Codzienność w niepłodności, czyli macierzyństwo po przejściach: historie kobiet, które walczyły z niepłodnością

2012-08-06 16:31

Codzienność w niepłodności nie jest szczególnie łatwym zadaniem. Planując dziecko, rzadko kiedy bierzemy pod uwagę trudności z jego poczęciem. Tymczasem natura nie zawsze współgra z naszymi pragnieniami. Oto historie dwóch kobiet, które zostały mamami po długich zmaganiach z niepłodnością.

Macierzyństwo po przejściach - historie kobiet, które walczyły z niepłodnością

i

Autor: _photos.com|photos.com Macierzyństwo po przejściach - historie kobiet, które walczyły z niepłodnością

Spis treści

  1. Codzienność w niepłodności: macierzyństwo, czyli wspaniały psikus losu
  2. Codzienność w niepłodności: walka z niepłodnością - wiele zależy od lekarza

Codzienność w niepłodności: macierzyństwo, czyli wspaniały psikus losu

Wiola, mama Alana

Wiola i Darek są parą od 18 lat. Wiola pokazuje zdjęcie ślubne, na którym wyglądają jak nastolatki. – Tak się zaczęło. – Oglądamy razem kartony pełne zdjęć tego, co było dalej. Na początku był znany schemat: studia, ślub, praca, stabilizacja, pęd do kariery, zwiedzanie świata. – Prowadziliśmy dość wędrowny tryb życia. Nie odkładaliśmy pieniędzy. Bawiliśmy się. Na podróże przehulaliśmy tyle, ile warte są trzy mieszkania - śmieje się. I choć Wioli i Darkowi nie było do tego zbyt śpieszno, w końcu zdecydowali się osiąść w jednym miejscu. Równocześnie zapadła decyzja, że czas na dziecko. Wtedy Wiola zaczęła chorować. Podczas badań, przypadkiem, dowiedziała się, że jest niepłodna. Jej przysadka mózgowa nie wysyłała impulsów do jajników, co powodowało zanik jajeczkowania. Gdy badaniom poddał się mąż, okazało się, że on też ma problemy z płodnością. Oboje podjęli leczenie niepłodności. Mąż leczył się przez miesiąc, Wiola przez 4 lata, po czym zrezygnowała. Nie widziała w tym sensu. Nie miała ani czasu, ani siły. Nie mogli mieć dzieci, nie przeżywali jednak z tego powodu życiowej tragedii. Uznali, że tak ma być. I trzeba się z tym pogodzić. Wiola nie pamięta, żeby cierpiała. Owszem, tęsknota za dzieckiem zawsze gdzieś się w niej tliła. Instynkt macierzyński nie był jednak na tyle silny, żeby nie mogła sobie tej sytuacji jakoś wytłumaczyć. Jest wytrzymała i twarda, poza tym nie było czasu na rozczulanie się nad sobą. Aktywność zawodowa wypełniała jej życie. Potem nastąpiła przeprowadzka do Warszawy, a wkrótce po niej ich uporządkowane życie wywróciło się do góry nogami. Wiola wybrała się z mężem na narty w Dolomity. Szalała na stoku, ale samopoczucie miała kiepskie. Myślała, że pewnie sforsowała mięśnie, bo co innego? Nawet kiedy po powrocie do Polski zrobiła test ciążowy, który okazał się pozytywny, nie dowierzała. Może to jakiś wadliwy egzemplarz lub po prostu pomyłka? Wciąż pracowała intensywnie. Dopiero gdy zaczął jej rosnąć brzuszek, uwierzyła, że jest w ciąży. To był szok. Dla lekarza, rodziny, dla Wioli i Darka. Była też radość, całym sercem. Ale pojawiły się obawa i strach, czy podoła. – Nie miałam nikogo, poza mężem, kto mógłby mnie wesprzeć, pomóc. Zaświtała mi też nieśmiała myśl: czy to już nie za późno? Przecież chcieliśmy być rodzicami dwudziestoletnimi, a nie prawie czterdziestoletnimi. Z rozpędu zaczęłam sobie wyobrażać, że na wywiadówkach będę wyglądać jak babcia – mówi Wiola.Poród wspomina jako długi i bolesny. W jego trakcie synek złamał obojczyk, więc mocno płakał przez pierwsze dni. Na szczęście, kość zrosła się po tygodniu. Od dnia narodzin Alan, zwany przez bliskich Alkiem, stał się oczkiem w głowie taty. Ojciec jako pierwszy wziął go na ręce i odtąd stali się nierozłączni. Wiola mówi, że pojawienie się dziecka zmieniło jej męża. Rozbudziło poczucie odpowiedzialności. Wcześniej nigdy nie reagował entuzjastycznie na dzieci. Wiola nie może się go nachwalić. – Darek jest cały dla Alana. Poza pracą zawodową non stop się nim zajmuje: karmi go, przebiera, zabiera na spacery, rower. Uczą się razem angielskiego. Kocha go i rozpieszcza.Rzeczywiście, przez cały czas naszej rozmowy po mieszkaniu kręcą się Alan z Darkiem. Biegają, ganiają się, śmieją. Alan co chwila nazywa po angielsku przedmioty wokół. Wiola wspomina siebie sprzed narodzin syna: konsekwentna, poukładana, lubiąca ryzyko. Pojawienie się Alka zmieniło wszystko o 180 stopni. Jej zorganizowanie poszło w zapomnienie. I przestała być taka twarda. Stała się bardzo wrażliwa, wręcz nadwrażliwa. Teraz, gdy ktoś obcy prosi o pomoc, nie pozostanie obojętna. Kiedyś bywało inaczej. Przyjście na świat uszczęśliwiło nie tylko rodziców, ale i dziadków Alana. Hucznie świętowano jego poczęcie oraz narodziny – to były dwie tygodniowe fety w rodzinie. Były też modlitwy i dziękczynienia kierowane m.in. do Częstochowy.

Dobrze wiedzieć

Nawet co piąta para ma trudności z poczęciem dziecka. Jeśli po roku współżycia z częstotliwością 3 razy w tygodniu nie uda się zajść w ciążę, mówi się o niepłodności. Jej przyczyny mogą leżeć równie często po stronie kobiety, jak i mężczyzny. Wśród przyczyn niepłodności u kobiet najczęściej wymieniane są zaburzenia owulacji wynikające m.in. z chorób jajników, jajowodów, przysadki mózgowej. Niepłodność należy odróżnić od bezpłodności, która oznacza trwałą niemożność posiadania dziecka.

Codzienność w niepłodności: walka z niepłodnością - wiele zależy od lekarza

Aneta, mama Magdy

Pierwszy rok po ślubie minął sielsko. Aneta i Bogumił cieszyli się sobą, nie myśląc o dziecku. Gdy jednak pierwsze próby zajścia w ciążę okazały się nieudane, Aneta umówiła wizytę u lekarza. Nie przypuszczała, że nieregularne miesiączki będą zapowiedzią poważniejszych problemów. Myśli o dziecku musiała na razie odłożyć na później. Rozpoczęła leczenie. Jak na ironię – od tabletek antykoncepcyjnych, by wyrównać poziom hormonów. Po upływie roku lekarz otwarcie przyznał, że jego rola dobiegła końca. Poradził udać się do specjalisty od niepłodności. Zaskoczył ją szczerym postawieniem sprawy. U kolejnych specjalistów różnie z tym bywało. Przede wszystkim czuła, że czegoś w ich staraniach brakuje. I nie chodziło o kompetencje. Miała wrażenie, jakby nie stali po jej stronie. Gdy potrzebowała mieć wizytę w konkretnym dniu cyklu, nieraz wypadał im urlop lub szkolenie. A czas płynął nieubłaganie. Wtedy trafiła do tego właściwego lekarza. Od początku zdobył jej zaufanie: dokładny wywiad lekarski, kompleksowe badanie całego ciała oraz widoczne zaangażowanie. Aneta pierwszy raz poczuła się raźniej. Przy okazji odkryła skalę zjawiska niepłodności, z której nie zdawała sobie sprawy. Gabinet odwiedzały tłumy par, w różnym wieku, o różnym statusie majątkowym i miejscu zamieszkania. Wszystkich łączyło jedno pragnienie: zostać rodzicami. W poczekalni znajdował się album ze zdjęciami dzieci, do których przyjścia na świat przyczynił się nowy lekarz Anety. To był dobry znak. Natchnął ją nadzieją. Badaniom musiał się poddać też jej mąż. Na szczęście, wszystko było w porządku. Kamień spadł jej z serca. Obawiała się, że gdyby niepłodność dotyczyła jego, byłoby trudniej. Rozpoczęło się leczenie – różne leki po kilka cykli. Bez efektu. Następnym etapem miały być bardziej inwazyjne metody. Nie brała pod uwagę in vitro. Ale nie potępia tych, którzy się na nie decydują. Zrozumiała ich pod wpływem swoich doświadczeń. Wspomina momenty, gdy była bliska załamania. Wtedy zbawienny okazywał się optymizm męża, który nie dopuszczał możliwości porażki. Pamięta, jakie emocje nią targały, gdy kolejne próby kończyły się fiaskiem. Często była to złość, gdy widziała kolejną kobietę w ciąży. Nadzieja malała, rosło zmęczenie. Te dwa długie lata były podporządkowane jednemu: próbom zajścia w ciążę. Codzienne wizyty lekarskie, czasem zwalnianie się z pracy, by lekarz sprawdził, czy jajeczko już odpowiednio urosło. Oczywiście były też niemałe koszty, ale wtedy nie miało to żadnego znaczenia. Te doświadczenia ich zbliżyły, wzmocniły. Były próbą dla ich małżeństwa, którą przeszli pomyślnie. I nadszedł wreszcie ten radosny dzień. – Od jakiegoś czasu test ciążowy był w moim domu artykułem pierwszej potrzeby. Gdy zrobiłam go po raz kolejny i dostrzegłam bladą drugą kreskę, przetarłam oczy z niedowierzania. Za chwilę kolejny test. I tak przez kilka dni. W końcu udałam się do swojego lekarza. Gdy ten usłyszał przypuszczenie Anety, zerwał się zza biurka, zrobił badanie USG. Cieszył się jak dziecko, gdy potwierdzał ciążę. Aż zawołał znajomą lekarkę, by podzielić się tą nowiną. Anecie uścisnął serdecznie rękę.Ciąża była ciężka. Dosłownie, bo Aneta przytyła 32 kg. Gdy wybiła godzina zero, najgorsze było dopiero przed nią. Pierwsze komplikacje pojawiły się już podczas próby znieczulenia. Na szczęście, dziecko miało się dobrze, urodziło się duże i zdrowe. To z nią było gorzej. W czasie porodu dostała krwotoku. Na szczęście, sytuację opanowano. Gdy ocknęła się po operacji, pomyślała, że przedstawia dość żałosny widok. Szew po cesarskim cięciu, sterczące z brzucha dreny. Ale uśmiech męża, który już krzątał się przy córeczce, dodał jej sił. Aneta nie rozczula się nad sobą. Chociaż więcej przeszła, nie czuje się wcale lepszą matką. Podobnie jak inne kobiety po porodzie, miewała chwile załamania. Dziś docenia, co było najważniejsze w tej trudnej drodze do macierzyństwa: ginekolog z powołania. Taki, który poświęca się temu, co robi. Jej lekarz był zawsze dyspozycyjny. Pamięta, gdy wizyta wypadła jej w Wielkanoc. Pełna skrupułów dotarła na miejsce i zobaczyła w poczekalni sporą grupę pacjentek. Biologia kobiety nie ma urlopu. Dobry lekarz nie może tego zlekceważyć.

miesięcznik "M jak mama"