O tym, że będzie rodzić przez cc Marta dowiedziała się już jako nastolatka, gdy przeszła operację narządów rodnych. Zastosowano wówczas cięcie pionowe od pępka po linię łonową, co okazało się nie bez znaczenia, gdy po 18 latach zaszła w ciążę.
- Wszystko układało się fantastycznie. Ciąża przebiegała bez komplikacji, objawy takie jak zgaga, opuchnięte nogi, czy ból kręgosłupa wystąpiły u mnie dopiero pod koniec 8 miesiąca – opowiada. - Miałam też świetny kontakt z lekarzem prowadzącym, który miał odbierać poród. Poza tym, chodziłam na spotkania z położną środowiskową, która przygotowała mnie na to, jak może wyglądać laktacja po cc – dodaje.
Do szpitala Marta zgłosiła się w wyznaczonym terminie – odpowiednio wcześniej, by nie doszło do akcji porodowej ze względu na operację w wieku nastoletnim. Zrobiono wszystkie badania i następnego dnia po standardowym KTG trafiła na salę operacyjną.
- Niestety, dopiero na sali operacyjnej Pan doktor powiedział mi, że będę cięta wzdłuż starej blizny, czyli pionowo. Prośby nic nie dały… bo ryzyko komplikacji, bo zrosty. Emocje puściły dopiero, gdy zobaczyłam Maleńką i przyłożono mi ją do twarzy. To najwspanialsze uczucie, jakie mogłam sobie wyobrazić - wspomina. - Niestety, pod koniec zabiegu usłyszałam dźwięk przypominający zszywacz biurowy… Założono mi klipsy. Gdybym wiedziała wcześniej, co się z tym wiąże, nigdy bym się nie zgodziła. Druty są wbite w brzuch, zahaczają o ubranie, są nieestetyczne i zostawiają brzydką bliznę.
Zaraz po porodzie Martę przewieziono na salę, gdzie mogła spotkać się z mężem i córką.
- Przyszła Pani od laktacji, przyłożyła Małą do mojej piersi (leżałam cały czas na plecach) zobaczyła, że się „zassała”, pogratulowała i od tamtej pory jej nie widzieliśmy. Mimo tego, że waga córki spadała z każdym dniem, a mąż prosił, aby do nas podeszła cokolwiek doradzić (co jeść, co pić, czy dziecko dokarmiać, itp.).
Obsługa położnych też zdaniem Marty zostawiała wiele do życzenia. – Tak, wiem, po kilku godzinach trzeba wstać, przebrać się, wziąć prysznic i powoli wrócić do życia. Starałam się, bo chciałam jak najszybciej zająć się córką. Niestety, moje cięcie i założone klipsy ograniczały swobodne ruchy - wspomina. - Mała płakała, mnie bolał brzuch, hormony buzowały, rana się rozeszła i zaczęła krwawić…
Młoda mama poczuła się lepiej dopiero po powrocie do domu, gdzie mogła liczyć na troskliwą opiekę męża. Mówi wprost – gdyby nie mąż, nie dałaby rady - cierpliwie czyścił ranę, mył pod prysznicem, wycierał i przede wszystkim zajmował się córką.
- Po tygodniu pojechałam na zdjęcie szwów, ale okazało się, że rana jeszcze nie jest zagojona. 7 z 21 klipsów zostawiono na kolejnych kilka dni. I chyba o kilka dni za dużo, bo ból przy ich usuwaniu był trudny do zniesienia – wspomina.
Jednak ustąpił niemal natychmiast po usunięciu wszystkich klipsów. - Dzień po poczułam się jak nowonarodzona! Nic nie ciągnęło, sama mogłam wszystko zrobić koło siebie i Małej. Wszystko powoli wracało do formy. Po dwóch miesiącach wróciłam do ćwiczeń na siłowni i mogłam zacząć cieszyć się macierzyństwem. Gdy wszystko się zagoiło używałam maści Contractubex1) (pachnie cebulą, ale jest świetna ;). Blizna zrobiła się taka jak przed ciążą.
W drugiej ciąży Marta za namową innego lekarza prowadzącego zdecydowała się na poród siłami natury. Niestety, mimo rozpoczętej akcji porodowej, podjęto decyzję o wykonaniu cesarskiego cięcia, ze względu na zagrożenie zdrowia dziecka. – Synek trafił na intensywną terapię noworodków. Dziś jest już z nami w domu, ale nie jestem w stanie jeszcze o tym opowiadać, sprawa jest zbyt świeża.