Poród to przeżycie, którego nie zapomina się do końca życia. Często okupiony wielkim bólem, jednak ten wynagradzany jest możliwością wzięcia w ramiona wyczekiwanego maluszka. Zdarza się jednak, że kobiety robią wszystko by zapomnieć o tym co spotkało je na sali porodowej. Trauma może być wynikiem fatalnego w skutkach błędu lekarskiego, nieludzkiego traktowania ze strony personelu medycznego czy komplikacji lub bólu, który towarzyszył w czasie porodu.
W sierpniu tego roku w kołobrzeskim szpitalu doszło do tragedii. Po porodzie przez cesarskie cięcie zmarła tam 27-letnia matka. Najprawdopodobniej podczas zabiegu została przecięta tętnica biodrowa i moczowody - tak wynika z epikryzy, o czym wspomina rodzina zmarłej kobiety. Nagłośnienie tej sprawy skłoniło inne kobiety do podzielenia się swoimi historiami. Są szokujące, a dotyczą tego samego szpitala.
Czytaj też: "Leżałam kilka godzin, zanim lekarz podjął decyzję o cesarskim cięciu". Prawdziwe historie czytelniczek
Spis treści
- Śmierć 27-letniej kobiety po porodzie w Kołobrzegu
- Relacje rodzących pogrążają szpital
- "Połóżcie dziewczynie lód na brzuch, bo się wykrwawi"
Śmierć 27-letniej kobiety po porodzie w Kołobrzegu
Katarzyna Kożuchowska wraz z mężem mieszkała w Szwecji, w lipcu małżeństwo przyjechało do Polski. Ciężarna kobieta zgłosiła się do szpitala z powodu krwotoku z dróg rodnych. Pani Katarzyna trafiła na oddział ginekologiczno-położniczy, wkrótce rozpoczęły się skurcze porodowe. Lekarze zdecydowali o wykonaniu cesarskiego cięcia, które - jak twierdzi mąż kobiety - zostało przeprowadzone źle.
Pani Katarzyna dobę po porodzie trafiła na OIOM. Mimo przeprowadzenia sześciu operacji zmarła po miesiącu pobytu na oddziale intensywnej terapii. Bliscy zmarłej nie potrafią pogodzić się z tragedią a o śmierć kobiety obwiniają Regionalny Szpital w Kołobrzegu. Mąż zmarłej Katarzyny wierzy, że gdyby jego żona trafiła do innego szpitala wciąż by żyła.
Sprawę śmierci 27-latki nagłośniono w programie "Interwencja" w październiku tego roku. Prokuratura bada sprawę pod kątem bezpośredniego sprowadzenia zagrożenia na życie i zdrowie pacjentki oraz nieumyślnego spowodowania śmierci.
Pan Paweł robi wszystko, by dowiedzieć się prawdy. Mały Wiktorek ma już 3 miesiące i choć nie będzie pamiętał swojej mamy, jego tata z pewnością zadba o to, by wiedział, jak bardzo go kochała i cieszyła na jego przyjście.
"Tak naprawdę nie wiem, do czego tam doszło. Wiem, że na pewno doszło do błędu lekarskiego. Ona przez miesiąc umierała i nikt jej nie pomógł. A szpital twierdzi, że mają braki lekarzy. Ona cierpiała przez tyle czasu i po prostu zmarła. Zdrowa kobieta. Ja nie potrafię funkcjonować normalnie. Przysięgam, że wam nie odpuszczę, dopóki się nie dowiem prawdy" - mówił Paweł Kożuchowski, mąż pani Katarzyny.
Czytaj też: Są przerażające, ale uwalniają traumę. Nie powstrzymuj ich przy porodzie
Relacje rodzących pogrążają szpital
Szybko okazało się, że więcej osób ma pretensje do lekarzy z kołobrzeskiego szpitala. Od 2016 do 2023 roku wpłynęło 149 oficjalnych skarg, ale najprawdopodobniej jest to tylko ułamek zaniedbań, które faktycznie miały miejsce.
Jak przekazuje Polsat News, do redakcji programu już w kilka dni po emisji odcinka "Interwencji" zgłosiły się kobiety, które także rodziły w szpitalu w Kołobrzegu. Serwis cytuje relacje, które są szokujące i dotyczą konkretnych lekarzy zatrudnionych w tej nadmorskiej placówce. Rodzące nie przebierają w słowach i choć do tej pory milczały, chcąc zapomnieć o koszmarze, jaki je spotkał, teraz poczuły się gotowe, by opowiedzieć o tym co przeżyły.
"To jest najgorszy szpital do porodów" - tak podsumowuje go jedna z rodzących tam kobiet.
"W 2016 roku urodziłam córkę. Ciąża przebiegała prawidłowo. Przy wyjściu badała mnie stażystka i taką zdziwioną minę zrobiła widząc moją ranę, ale wypisali mnie do domu. Później dostałam 40 stopni gorączki. Straciłam przytomność w domu. Okazało się, że podczas cesarskiego cięcia zostałam zarażona bakterią, gronkowcem, o czym nie wiedziałam. Przez rok, będąc na antybiotykach, karmiłam córkę piersią. Ona nie ma odporności. Ma Zespół PFAPA, jeździmy do Warszawy do Centrum Zdrowia Dziecka – opowiada pani Kamila cytowana przez Polsatnews.pl
Inna z kobiet, pani Wioletta twierdzi, że cudem uniknęła śmierci. Na oddziale patologii ciąży spędziła 12 dni, czekając na indukcję porodu, w terminie porodu miała być wykonana cesarka. Jednak kobieta urodziła dopiero 4 dni po terminie, a lekarze użyli kleszczy. Zdaniem pani Wioletty poród kleszczowy spowodował krwotok, lekarze poinformowali ją już po porodzie o tym, że konieczne było wycięcie macicy. Kobieta ma pretensje o to, że nie będzie mogła mieć więcej dzieci. Sprawa została zgłoszona do prokuratury.
29-letnia Natalia Lesisz podejrzewa, że w jej przypadku błąd lekarski sprawił, że córka jest niepełnosprawna. Do szpitala zgłosiła się zgodnie z zaleceniem lekarza prowadzącego, jednak została odesłana do domu. Dopiero po ponownym skontaktowaniu się z lekarzem prowadzącym ciążę została przyjęta. Podczas badania dowiedziała się, że ma małowodzie. Usłyszała, że powinna urodzić w ciągu dwóch godzin, w przeciwnym razie dziecko się udusi.
Młodą mamę zaniepokoił wygląd stóp dziecka. Podczas konsultacji w poradni wad postawy okazało się, że jest on spowodowany koślawością stawu biodrowego.
"Wcześniej nie wiedziałam, że to może być powiązane, ale dowiedziałam się, że to może być od małowodzia, które miałam. Nie wiem tylko, czy ja teraz cokolwiek komukolwiek udowodnię. To jest najgorszy szpital do porodów. Najgorsza opieka" - przekazała cytowana przez Polsat News Natalia Lesisz.
"Połóżcie dziewczynie lód na brzuch, bo się wykrwawi"
Takie zdanie wypowiedziane przez lekarza pracującego w kołobrzeskim szpitalu dobrze zapamiętała pani Monika Majewska. Sam poród przebiegł bez komplikacji, dziecko urodziło się zdrowe. Jednak położna miała sugerować lekarzowi, że łożysko jest poszarpane. To bardzo ważna uwaga, która nie powinna zostać zignorowana przez personel medyczny, jednak w przypadku pani Moniki lekarz odbierający poród nie zareagował właściwie.
Kobieta została wypisana standardowo po 3 dniach, jednak szóstego dnia po porodzie wystąpiła gorączka.
"W poniedziałek trafiłam na oddział z 40-stopniową gorączką. Okazało się, że są resztki łożyska w macicy. Przeszłam łyżeczkowanie" – przekazała Monika Majewska, była pacjentka Regionalnego Szpitala w Kołobrzegu.
Podobna historia przydarzyła się także innej byłej pacjentce szpitala. Pani Paulina o tym, że w jej macicy został kawałek łożyska dowiedziała się dopiero siedem tygodni po porodzie. Fakt ten odkrył dopiero lekarz, do którego zgłosiła się na prywatna wizytę lekarską. Sprawy tej nie zgłaszała do prokuratury, ze strony szpitala nie doczekała się przeprosin.
Jak tłumaczy była pacjentka, natłok spraw związanych z opieką nad malutkim dzieckiem sprawił, że odpuściła. Nie chciała narażać siebie i maluszka na dodatkowy stres. To pokazuje, że historii, w których kobiety milczą na temat tego, co je spotkało jest więcej.
Okazuje się, że w ostatnich latach wpłynęło 150 skarg na kołobrzeski szpital.
"To, co jest do zrobienia, co trzeba zmienić, to słuchać kobiet. W ostatnich dniach informacje o tym co się dzieje w szpitalu, do jakich tragedii doszło, rzeczywiście do nas dotarły. My ciągle prowadzimy monitoring. I o tym, że jest źle, kobiety nam piszą każdego dnia. W tym szpitalu jest bardzo wiele do zrobienia. I mam nadzieje, że w obecnej sytuacji wojewódzki konsultant, jak i krajowy konsultant ds. ginekologii, przyjrzą się dokładnie dlaczego tak się dzieje" – powiedziała Joanna Pietrusiewicz z Fundacji Rodzić po Ludzku.
Źródło: Polsatnews.pl
Czytaj też: "Między dwoma światami". To nagranie z porodu podbija sieć