Z okazji Światowego Dnia Wcześniaka przypominamy historię Edyty, której córka Patrycja przyszła na świat w 25 tygodniu ciąży.
Spis treści
- Nic nie zapowiadało porodu przedwczesnego....
- Nagły poród w 25. tygodniu
- Córeczka, jak każdy wcześniak, urodziła się taka maleńka!
- O naszej córce mówiono: wcześniak, który ma tylko kilka procent szans na przeżycie
- Mogłam wziąć na ręce dopiero w 25. dobie po porodzie
- W domu znalazłyśmy się miesiąc przed planowanym porodem
Nic nie zapowiadało porodu przedwczesnego....
Malutka Patrycja uwielbia się śmiać. Szczególnie wtedy, gdy w pobliżu jest mama lub tata. – Uśmiech córeczki jest dla mnie najlepszą nagrodą za miesiące pełne nieprzespanych nocy i niepokoju o jej życie – opowiada Edyta Kilanowska, mama Patrycji i 6,5-letniej Klaudii.
– To była moja druga ciąża – wspomina Edyta. – Starsza córeczka chodziła już do zerówki. – Kiedy wraz z mężem Arkiem powiedzieliśmy Klaudii o tym, że będzie miała rodzeństwo, była niesamowicie szczęśliwa. Tańczyła i skakała. I opowiadała wszystkim naokoło, że bardzo chce mieć siostrzyczkę – mówi z uśmiechem Edyta. Życzenie Klaudii miało się spełnić.
– W 20. tygodniu ciąży pojechaliśmy z Arkiem do Poznania na badanie trójwymiarowe USG. Na ekranie doktor wyświetlał nam postać małej istotki, u której widać było dosłownie każdą część ciała. Mogliśmy ją oglądać ze wszystkich stron. To było dla nas niesamowite przeżycie!
Widziałam, jak moja córeczka (bo już było widać, że to dziewczynka) liże sobie rączkę! – Niezły łasuch – śmialiśmy się z Arkiem. Byłam bardzo szczęśliwa, że dziecko, które nosiłam w brzuchu, tak dobrze się rozwija. Teraz mogliśmy już powiedzieć Klaudii, że będzie miała siostrzyczkę.
Nagły poród w 25. tygodniu
Czułam się świetnie, jakbym wcale nie była w ciąży. Może to dlatego, że dbałam o to, by zdrowo się odżywiać, wysypiać i nie przemęczać. Niestety, kilka tygodni później zauważyłam, że coś jest ze mną nie tak. Byłam dość mocno spuchnięta. Miałam obrzęki na nogach, rękach, a nawet na twarzy! Bardzo się tym zaniepokoiłam i natychmiast poszłam do lekarza.
Okazało się, że mam zakażenie wewnątrzmaciczne. Doktor kazał mi wrócić do domu, wypoczywać i pokazać się za kilka dni. Tak też zrobiłam. Niestety, po kilku dniach zaczęły mi drętwieć nogi.
Tym razem lekarz od razu skierował mnie do szpitala. Zakażenie postępowało i lekarze nie mogli sobie z nim poradzić. W mikołajki, dwa dni po przyjeździe do szpitala, zaczęły się bóle porodowe. To było o całe trzy miesiące wcześniej niż przewidywał termin! Wpadłam w panikę.
Dostałam kroplówkę na podtrzymanie ciąży, ale nie zadziałała. Wyglądało na to, że akcja porodowa już się rozpoczęła! Lekarze podjęli błyskawiczną decyzję o przewiezieniu mnie do Ginekologiczno-Położniczego Szpitala Klinicznego Uniwersytetu Medycznego w Poznaniu przy ul. Polnej, 50 km od mojego miejsca zamieszkania. To jest najbliższy szpital, który dysponuje sprzętem i fachowcami do odbierania tak wczesnych porodów. Wiozła mnie karetka na sygnale.
Mąż, który akurat przyszedł mnie odwiedzić, wsiadł od razu w samochód i pojechał za karetką. Wszystko działo się bardzo szybko, a ja byłam jak w amoku. Trafiłam od razu na porodówkę. Ponieważ maleństwo miało dopiero 25 tygodni, lekarze robili, co mogli, aby opóźnić poród.
Podali mi kroplówki, leki i wydawało się, że podziałało. Niestety, dwa dni później akcja porodowa ruszyła na nowo. Teraz już nie było odwrotu. Lekarze podjęli decyzję o cesarskim cięciu. To był 25. tydzień ciąży!
Córeczka, jak każdy wcześniak, urodziła się taka maleńka!
Dostałam znieczulenie zewnątrzoponowe i byłam świadoma przez cały czas trwania porodu. Klaudię rodziłam siłami natury, więc ten poród był dla mnie czymś nowym. Kiedy lekarze pokazali mi Patrycję, byłam wzruszona.
Dla mnie wszystko było teraz naturalne – urodziłam dziecko i przepełniało mnie ogromne szczęście. Cieszyłam się, że żyje. Niestety, kiedy minęło działanie leków, dotarło do mnie, co się właśnie wydarzyło.
Patrycja urodziła się, mając 24 tygodnie i 6 dni! Ważyła zaledwie 850 gramów, czyli mniej niż kiść winogron! Była tylko trochę dłuższa od mojej dłoni. Mąż przyjechał do mnie na drugi dzień i od razu windą pojechaliśmy do córeczki.
Leżała dwa piętra wyżej, na oddziale intensywnej terapii, w inkubatorze. To, co zobaczyłam na sali, było dla mnie niewyobrażalne. Dookoła stały różne maszyny, które co jakiś czas piszczały. Na maleńkiej nóżce Patrycji paliła się jakaś czerwona lampka.
Leżała golutka, a pod jej niemal przezroczystą skórą widoczne było każde naczynie krwionośne. Nie zdążyła jeszcze wytworzyć się u niej tkanka tłuszczowa, gdyż miało to nastąpić dopiero za kilka tygodni.
Córeczka była tak mała, że chyba nawet butelka od mleka była od niej dłuższa! Przypominała mi istotkę z innej planety. Kiedy zobaczyłam ją w inkubatorze po raz pierwszy, wybuchnęłam płaczem. Kiedy spojrzałam na męża, on także miał w oczach łzy.
O naszej córce mówiono: wcześniak, który ma tylko kilka procent szans na przeżycie
Wiedzieliśmy, że to, czy Patrycja będzie żyła, teraz zupełnie nie zależy od nas. Mogła na przykład żyć dzień, tydzień, dwa. Mogła też urodzić się z niedorozwojem fizycznym lub psychicznym. Na razie trzymała ją przy życiu aparatura, czyli przede wszystkim inkubator i respirator.
Inkubator zapewnia maleństwu warunki zbliżone do tych panujących w brzuszku mamy, dlatego dzieci czują się w nim bezpiecznie i nie grozi im szok termiczny. Był też respirator, czyli cienka rurka, która początkowo oddychała za córeczkę, oraz urządzenia monitorujące pracę serca, mózgu i nerek.
Kiedy Patrycja „zapominała” oddychać, natychmiast piszczała maszyna i trzeba było budzić ją do życia. Dlatego pielęgniarki musiały czuwać przy mojej córeczce dzień i noc. Miałam do nich pełne zaufanie. Nawet kiedy już po dwóch tygodniach wyszłam ze szpitala, wiedziałam, że Patrycja jest pod wspaniałą opieką i nie mogła trafić lepiej. Przeprowadziłam się do teściów, którzy mieszkają w Poznaniu, i całe dnie spędzałam u córeczki.
Pielęgniarki dużo ze mną rozmawiały, podtrzymywały mnie na duchu i chyba czuły, jak bardzo mi tego było trzeba. Kiedy codziennie opuszczałam szpital, nigdy nie wiedziałam, czy na drugi dzień zastanę małą żywą. Ze statystyk wiedziałam, że szanse na przeżycie tak wcześnie urodzonego dziecka są znikome – zaledwie kilkuprocentowe, gdyż jego organizm nie jest jeszcze w pełni wykształcony.
Płuca są rozwinięte zbyt słabo, żeby maluch mógł samodzielnie oddychać, a organizm jest tak delikatny, że nawet najmniejsza bakteria może spowodować poważną infekcję. Z drugiej strony wszyscy pocieszali mnie, że to dziewczynka, a dziewczynki są silniejsze. Miałam więc nadzieję – tak wielką, jaką tylko może mieć matka.
Czytaj: Jak dbać o wcześniaka w szpitalu?
Zobacz: Noworodek a niemowlę: różnice fizjologiczne
Wcześniak potrzebuje specjalistycznej opieki
Dzieci urodzone przedwcześnie ze znacznie skróconej ciąży – trwającej zaledwie 24–25 tygodni – to dzieci będące na granicy możliwości przeżycia ze względu na znaczną niedojrzałość narządową. Ich szanse na przeżycie i prawidłowy rozwój w przyszłości zwiększają się, jeśli przychodzą na świat w szpitalu specjalistycznym, który dysponuje doświadczonym personelem lekarsko-pielęgniarskim, odpowiednią aparaturą (inkubatory, respiratory, monitory czynności życiowych, pompy infuzyjne) i zapleczem laboratoryjnym.
Mniej niepożądanych powikłań pojawia się wtedy, gdy mama jest przygotowana do wcześniejszego urodzenia dziecka odpowiednimi lekami. Niedojrzałość dziecka, które za wcześnie przyszło na świat, jest źródłem wielu problemów medycznych, które muszą zostać rozwiązane.
Takie dzieci są leczone w warunkach oddziału intensywnej terapii noworodka i wymagają długiego pobytu w szpitalu, zanim zostaną wypisane do domu pod opiekę rodziców. W pierwszym okresie po urodzeniu trudno zapewnić rodziców, że wszystko będzie dobrze, bo zagrożeń dla zdrowia tak małego człowieka jest wiele.
Staramy się poświęcić rodzicom, ich obawom i pytaniom dużo czasu. Najwcześniej, jak to możliwe, włączamy ich w kontakt z dzieckiem i opiekę nad nim. Mamy wspólnie wiele do zrobienia, aby umożliwić maleńkiemu dziecku optymalny rozwój.
Mogłam wziąć na ręce dopiero w 25. dobie po porodzie
Początkowo nie mogłam zbyt często dotykać córeczki, bo lekarze wytłumaczyli mi, że wcześniaki nie mają tkanki tłuszczowej i nawet lekki dotyk sprawia im ból, a poza tym mają niską odporność, więc łatwo mogą złapać infekcję. Czułam się bardzo bezradna.
Mała leżała zamknięta, a ja nie mogłam jej karmić, przewijać ani nawet dotknąć. Na szczęście, po kilku dniach lekarze pozwolili mi ją pogłaskać. Starałam się jej przekazać wtedy całą swoją miłość i myślę, że ona to czuła. Przez trzy tygodnie godzinami odciągałam pokarm, żeby dać malutkiej chociaż w ten sposób część siebie.
Niestety, mleka było coraz mniej, a córeczka była wciąż zbyt mała, by ssać pierś. Wkrótce pokarm mi zanikł zupełnie. Mąż, który codziennie przyjeżdżał do szpitala, pocieszał mnie, że najważniejsze, że w ogóle dostała moje mleko i z pewnością wzięła sobie z niego to, co najlepsze.
Sporo mówiłam do córeczki. Chociaż dla postronnych osób być może wyglądało to dziwnie, jednak ja byłam pewna, że malutka wyczuwa moją obecność. Przekonałam się o tym nieco później, kiedy pierwszy raz wzięłam ją na ręce. To było chyba w dwudziestej piątej dobie. Patrycja akurat płakała, ale dostałam pozwolenie, żeby ją potrzymać.
Kiedy tylko wzięłam ją na ręce, natychmiast się uspokoiła. Za to ja cała się trzęsłam. Trzymałam w ręku moją zaledwie kilogramową miniaturkę dziecka, które tak naprawdę było dopiero siedmiomiesięcznym płodem. Była tak krucha, iż bałam się, że ją zgniotę. Trzymałam ją około pięciu minut. Od tego czasu brałam ją na ręce coraz częściej. Zawsze, kiedy płakała, mój dotyk ją wyciszał.
W domu znalazłyśmy się miesiąc przed planowanym porodem
12 lutego córeczka opuściła szpital. Miała dwa miesiące, ale wyglądała tak, jakby dopiero się urodziła. Właściwie to powinna jeszcze przebywać w brzuchu aż do 12 marca! Kilka dni przed opuszczeniem szpitala córeczka wyszła z inkubatora.
W tym czasie musieliśmy nauczyć się nią zajmować, tak aby przypadkiem nie uszkodzić jej kruchego ciałka. Kąpanie, karmienie butelką, przewijanie, a nawet trzymanie wyglądało zupełnie inaczej niż w przypadku dziecka urodzonego w terminie. Starsza córeczka urodziła się z wagą 3350 g, a Patrycja miała w chwili wyjścia ze szpitala zaledwie 2200 g.
Ten kilogram różnicy był naprawdę odczuwalny! Mimo wszystko lekarze orzekli, że Patrycja ma silny organizm. Rzeczywiście, od chwili wyjścia ze szpitala zachorowała tylko raz. W czerwcu, mając nieco ponad pół roku, złapała zapalenie oskrzeli. Wcześniej nie sprawiała żadnych problemów.
Oczywiście jako rodzice wcześniaka, oprócz wykonywania zwykłych czynności, musieliśmy pamiętać o wielu innych rzeczach, np. o ciągłym monitorowaniu oddechu specjalnym przyrządem zwanym „aniołkiem”. Poza tym musimy regularnie odwiedzać specjalistów, pod opieką których córeczka będzie przebywała przez pierwsze dwa lata życia. Jest wśród nich m.in. neurolog, audiolog i pulmonolog.
Często jeździmy do okulisty, gdyż córeczka, tak jak wiele dzieci przedwcześnie urodzonych, miała retinopatię, czyli niedojrzałość naczyń siatkówki. Na szczęście, niedawno ustąpiła samoistnie, jednak nadal co 2–3 tygodnie musimy badać jej wzrok.
Systematycznie jeździmy też do poradni patologii noworodka w Poznaniu. Jestem bardzo szczęśliwa, kiedy widzę, jak Klaudia kocha młodszą siostrzyczkę. Nieustannie ją przytula i chyba to też dodaje sił naszej kruszynce. Ostatnie badanie znowu wykazało, że córeczka rozwija się prawidłowo. Waży 6220 g, ma dobre napięcie mięśni, widzi, słyszy i uwielbia się uśmiechać, jakby chciała mi powiedzieć: mamo, nie martw się, wszystko będzie dobrze!
Rodzice Patrycji dziękują zespołowi Ginekologiczno-Położniczego Szpitala Klinicznego UM w Poznaniu za ogromną pomoc, jakiej udzielili ich córce.
miesięcznik "M jak mama"