Spis treści
- Wspólny poród: zdaniem mamy
- Wspólny poród: długo nie mogłam się zdecydować
- Wspólny poród: podjęliśmy wspólnie najtrafniejszą decyzję
- Wspólny poród: nic na siłę
- Wspólny poród: zdaniem taty
- Wspólny poród: to tylko strata czasu
- Wspólny poród: ona na mnie liczy
- Wspólny poród: męska powinność
- Wspólny poród: ojciec pełną gębą
Wspólny poród: zdaniem mamy
Marta, 27 lat, przedstawiciel handlowy w firmie farmaceutycznej
Poród to chyba jeden z pierwszych tematów, który zaczyna kiełkować w głowie każdej ciężarnej kobiety, szczególnie pierworódki. Tak też było ze mną. Jak już ochłonęłam po rewelacji, że będziemy mieli dziecko, zaczęły krążyć w mojej głowie myśli o tej kulminacyjnej chwili.
Wspólny poród: długo nie mogłam się zdecydować
Panicznie bałam się trzech rzeczy: że nie dam rady, że będzie potwornie bolało i czy dziecko urodzi się zdrowe i silne. Dziwne – im bliżej porodu, tym mniej mnie to przerażało, ale zaczęłam rozważać zupełnie inną kwestię: rodzić z mężem czy może jednak sama? Poglądy są różne, są kobiety, które nie wyobrażają sobie innej sytuacji niż udział partnera w porodzie, ale znam i stanowcze przeciwniczki tego rozwiązania. Jeśli mój mąż to przeczyta, może się zdziwić poniższym wyznaniem. Prawda jest taka, że ja raz chciałam rodzić rodzinnie, a raz nie… I tak naprzemian, co kilka dni zmieniałam zdanie. Każde rozwiązanie miało swoje „za” i „przeciw”. Mój mąż cudownie wspierał mnie w trakcie całej ciąży, jeździł na każde badanie (często dzielnie czekając przed gabinetem i potem uważnie słuchając moich wrażeń). W pewnej chwili było więc dla mnie oczywiste, że będziemy wspólnie rodzić, w końcu nie tylko ja przyczyniłam się do powstania nowego życia, a poza tym całą ciążę przeżywamy wspólnie. Zatem dlaczego te decydujące chwile miałabym przeżywać bez niego? Później jednak zaczęłam się zastanawiać, jak będzie na mnie patrzył mój partner, jeśli zobaczy, jak wychodzi ze mnie dziecko albo gdy nie zapanuję nad swoją fizjologią. Te kwestie zaczęły mnie przerażać i sprawiły, że już tak ochoczo nie podchodziłam do tematu wspólnego rodzenia. Może to próżne, lecz nie chciałam być postrzegana przez ukochanego wyłącznie jako rodzicielka, matka jego dziecka. Nadal pragnęłam w jego oczach pozostać kochanką, partnerką, której pożąda (no może nie zaraz po porodzie, ale za jakiś czas).
Czytaj także: >> Co zrobić, gdy partner nie zgadza się na wspólny związek? >>
Wspólny poród: podjęliśmy wspólnie najtrafniejszą decyzję
I nagle mnie oświeciło. Dość tych nieco egoistycznych rozważań! Może warto po prostu z nim porozmawiać o swoich obawach i poznać jego punkt widzenia. W pewnej chwili trochę pożałowałam tej decyzji, gdy, zapytany, stwierdził, że nie wie, czy chce uczestniczyć w porodzie. Jednak z drugiej strony, skoro sama nie byłam przekonana do wspólnego porodu, może nie powinnam naciskać? Sprawę przedyskutowaliśmy dość szczegółowo i w rezultacie poddałam się woli męża, który po wstępnych wahaniach postanowił jednak uczestniczyć w porodzie. Uznałam, że nie powinnam mu odmawiać tego przeżycia. Z dzisiejszego punktu widzenia była to najbardziej trafna decyzja, jaką mogłam w tamtym momencie podjąć.
Wspólny poród: nic na siłę
Poród okazał się drogą z przeszkodami, ale mąż imponował cierpliwością, czułością, wyrozumiałością. Takiego go dotychczas nie znałam. Tupnął tu i tam, dbając o dobro moje i dziecka, a ja mogłam skupić się na skurczach. Już sama jego obecność dodawała mi otuchy. Zatem oboje wiemy, jak wygląda poród, chociaż partner wziął w nim udział tylko jako uczestniczący w przedstawieniu widz. Takie przeżycie scala rodzinę. Moim zdaniem wraz z tym wydarzeniem rodzi się też magiczna więź ojca z dzieckiem. Oczywiście, nie byłabym sobą, gdybym przed porodem nie dała jasnych instrukcji partnerowi, aby nie patrzył tam, gdzie nie powinien. Powiedziałam też, że nie będę miała do niego żalu, jeśli w trakcie zdecyduje się wyjść. Nie ma nic na siłę. Jednak mąż wyszedł dopiero po moim przebudzeniu i gdy dowiedział się, że niemowlę jest w dobrym stanie. Jestem mu za to wdzięczna…
Wspólny poród: zdaniem taty
Marek 28 lat, pracuje w fabryce samochodów
Wiadomość „zostaniesz tatą” spadła na mnie niczym grom z jasnego nieba. Już kilka lat wcześniej rozmyślałem, jakim będę ojcem, jednak nigdy nie sądziłem, że kiedykolwiek wyląduję na sali porodowej. Obecność mężczyzny wydawała mi się tam zupełnie niepotrzebna. No bo po co miałbym oglądać kilku- albo kilkunastogodzinną akcję związaną z przyjściem dziecka na świat? To przecież nudy. Fakultetów medycznych nie skończyłem, ledwie znam podstawy pierwszej pomocy, zatem moja rola dotyczyłaby obserwacji cierpienia ukochanej. A sadystą nie jestem, horrorów nie lubię.
Czytaj także: >> Wspólny poród niszczy związek? >>
Wspólny poród: to tylko strata czasu
Pierwsze wspólne wizyty u ginekologa nie zrobiły na mnie żadnego wrażenia, a traktowane przez żonę niczym relikwie screeny z USG po prostu wkładałem do albumu. Na kilka tygodni przed porodem, gdy zaczęło do mnie docierać, że wkrótce zostanę ojcem, w głowie powstawały dziwne przemyślenia. Nadal towarzyszenie żonie jawiło mi się jako strata czasu, nie widziałem szans, by moja obecność mogła jej w czymkolwiek pomóc. Znacznie ciekawsza była perspektywa obejrzenia meczu w telewizji czy nadrobienia zaległości w pracy. Jedno pytanie nie dawało mi spokoju: co będzie, gdy mnie na tej porodówce zabraknie...
Wspólny poród: ona na mnie liczy
Po pierwszej rozmowie z żoną na temat porodu rodzinnego odniosłem wrażenie, że ona na mnie liczy. Poza tym zacząłem sobie zadawać kolejne pytania. Jak to jest przeciąć pępowinę? Może lekarze będą dla niej niemili i przyda się mój niewyparzony język, by zainterweniować? A co, jeśli w czymś dam radę pomóc? Czy mam pozwolić, by zastąpiła mnie tam „ukochana” teściowa”? Dlaczego zrzec się dobrowolnie zobaczenia pierwszych minut życia dziecka? I wcale nie myślałem o jakieś wyjątkowej więzi z maleństwem dzięki tej chwili. Wiem zresztą, że moja miłość do potomka nie narodziła się w momencie odcinania pępowiny. Bo wystarczy jedno spojrzenie i kocham go jeszcze mocniej.
Wspólny poród: męska powinność
Zawsze uwielbiałem być „na froncie”, w centrum wydarzeń i coraz częściej swoją obecność na porodówce zacząłem postrzegać jako męską powinność. No bo jak – inni faceci mogą się poświęcić, potrafią patrzeć na zastrzyki i inne akcje medyczne, wspierać duchowo partnerkę, a ja nie?! Niedoczekanie! Mimo że traktowałem to bardziej jako obowiązek względem partnerki i kwestię osobistej ambicji, z dnia na dzień zacząłem szykować swoją torbę porodową. Oczywiście, licząc na totalną nudę, zabrałem książkę, kanapki, napoje i oczywiście telefon. To ja chciałem powiadomić wszystkich o powitaniu świata przez nowego obywatela. Ja, ojciec pełną gębą.
Wspólny poród: ojciec pełną gębą
Decyzja o uczestniczeniu w porodzie była z perspektywy kilku miesięcy dobra. Mam wrażenie, że choć trochę pomogłem psychicznie żonie przetrwać niełatwy poród, byłem kimś, kogo partnerka miała po swojej stronie. Czy poród jest przyjemny? Z punktu widzenia podniosłości chwili – tak, sam przebieg – nie, nawet dla faceta. Patrzysz, jak ona cierpi, podziwiasz ją za bohaterską walkę, mobilizujesz, analizujesz, czego potrzebuje, utrudniasz życie położnej częstymi pytaniami. Trwa to godzinami, a ty wciąż nie jesteś pewien, czy wszystko będzie dobrze. Musiałem zachować zimną krew i być pomostem między lekarzem a pacjentką. Jeszcze jedno: to właśnie w chwili porodu tak naprawdę zaczyna się rola ojca i nowa odsłona bycia mężem. Zostajecie rodziną i jest pięknie.