Spis treści
- In vitro, droga metoda leczenia, a nie spełniania zachcianek! Bliska załamaniu uwierzyłam, że tylko taka metoda zapłodnienia da mi dziecko
- Dwa zarodki zagnieździły się w ścianie macicy, tak - jestem w ciąży!
- Cieszyć się, płakać? Kiedy dowiedziałam się, że urodzę trojaczki nie mogłam uwierzyć, że to spotyka właśnie mnie...
- Przed porodem ważyłam 118 kg! Ostatnie tygodnie ciąży były dla mnie trudne nie tylko ze względu na duże obciążenie mojego organizmu, oskarżano mnie, że decydując się na in vitro postępuje niesłusznie
- IN VITRO: kiedy w domu pojawiła się trójka dzieci, zrozumiałam, że bycie matką to nie lada wyzwanie!
- Dlaczego zarodek się dzieli
- Cały mój świat to dzieci i rodzina, chociaż żyję z zegarkiem w ręku, jestem szczęśliwą matką trojaczków z in vitro
Właściwie zawsze marzyliśmy o dużej rodzinie z kilkorgiem dzieci, ale oboje prowadziliśmy bardzo aktywne życie, dużo pracowaliśmy, więc nie od razu zaczęliśmy swoje marzenia realizować. Gdy wreszcie się na to zdecydowaliśmy, okazało się, że to nie takie proste. Zrezygnowałam z pracy, żeby do minimum ograniczyć stres, i wszystko podporządkowałam staraniom o dziecko. Po 3 latach specjalistycznych badań usłyszeliśmy, że zapłodnienie w sposób naturalny jest niemożliwe. Przyczyną była endometrioza. Choć przeszłam laparoskopię i uważano, że jestem wyleczona, jajeczko nie było w stanie dotrzeć do macicy. Ponieważ komórki rozrodcze moje i męża są w pełni wartościowe, lekarze spróbowali inseminacji, która polega na wprowadzeniu przez lekarza specjalnie przygotowanego nasienia mojego męża bezpośrednio do macicy. Dwie takie próby nie dały rezultatu. A czas uciekał, skończyłam 33 lata. Dowiedzieliśmy się o metodzie in vitro - uznaliśmy, że to jest nasza ostatnia szansa.
Polecamy też: Endometrioza a ciąża
In vitro, droga metoda leczenia, a nie spełniania zachcianek! Bliska załamaniu uwierzyłam, że tylko taka metoda zapłodnienia da mi dziecko
Traciłam cierpliwość. Byłam zniechęcona, bliska załamania. Wtedy lekarze wspomnieli o in vitro. Ta metoda zapłodnienia polega na połączeniu komórek rozrodczych w warunkach laboratoryjnych i implantacji do macicy powstałego w ten sposób zarodka. To metoda często żmudna i droga – owulację stymuluje się lekami, które nie są refundowane przez NFZ – ale dla nas była to ostatnia szansa na własne dziecko. Choć mieszkamy w Warszawie, zdecydowaliśmy się na ośrodek w Białymstoku – cieszący się dużą renomą, a nie tak drogi jak kliniki w stolicy. Było dużo taniej, ale i tak kosztowało nas to ok. 8000 zł. To prawda, że w tej sprawie człowiek może zapłacić wiele – o ile go stać. Ale Polska to jedyny kraj w UE, w którym ludzie z tak poważnym problemem medycznym są pozostawieni samym sobie. Wszędzie indziej zabiegi in vitro w większym lub mniejszym stopniu są refundowane przez ubezpieczenie. Myślę, że to nie jest w porządku, że jesteśmy pozbawieni leczenia. Bo in vitro to leczenie, a nie spełnianie zachcianek, jak twierdzą niektórzy.
Dwa zarodki zagnieździły się w ścianie macicy, tak - jestem w ciąży!
Ponieważ zarodki często nie zagnieżdżają się w macicy lub obumierają, zwykle wszczepia się ich więcej niż jeden. Kobietom po 35. roku życia „przysługują” trzy, ale ja nie miałam 35 lat, więc dostałam dwa. I tak 5 lipca 2007 r. w mojej macicy pojawiło się dwóch długo wyczekiwanych lokatorów. Następne dni to nerwy, obawy, ale przede wszystkim pełne nadziei oczekiwanie: czy choć jednemu zarodkowi uda się zagnieździć w ścianie macicy? Na 2 dni przed zrobieniem testu ciążowego pojawiło się krwawienie. Pomyślałam, że to miesiączka i że zabieg się nie udał. Ale nazajutrz rano tej „miesiączki” już nie było. Wyznaczonego dnia wstałam wcześnie, by zrobić test. Gdy zobaczyłam dwie kreski, nie mogłam w to uwierzyć, zwłaszcza że ta druga była mało wyraźna. Budzę męża i proszę: „Spójrz, czy widzisz tu dwie kreski?”. „Taaak” – mówi ledwie przytomny Filip i... śpi dalej. Dopiero po chwili odwraca się i pyta: a co to znaczy? Następnego dnia znów robię test, a potem idę na badanie poziomu hormonu ciążowego hCG – po 48 godzinach jest go znacznie więcej. Jest ciąża! Nareszcie się nam udało! Oba zarodki „zapuściły korzenie”, ale lekarze radzili nie przywiązywać się do myśli, że urodzę bliźnięta – często jeden z zarodków obumiera. Kiedyś w poczekalni zobaczyłam zdjęcie trojaczków, które powstały z dwóch zarodków. Zapytałam o to mojego lekarza, doktora Jana Domitrza. Takie przypadki są tak rzadkie, że mam nie zaprzątać tym sobie głowy – usłyszałam. Minęło 8 tygodni ciąży. Byłam coraz bardziej pewna, że będę mamą bliźniaków. Oba zarodki miały się dobrze, choć na USG jeden z nich wyglądał trochę „podejrzanie” – nie był okrągły jak „brat”, ale wyraźnie wydłużony...Mieszkaliśmy wtedy w Czechach, mój mąż, informatyk, pracował w Pradze. W 9. tygodniu ciąży, w nocy, dostałam krwotoku. Szybko pojechaliśmy do szpitala. Szukając słów angielskich, niemieckich i czeskich, tłumaczyliśmy lekarce, że ciąża jest nietypowa i martwimy się, co z dziećmi. Pani doktor zrobiła USG, po czym uspokoiła nas, że widzi dwoje dzieci i wszystko jest w porządku. Zostałam jednak w szpitalu, żeby ustalić przyczynę krwawienia.
Cieszyć się, płakać? Kiedy dowiedziałam się, że urodzę trojaczki nie mogłam uwierzyć, że to spotyka właśnie mnie...
Rano – inna lekarka i kolejne USG. „Ile miała pani podanych embrionów?” – pyta pani doktor. „Dwa” – odpowiadam. „Ale mamy trajciata!” – pani doktor na to. W pierwszej chwili nie zrozumiałam, a gdy dotarło do mnie, że chodzi o trojaczki, pomyślałam, że to jakiś żart, pomyłka – to niemożliwe! Wszystko, tylko nie trojaczki! Byłam w szoku. Nie chodziło nawet o to, że troje dzieci naraz wymaga więcej wysiłku, zachodu, pieniędzy. Ja po prostu nie znałam dotąd nikogo, kto by miał trojaczki. Bliźniaczki się zdarzają, to normalne, ale trójka? Czułam się jak jakiś dziwoląg, cielę z dwiema głowami. „Dlaczego mnie to spotyka?” – to była moja pierwsza myśl. A druga: „O kurczę, to może być trzech facetów!”. A tego bym nie zniosła, bo bardzo chciałam mieć córeczkę. Taką zszokowaną i zapłakaną zastał mnie Filip. Myślał, że stało się coś naprawdę złego. Gdy dowiedział się, o co chodzi, odetchnął z ulgą i bardzo się ucieszył. Tamtym krwawieniem dała nam o sobie znać nasza druga córeczka. Tak jakby chciała powiedzieć: hej, ja też jestem, pamiętajcie o mnie! I żebyśmy nie zapomnieli, przypominała o sobie w ten sposób aż do 16. tygodnia ciąży. Potem, do Bożego Narodzenia, ciąża przebiegała bez problemów, ale ostatnie dwa miesiące były dla mnie bardzo ciężkie.
Przed porodem ważyłam 118 kg! Ostatnie tygodnie ciąży były dla mnie trudne nie tylko ze względu na duże obciążenie mojego organizmu, oskarżano mnie, że decydując się na in vitro postępuje niesłusznie
Po Nowym Roku okazało się, że szyjka macicy mocno się skróciła. Założono na nią pessarium, czyli plastikowy krążek, który powstrzymywał dalsze rozwieranie się. W tym czasie wróciliśmy już do Warszawy. Czułam się coraz gorzej i trafiłam do szpitala na Karowej. Pod koniec ciąży miałam wysokie ciśnienie i białkomocz, dokuczały mi koszmarnie opuchnięte nogi, zgaga... Brzuch był ogromny, poza tym byłam bardzo ciężka, bo w moim ciele było 20 litrów wody. W dniu porodu ważyłam aż 118 kg! Na szczęście, gdy wychodziłam ze szpitala, było to już tylko 75 kg. Ostatnie tygodnie przeleżałam w łóżku. Nie wolno mi było wstawać, by nie sprowokować porodu. Jakby tego było mało, w Polsce akurat wywiązała się dyskusja o in vitro i znaleźli się ludzie, którzy chcieli, żebym czuła się winna – ja i inne kobiety korzystające z tej metody. Mam czuć się winna, bo chcę mieć dziecko? To jakiś absurd! Oboje jesteśmy praktykującymi katolikami i nie uważamy, żebyśmy zrobili coś złego. Nasze dzieci żyją, uśmiechają się do nas, sprawiają, że jesteśmy szczęśliwi. Co w tym złego?
IN VITRO: kiedy w domu pojawiła się trójka dzieci, zrozumiałam, że bycie matką to nie lada wyzwanie!
Franciszek Ksawery, Marianna i Jana urodzili się 29 lutego 2008 r. Korzystając, z tego, że jest rok przestępny, zafundowaliśmy dzieciom taki oryginalny dzień urodzin. Mieliśmy na to wpływ, bo, oczywiście, miałam cesarskie cięcie. Bardzo źle je zniosłam – miałam krwotok, straciłam dużo krwi. Ciąże trojacze najczęściej kończą się przed 34. tygodniem, a moja trwała 36. Ale to i tak wcześnie. Syn ważył wprawdzie 3085 g i dostał 10 punktów w skali Apgar, ale dziewczynki, które miały wspólne łożysko i musiały się wszystkim dzielić, były maleńkie: Jana ważyła 2080 g, a Marianna 1400 g. Zwłaszcza Janeczka była słaba, początkowo dostała tylko 3 punkty, miała problemy z sercem i oddychaniem – pomagało jej w tym specjalne urządzenie. Franio wyszedł ze szpitala od razu ze mną, a dziewczynki dopiero po 6 tygodniach. W tym czasie codziennie odciągałam z piersi mleko i woziłam je do szpitala. Córeczki były karmione najpierw dożylnie, potem moim mlekiem za pomocą sondy i w końcu butelką. Dopóki w domu był tylko Franio, to była sielanka. Ale gdy ze szpitala przyjechały córeczki... Całą pierwszą noc w domu obie przepłakały! Boże, pomyślałam, czy już zawsze tak będzie? Na szczęście, obawy te okazały się przedwczesne.
dr n. med. Jan Domitrz, ginekolog położnik, Klinika Ginekologii AM w Białymstoku
Dlaczego zarodek się dzieli
Jednym z największych osiągnięć w zakresie nauk biologicznych ostatnich dziesięcioleci było zastosowanie w leczeniu niepłodności pozaustrojowego zapłodnienia (IVF). Praktyczne zastosowanie tej metody na szeroką skalę przyczyniło się do urodzenia ponad 3 milionów dzieci na całym świecie. Oczywiście, metoda ta nie jest metodą idealną i ma zarówno swoje ograniczenia, jak i wady. Jednym z podstawowych problemów jest ciągle wysoki odsetek ciąż mnogich. Jest to głównie wynik transferowania większej niż 1 liczby zarodków oraz częstszego niż w normalnej populacji występowania ciąż mnogich jednojajowych. Przyczyną częstszego podziału zarodka na dwa i dalszy rozwój dwóch płodów jest prawdopodobnie mikromanipulacja na komórce jajowej oraz zarodkach. Mam tu na myśli tzw. ICSI, czyli wstrzyknięcie plemnika do komórki jajowej oraz zabieg nazywany AH, czyli wspomaganie wylęgania blastocysty poprzez nacięcie otoczki, w której się ona znajduje. Całe szczęście, odsetek ciąż mnogich jednojajowych nawet w przypadku programu IVF jest bardzo niski – nie przekracza 1 proc. wszystkich ciąż. Dzięki postępowi, jaki dokonał się w zakresie opieki nad kobietą ciężarną i noworodkami, nawet w tak trudnych przypadkach szansa na urodzenie zdrowych żywych dzieci jest realna.
Cały mój świat to dzieci i rodzina, chociaż żyję z zegarkiem w ręku, jestem szczęśliwą matką trojaczków z in vitro
Teraz całe moje życie jest podporządkowane dzieciom: odciąganie pokarmu, karmienie, sterylizowanie butelek, przewijanie, spanie... A wszystko z zegarkiem w ręku. Ja, urodzony śpioch, wstaję każdej nocy po kilka razy, a śpię tylko trzy godziny na dobę. Zajmowanie się trójką dzieci wymaga doskonałej organizacji, to jest prawie jak zarządzanie firmą! Są oczywiście trudne chwile, np. gdy wszystkie krzyczą jednocześnie. Początkowo zajmowaliśmy się najpierw tym, które najgłośniej płakało, a teraz ustalamy, które ma powody, by krzyczeć. Kąpiemy je na razie po kolei, codziennie jedno. Ale sama i tak nie dałabym rady. Zatrudniliśmy opiekunkę, zawsze możemy liczyć na rodziców i teściów. Cała rodzina zachwyca się dziećmi i bardzo je kocha. Zawsze byłam osobą aktywną: dużo pracowałam, uprawiałam sporty, podróżowałam, często organizowałam spotkania z przyjaciółmi, a każdą okazję wykorzystywałam na czytanie książek. Teraz cały mój świat to dzieci i rodzina. I dobrze mi z tym, jestem bardzo szczęśliwa. Myślimy nawet o czwartym dziecku, bo przecież każde kolejne dziecko to jeszcze więcej miłości... Zdarzają się takie momenty, gdy jeszcze przed chwilą wszystkie maluchy jednocześnie krzyczały, ale po chwili już wszystkie zasypiają, uśmiechając się słodko przez sen. Nie ma piękniejszego widoku na świecie!
miesięcznik "M jak mama"