w skali Apgar. Mąż towarzyszył mi przy porodzie, mimo że wcześniej deklarował, iż nie chce w nim uczestniczyć. To on przeciął pępowinę.
Byliśmy w szoku, zmęczeni i bardzo szczęśliwi. Na Wigilię wyszliśmy do domu i dopiero wtedy opadły wszystkie emocje. Święta Bożego Narodzenia spędziliśmy już we trójkę. Taki to prezent dostaliśmy pod choinkę! Ania
Cieszę się, że nie miałam cesarki
Gdy w styczniu 2017 roku po ponad 3 latach starań o dziecko zobaczyliśmy z mężem upragnione dwie kreski na teście ciążowym, łzy same leciały nam z oczu. W tym samym czasie w ciążę zaszła nasza wspólna znajoma. Termin miałyśmy na wrzesień.
19 września w nocy trafiłam na porodówkę ze skurczami, które – jak wtedy myślałam – występowały już co 10 minut. Spotkała nas niespodzianka: była tam już nasza znajoma, która przyjechała kilka godzin przed nami.
Porodu nie wspominam niestety dobrze: miałam silne skurcze, a pomimo to nie było rozwarcia ani postępu porodu. Rano 20 września zapadła decyzja o podaniu mi oksytocyny. Przez cały dzień leżałam pod kroplówką, a rozwarcia nadal nie było. Pod wieczór naszej znajomej zrobiono cesarskie cięcie. Bardzo jej zazdrościlam, bo naprawdę miałam już dość: wszystko mnie bolało, miałam mocne skurcze, a mimo to akcja porodowa cały czas stała w miejscu.
Około godziny 21, płacząc, błagałam lekarzy i położną o wykonanie cesarskiego cięcia, niestety (za co teraz im dziękuję) nie zgodzili się na ten zabieg. W końcu około godziny 22 zaczęły się skurcze parte, które dla mnie były ulgą i wybawieniem, bo były dużo lżejsze. O godzinie 1.17 w nocy na świat przyszła nasza córka Jagna.
Na sali poporodowej byłam z naszą znajomą i kiedy patrzyłam na nią, jak się męczy, jak nie może wstać – to dziękowałam lekarzom, że nie zrobili mi cesarskiego cięcia, bo o 7 rano już byłam na nogach i mogłam zajmować się moją córeczką. A ból? Ból znika z chwilą, gdy tuli się w ramionach swoje maleństwo, swój cały świat...
Wiadomo, że nie każda kobieta może urodzić siłami natury, ale patrząc z perspektywy czasu, trzeba próbować do końca i nie poddawać się zbyt szybko. O wiele łatwiej jest potem dojść do siebie i móc w pełni zaopiekować się swoim dzieckiem. Weronika