Spis treści
- Pierwsze poronienie
- Ciąża pozamaciczna: czy to już koniec nadziei?
- Trzecia ciąża: urodziła się Michalina
- Czwarta ciąża: znowu poronienie
- Piąta ciąża: Natasza przyszła na świat
To był ten dzień, podjęliśmy decyzję – wtedy z mężem już wiedzieliśmy, że do szczęścia brakuje nam tylko dziecka. Miałam 26 lat, byłam zdrowa, żadnych problemów nie przewidywałam, a na pewno nie spodziewałam się, że pisane jest mi poronienie czy wielokrotna strata ciąży. Jedyny kłopot to nieregularne miesiączki. Ale przecież to jeszcze nie jest dramat. Myślałam wtedy, że skoro tyle par spodziewa się dziecka od pierwszego, może drugiego razu, to i my nie będziemy długo czekać na dobre wieści. Tymczasem zostałam rekordzistką w wykupywaniu testów ciążowych. W każdym miesiącu robiłam ich kilka. Jak nie ma tych upragnionych dwóch kresek na teście, to pewnie ten drugi lub trzeci je pokaże... Obłęd. Ale tak wtedy myślałam. Za każdym razem była wielka radość, a potem wielka rozpacz. Przeżyłam tak dwa lata. I kiedy pewnego dnia pojawiły się wreszcie dwie kreski, myślałam, że dotarliśmy z mężem do celu. Pobiegłam do lekarza. USG jeszcze nic nie wykazało, ale zrobiłam badanie krwi. „Bardzo wczesna ciąża. Gratuluję” – usłyszałam i myślałam, że ze szczęścia wyskoczę ze skóry.
Pierwsze poronienie
Chcieliśmy podzielić się z bliskimi tą cudowną wiadomością. Nie zdążyliśmy. Tylko kilka dni trwała nasza radość. Któregoś dnia rano dostałam strasznych boleści. Krwotok i szybka wizyta u lekarza. Czułam, że ze strachu cała się trzęsę. Choć wszystko w środku mówiło mi, co się stało, miałam jeszcze resztkę nadziei. Pani doktor jednak sucho zakomunikowała: „No tak, poroniła pani.” A ja nie mogłam powstrzymać łez. Mój świat runął. Nie wiem, jak dotarłam do domu, byłam zrozpaczona. A ponieważ nikt poza mężem nie wiedział o ciąży, tylko z nim mogłam o tym porozmawiać. Nie pomagały mi żadne tłumaczenia, że tak się często dzieje, że wiele kobiet traci ciążę, szczególnie pierwszą. Minęło kilka dni, kilka tygodni... Praca, spotkania z przyjaciółmi i jakoś zaczęłam dochodzić do siebie. Postanowiliśmy nie poddawać się, w końcu bardzo chcieliśmy mieć dziecko. Ponownie więc zostałam najlepszą klientką aptek, która oczyszcza ich półki z testów ciążowych.
Ciąża pozamaciczna: czy to już koniec nadziei?
Mijały tygodnie, aż tu nagle jeden z testów pokazał dwie kreski. Znów byłam w ciąży! Nie czułam nawet większego niepokoju. Pełna nadziei myślałam, że przecież dwa razy złe rzeczy nie mogą mi się przydarzyć. USG oczywiście nic nie wykazało, bo było zbyt wcześnie. Lekarz zlecił mi badanie krwi, które miałam zrobić w odstępie dwóch dni. Wynik jednak nie był zachwycający, ale ginekolog mnie uspokajał, że będzie dobrze. Kolejne badania krwi były lepsze, ale na USG nic nie było widać. Poszłam do innego lekarza – to samo. Efekt był taki, że wszyscy mówili mi, że jestem w ciąży, ale nikt jej nie mógł znaleźć. Byłam coraz bardziej przerażona. W pracy starałam się, by nie było widać, że myślami jestem zupełnie gdzie indziej. Któregoś dnia rano złapały mnie straszne bóle w dole brzucha. Było coraz gorzej. Nie mogłam podnieść się z podłogi, złapać tchu. Myślałam, że umieram. W szpitalu stwierdzili, że to ciąża pozamaciczna. Lekarze musieli usunąć mi także jeden jajowód. Czułam, że to już koniec moich starań o dziecko. Bez przerwy zadawałam sobie pytania: „Dlaczego ja? Dlaczego mnie to spotkało?” A kiedy podczas wizyty kontrolnej ginekolog oznajmiła mi, że „nie widzi szans na normalne zajście w ciążę”, załamałam się. Straszna była ta rozpacz w samotności. Nie miałam z kim o tym porozmawiać. Zresztą, kto by mnie zrozumiał, skoro sam tego nie przeżył. A mojej mamy nie chciałam martwić. Najgorsze, że czułam się wybrakowana, nieidealna. Jak na złość, wszystkim znajomym właśnie udawały się ciąże, nawet tym, którzy się o nie nie starali. Na spotkaniach towarzyskich padały pytania: „A wy kiedy planujecie dziecko?”. Z uśmiechem odpowiadałam: „Mamy czas. Chcemy się jeszcze sobą nacieszyć”. A łzy same pchały mi się do oczu.
Trzecia ciąża: urodziła się Michalina
W końcu zdecydowaliśmy się na in vitro, ale mąż musiał akurat wyjechać służbowo do Stanów. Postanowiliśmy zająć się tym po powrocie. Wzięłam urlop i pojechałam z nim do Las Vegas. Niesamowita podróż, niesamowite miasto! Czułam, jakbym przeniosła się do innej rzeczywistości. Chyba dzięki temu kompletnie oderwałam się od problemów, wyłączyłam myślenie. Po powrocie rzuciłam się w wir pracy. Aż do nocy, kiedy poczułam takie same objawy jak wtedy, gdy byłam w ciąży: dreszcze i poty. Pomyślałam, że to niemożliwe, ale zrobiłam test. Dwie kreski. I co? Zero radości, tylko przygnębienie. Bałam się, że jak wytną mi drugi jajowód, to już nawet in vitro mi nie pomoże. Badania jednak pokazywały, że wszystko idzie w dobrym kierunku. Ale i tak nikomu nic nie mówiliśmy, nie miałam wielkiej nadziei na szczęśliwy finał. Myślałam, że jak dotrwam do przełomowego 12 tygodnia ciąży, to potem już będzie z górki. Gdy minął 3 miesiąc ciąży, a ja nadal byłam w ciąży, odważyliśmy się pochwalić bliskim. Wszyscy byli przeszczęśliwi, ale ja wciąż czułam lęk. Myślałam: „byle do 20 tygodnia ciąży”, „byle do 25 tygodnia”. Byłam w ciąży, a nawet nie umiałam się nią cieszyć. Ciągły strach i niepewność odbierały mi całą radość. Wiedziałam, ile mam do stracenia. Najwspanialsza nagroda, cała i zdrowa, pojawiła się na świecie 19 sierpnia 2008 r. Daliśmy jej na imię Michalina. Nie mogłam uwierzyć w swoje szczęście. Nieważne, że cesarka, że koszmarnie mnie zszyli, że wszystko mnie bolało. Ale to, że przez pierwsze 30 godzin jej nie widziałam, trudno mi lekarzom wybaczyć. Nie było miejsc w sali poporodowej. Położyli mnie na patologii, a tam nie mogłam mieć dziecka przy sobie. To było okrutne. Dobrze, że mąż robił zdjęcia i mi je przynosił. Potem było już jak u wszystkich: pieluchy, płacze, kolki, ząbkowanie, nieprzespane noce... Ale jeden uśmiech Michasi rekompensował wszystko.
Czwarta ciąża: znowu poronienie
Byłam pewna, że skoro pierwszą ciążę mam za sobą, z przyjściem na świat drugiego dziecka nie będzie takich dramatów. Marzyliśmy o rodzinie 2+2, ale nie zabiegaliśmy szczególnie o kolejne dziecko. Krótko przed pierwszymi urodzinami Michasi test ciążowy pokazał dwie kreski. Jak ja się cieszyłam, że sprawimy sobie, Michasi i bliskim taki cudowny prezent! Już się zastanawiałam, jak przemeblować dom, czy nie trzeba kupić większego auta... Badania krwi jednak nie były dobre. Rano w urodziny Michaliny z bólem brzucha wylądowałam w szpitalu. Trzeci raz poroniłam. Po południu wróciłam do domu na przyjęcie urodzinowe i zabrałam się za krojenie tortu. Jak ja wtedy dziękowałam losowi, że mam Michasię. Gdyby nie ona, nie wiem, czy tym razem udałoby mi się pozbierać.
Piąta ciąża: Natasza przyszła na świat
Postanowiliśmy odpuścić temat powiększania rodziny, nic na siłę. Pewnie to pomogło? Mijały miesiące, ja zajmowałam się wszystkim, tylko nie myśleniem o drugim dziecku. Efekt? Wiosną na zaplanowany urlop jechałam w 3 miesiącu ciąży. Lekarz powiedział, że wszystko jest w najlepszym porządku i tak było aż do końca. Dziś Natasza ma niecały rok, a ja jestem szczęśliwa jak nigdy wcześniej.
miesięcznik "M jak mama"