Monika Nowicka*, położna z Warszawy zna doskonale afrykańskie mamy i ich problemy, od lat bowiem wspiera je wyjeżdżając na różne misje medyczne. Sytuacje, które zastaje na miejscu wielokrotnie wyciskają łzy, wywołują poczucie bezradności, wzbudzają wewnętrzną niezgodę, mimo to, za każdym razem tam wraca, by po prostu służyć swoim doświadczeniem i pomocą.
Ostatnio we współpracy z Polską Misją Medyczną wyruszyła na wolontariat do Zambii, gdzie w szpitalu w Katondwe przyjmowała fizjologiczne oraz patologiczne porody, a także kwalifikowała do cięć cesarskich. Na szpitalnym oddziale patologi ciąży opiekowała się także pacjentkami, prowadząc diagnostykę, wdrażając leczenie i edukując ciężarne. Polska Misja Medyczna rękami takich ludzi jak pani Monika wspiera lokalną kadrę medyczną, doposaża także w specjalistyczny sprzęt, po to by zwiększyć poziom opieki okołoporodowej i ograniczyć śmiertelność matek i noworodków w okresie okołoporodowym.
W rozmowie z nami pani Monika opowiada o największych wyzwaniach, z którymi mierzą się zambijskie mamy, gorzko przyznając, że śmierć mocno wpisana jest w ich rodzicielski los. Zapraszamy na tę poruszającą rozmowę.
Aneta Żuchowska, mjakmama24.pl: Ostatni pobyt w Zambii z Polską Misją Medyczną to nie pierwsza Pani misja w Afryce?
Monika Nowicka: Zgadza się. Zaczęłam w 2010 roku - wtedy na trzy lata wyjechałam do Tanzanii. Później co roku wracałam do Afryki, ale na takie krótsze pobyty. Na szczęście mój pracodawca pozwala mi na to, abym na te kilka miesięcy w roku mogła wyjechać na jakiś projekt. W ostatnich latach bywałam w Tanzanii, Kenii, Sudanie Południowym, a ostatnio z Polską Misją Medyczną właśnie w Zambii.
Na czym polegała Pani rola na tym wyjeździe?
Przez miesiąc pracowałam na bloku porodowym w szpitalu w Katondwe. Tworzyłam zespół wraz z inną koleżanką z Polski – pielęgniarką neonatologiczną, ja przyjmowałam porody i zajmowałam się mamami, a ona noworodkami. W trakcie swojej pracy na zasadzie wymiany doświadczeń, delikatnie przemycałyśmy wiedzę lokalnym położnym. Nie chciałyśmy wchodzić tu w nadrzędną rolę, robić oficjalne szkolenia czy wytykać im błędy. Choć położne nie mają tu dyplomu i wiedzę zdobywały na kursach położniczych, mają ogromne doświadczenie w praktyce i wykonują swoją pracę z oddaniem. Zależało nam więc na tym, aby poszerzyć ich wiedzę, ewentualnie wykluczyć praktyki niezgodne z ogólnoświatowymi standardami, ale w sposób nienachalny.
Za przykład podam miednicomierz, który w Polsce używa się u każdej pacjentki, by sprawdzić czy wymiary miednicy są prawidłowe. Tu miednicomierz był, ale go w ogóle nie używano. Zaczęłam go więc wykorzystywać przy swoim pacjentkach, jednocześnie pokazując innym położnym, jak na co dzień może im służyć taki instrument. I rzeczywiście one później zaczęły go wprowadzać do swojej pracy.
Czy każda kobieta w Zambii ma możliwość rodzić w asyście położnej za darmo?
Szpitale, które funkcjonują w ramach państwowej służby zdrowia są za darmo i opieka okołoporodowa dla pacjentek również. Niestety kłopot jest z dostępnością tych miejsc. Bardzo często oddalone są od wiosek kilkanaście czy kilkadziesiąt kilometrów. Generalnie Zambia jest ogromnym krajem, ale tak naprawdę z małą gęstością zaludnienia, więc te odległości między dużymi miastami, gdzie są większe szpitale są spore. Szpital, w którym pracowałam, obsługiwał rejon w promieniu około 100 kilometrów. Docierały do nas pacjentki, które mieszkały nawet nawet 60-70 kilometrów od szpitala. Różnie sobie radziły. Przyjeżdżały autobusem, a gdy mieszkały nieco bliżej przychodziły na pieszo pokonując nawet kilkanaście kilometrów.
Te, które mieszkały bardzo daleko rodziły w domach, czasem w asyście położnej czy przeszkolonej akuszerki. W wioskach są takie małe państwowe przychodnie, gdzie jest położna lub akuszerka po kursie położniczym, która przyjmuje porody. Mimo to są nadal kobiety, które jeszcze rodzą w domach. Co warto podkreślić, zambijskie Ministerstwo Zdrowia robi wszystko, by Zambijki jednak zgłaszały się do porodu do punktów medycznych, a nie rodziły w domach. Te porody bowiem wiążą się w tym kraju z bardzo dużym ryzykiem śmierci okołoporodowej.
Czy cesarskie cięcie jest także dostępne w ramach państwowej służby zdrowia?
Tak, jest także za darmo. Tu jednak warto podkreślić, że Zambijki nie chcą cesarskich cięć. One wiedzą, że po tego typu operacji nie będą mogły mieć aż tylu dzieci, ile by chciały mieć. Zazwyczaj kobiety mają tutaj od 5 do 7 potomków. Cięcie cesarskie często zaprzepaszcza szansę na liczne potomstwo. Z uwagi na bezpieczeństwo mamy i kolejnego dziecka po cesarce nie powinno się zachodzić szybko w ciążę, ale należy poczekać około dwóch lat, by blizna na macicy się dobrze zagoiła. Zambijki też wiedzą, że stan po pięciu czy sześciu cięciach zwiększa ryzyko śmierci okołoporodowej. Z tych względów boją się tych takich porodów i robią wszystko, by urodzić naturalnie.
Czy jest coś, co Panią pozytywnie zaskoczyło w ich służbie zdrowia?
Państwo bardzo poważnie podchodzi do strat okołoporodowych. Każdy przypadek śmierci czy to matki czy dziecka jest skrupulatnie analizowany. W czasie, kiedy byłam na misji, zdarzyła się śmierć noworodka z wytrzewieniem oraz jedna śmierć matki w wyniku krwotoku położniczego po cięciu cesarskim. Każdy z tych przypadków musieliśmy bardzo drobiazgowo raportować do Ministerstwa Zdrowia Zambii. Patrząc na inne kraje afrykańskie naprawdę byłam zaskoczona takim podejściem.
Aby ograniczyć śmiertelność okołoporodową kobiet i noworodków, całkowicie zakazano porodów miednicowych. W Polsce i na świecie jeśli pacjentka chce urodzić w ten sposób siłami natury, może to zrobić. W Zambii się to odradza.
Wspomina Pani o śmierci pacjentki, którą można by było bez problemu uratować np. w polskich warunkach. Czy jak zdarzają się poważne komplikacje pacjentka nie może już liczyć na pomoc?
W Zambii te bardziej skomplikowane procedury medyczne jak np. transfuzje krwi są płatne. Nie wszystkich na to stać. Ogromnym problemem też jest brak krwi. Aby to zobrazować podam przykład. Co tydzień personel naszego szpitala jechał do Lusaki (stolicy Zambii), żeby uzyskać z państwowego banku krwi choć kilka jednostek. Dostawaliśmy np. 11 na tydzień, przy czym często jedna pacjentka przy skrajnej anemii potrzebowała 4. Taka ilość krwi na cały szpital to była kropla w morzu potrzeb.
Kolejną sprawą są znów odległości. Z naszego szpitala do dużego specjalistycznego, który zajmuje się trudniejszymi przypadkami było 4 godziny drogi samochodem. To jest już bardzo duża odległość dla pacjentów, którzy potrzebują pomocy na już, ale taka alternatywa jest zazwyczaj.
Co ciekawe nie zawsze pacjentki czy rodzice noworodków zgadzają się na przewiezienie do dużej palcówki z uwagi na ogromne koszty. Tak się stało w przypadku wspomnianego noworodka, który urodził się z wytrzewieniem. Jego rodzice nie zdecydowali się na transfer do szpitala specjalistycznego i to dziecko po prostu zmarło.
Oprócz finansów w takich sytuacjach liczą się także chęci rodziców. Jeśli mama ma piątkę dzieci w domu i rodzi szóste, które jest wcześniakiem, to raczej nie zdecyduje się na wielomiesięczny wyjazd z nim do szpitala do stolicy. W takich sytuacjach zazwyczaj zostają na miejscu i zdają się na naturę. Jeśli dziecko bez pomocy specjalistycznej przeżyje, to przeżyje. Jeśli umrze, to się z tym pogodzą.
Czy to znaczy, że oni łatwiej godzą się z taką śmiercią?
Nie chcę przez to powiedzieć, że dla nich śmierć dziecka to nie jest strata i nie cierpią po niej. Śmierć dzieci jest jednak mocno wpisana ich życie. Tam zawsze w otoczeniu jest jakaś kobieta, która straciła dziecko, czy to doświadczając poronień, czy rodząc martwe dziecko, czy tracąc je w po porodzie czy w wieku 2-3 lat w wyniku malarii. Śmierci dzieci w Afryce jest tak dużo, że to jest przez ludzi bardziej akceptowalne – rozumiane jako część trudu życia.
Jak wygląda opieka medyczna i dostępność badań dla kobiet ciąży?
Ciąże prowadzi położna w małych lokalnych przychodniach. Ciężarne kobiety raz w miesiącu zgłaszają się do niej na wizytę, tu także mają wykonywane podstawowe testy np. na HIV, kiłę, HCV i jeśli jest taka potrzeba dostają podstawowe leki - żelazo, kwas foliowy, leki na malarię.
Przy naszym szpitalu również działała taka przychodnia. Przy czym u nas ciężarne miały już możliwość zrobienia badania USG przynajmniej raz lub dwa razy w ciąży. Na prowincji takiej szansy nie ma. Co warto podkreślić pacjentki naprawdę systematycznie przychodziły na wizyty kontrolne.
To, co mi się bardzo podobało jeszcze przy naszym szpitalu to specjalne schronisko dla kobiet, które miały bliski termin porodu, a mieszkały daleko od szpitala lub coś niepokojącego zaczynało się u nich dziać. Te mamy mogły tu sobie zamieszkać, dopóki nie urodziły. Miały zapewnione materace, kuchnię i łazienkę, jedzenie musiały sobie zaś zapewnić we własnym zakresie. Przychodziły zazwyczaj w towarzystwie innej kobiety: siostry, koleżanki, matki, ciotki, która zostawała z nimi aż do rozwiązania. W warunkach, w jakich żyją tamtejsze kobiety, uważam, że to schronisko było bardzo bardzo potrzebne.
Jak wygląda rola takiej kobiety wspierającej w okresie okołoporodowym?
Taka kobieta zostawała na oddziale z rodzącą, spała np. na materacu pod łóżkiem pacjentki lub na zewnątrz. Podczas porodu bardzo wspiera psychicznie mamę, masuje, przynosi wodę i sprząta po porodzie. Pacjentki na poród muszą przyjść ze swoimi materiałami i grubszą folią, które się kładzie na łóżko porodowe, by ochronić je przed różnymi odchodami porodowych (krwią, wodami płodowymi, kałem czy moczem). Do tego przynoszą swoje wiaderko. Po porodzie położna te wszystkie brudne materiały i folię wkłada do tego wiaderka, a osoba towarzysząca od razu go zabierała do łazienki i pierze ręcznie. To mnie osobiście najbardziej uderzyło. U nas w kraju to byłoby nie do pomyślenia. Tam jest to naturalne. Ta kobieta pomaga także rodzącej po porodzie, wspiera podczas pierwszego mycia, niesie bagaż i wraca z nią do domu.
Po jakim czasie mama opuszcza szpital po porodzie naturalnym?
Trudno to sobie nam wyobrazić, ale już po 6 godzinach. W tym czasie trochę odpoczywa, umyje się, nakarmi maluszka i rusza do domu. Osoba towarzysząca zabierała cały bagaż (walizkę, wyprawkę porodową) na głowę. Mama zaś przywiązuje chustą maluszka przy piersi i ruszają razem w drogę. Jeśli mieszkają blisko w promieniu kilkunastu kilometrów, idą pieszo. Jeśli zaś dalej, muszą dojść kilka kilometrów do głównej drogi i tam łapać autobus do swojej miejscowości. Jak się na to patrzy, to serce boli. Pamiętam bardzo dokładnie pacjentkę, która z nieuregulowanym jeszcze ciśnieniem (po stanie przedrzucawkowym) i bliźniakami urodzonymi przedwcześnie o wadze 1400-1500 gramów opuszczała szpital mając do domu aż 40 kilometrów. Musiała iść kilka kilometrów do głównej drogi, a potem wsiąść do autobusu. W Polsce taka sytuacja byłaby nie do pomyślenia.
Od którego momentu w Zambii ratuje się wcześniaki?
W Polsce mówimy o tym, że poronienie jest poniżej 23. tygodnia ciąży, a powyżej jest poród przedwczesny. Według zambijskiego prawa, ale też nie tylko, bo spotkałam się też z tym w Tanzanii i Sudanie Południowym, poród wcześniaczy liczy się dopiero powyżej 30. tygodnia. Gdy się urodzi dziecko w 28. tygodniu ciąży, to w całym kraju nikt nie będzie mu wstanie pomóc. Ja też musiałam to sobie przepracować w głowie, bo to jest bardzo niesprawiedliwe, że w krajach rozwiniętych takie dzieci się ratuje, a w uboższych nie. Tu nic się z takimi dziećmi nie robi, bo traktuje się je jako poronienie. Nie reanimujemy takiego dziecka, bo nie ma oddziałów neonatologicznych, które utrzymały go dalej przy życiu.
Nawet jak rodzi się wcześniak po 30. tygodniu w szpitalach brakuje podstawowego sprzętu neonatologicznego, który wsparłby maluszka w pierwszych dniach życia. Wspomniana przeze mnie mama bliźniaków, doskonale o tym wiedziała, dlatego od pierwszych chwil ich życia postawiła na kontakt skóra do skóry i naukę karmienia piersią. Niesamowicie się starała, by pobudzić laktację i te dzieci wykarmić. Wiedziała bowiem, że to jedyna droga, by dzieci utrzymać przy życiu. Byłam w szoku, że takie malutkie dzieci od razu jadły mleko z piersi. W Polsce spędziłyby w szpitalu kilka tygodni, a tu po 10 dniach zostały wypisane z mamą do domu.
Bardzo przyjmująca sytuacja, ale pewnie nie jedyna trudna, z którą spotkała się Pani tam na miejscu?
Niestety. Chyba najbardziej poruszyła mnie historia pewnej 16-letniej dziewczyny w ciąży, która została zaatakowana przez krokodyla, gdy poszła po wodę do rzeki. Do tej pory jak o tym myślę, mam ciarki na całym ciele. Do naszego szpitala trafiła w 29. tygodniu ciąży – cała w dziurach po zębach. Jedyne co miała nie pogryzione to brzuch, bo osłaniała go swoimi rękoma, by ratować dziecko. Ocaliła ją 11-letnia siostra, której udało się odpędzić gada. Gdy trafiła do naszego szpitala była tak ciężkim stanie, że ja długo nie mogłam dojść do siebie. Wtedy sobie pomyślałam - nie dość, że 16-letnia dziewczyna jest w ciąży, to jeszcze zostaje tak okrutnie pokaleczona. Naszła mnie znów refleksja o niesprawiedliwości tego świata i o tym, że Afryka to zupełnie inna rzeczywistość. Zambijskie mamy mierzą się na co dzień z taką skalą problemów, która jest nieporównywalna ze zmartwieniami przeciętnej ciężarnej z Europy. Gdy w Polsce kobieta w ciąży martwi się każdym drobiazgiem – najmniejszym skurczem, mdłościami, na drugim końcu świta ta sama mama idąc po wodę może po prostu zginąć w paszczy krokodyla. Tak jak kiedyś Ryszard Kapuściński powiedział, że Afryka to po prostu jakiś inny kosmos, tak naprawdę jest.
Wspieraj pomoc Polskiej Misji Medycznej:
ustaw płatność cykliczną w Twoim banku na działania PMM lub na https://pmm.org.pl/chce-pomoc
przekaż darowiznę na numer konta Polskiej Misji Medycznej: 62 1240 2294 1111 0000 3718 5444
*Monika Nowicka, polska położna, absolwentka Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego, zamiłowana w odkrywaniu świata, nowych kultur, a szczególnie w poznawaniu opieki okołoporodowej w różnych częściach świata. Pracowała na misjach w Tanzanii, Kenii, Togo, Sudanie Południowym, Birmie i Zambii. Swoje życie jako położnej w świecie pokazuje na Instagramie na profilu @mkungamonika.