Spis treści
- Jakie obowiązki rodzinne może mieć trzyletnie dziecko?
- Nie chodzi o nas, lecz o nie
- Dyżury faktycznie nie działają...
- Czy wyglądają na nieszczęśliwe?
Znajome małżeństwo przyszło do nas któregoś dnia na kawę i ciasto. Para ludzi w średnim wieku, z trzema dorastającymi córkami. Spędziliśmy bardzo miłe popołudnie wśród żartów, anegdot i plotek, a na koniec zebrało się nam na tematy poważniejsze. Patrząc na to, jak prezentują się córki znajomych, na ich ogładę, inteligencję i pełną ciepła bliskość wobec rodziców, zapytałem grzecznie, jak się wychowuje dzieci, by otrzymać tak spektakularne rezultaty. Bo dziewczyny były naprawdę fantastyczne, a ich rodzice nie musieli się nimi jakoś specjalnie przechwalać, bo znaliśmy je dobrze. Znajomi popatrzyli na siebie, jakby chcieli powiedzieć: Nie wiemy, samo jakoś tak wyszło. A potem któreś z nich powiedziało:
- Może to kwestia służebności?
Jakie obowiązki rodzinne może mieć trzyletnie dziecko?
Służebność? Co to takiego? I jak się to ma do wychowania dzieci? Odpowiedź była zaskakująca.
- Uważamy – powiedział ojciec dziewczynek – że to najważniejszy element wychowania. Bez tego nic się nie wskóra. Od najmłodszych lat nasze córki, oprócz zdobywania podstawowych umiejętności jak chodzenie, mówienie, mycie czy nawet odmawianie wieczornego paciorka, uczyły się odpowiedzialności za swoją rodzinę. To właśnie nazywamy służebnością. Świadomość, że żyją na tym świecie nie tylko dla siebie, ale także dla wszystkich wokół. I że mają wobec innych konkretne zadania do wykonania.
Dość radykalne poglądy, z którymi nie bardzo chciałem się zgodzić.
- I co? – zapytałem z lekką ironią. – Wasze córki od czasów niemowlęcych wykonują prace społeczne?
- A tak! - odpowiedział dzielny tata, całkiem nie zrażony tonem mojego głosu. – Prawie od wieku niemowlęcego mają w naszym domu swoje obowiązki.
To już podpada prawie pod błękitną linię, pomyślałem sobie. Ale potem, gdy znajomy zaczął opowiadać o tym, jak ta zasada służebności wygląda w praktyce, przestałem się uśmiechać, a zacząłem trochę zazdrościć. Rodzice, o których piszę, wykazali się niezwykłą konsekwencją i wykonali bardzo ciężką pracę, ale efekty były tego warte. Dziewczynki od małego, od bardzo małego nawet, miały w rodzinie jakieś zadania do wykonania. Wszystko było głęboko przemyślane i uszyte na miarę możliwości malucha. Szczęśliwie niepracująca mama miała dostatecznie dużo czasu, by towarzyszyć swoim córkom w spełnianiu tej, jak to nazywali, służebności.
Na początku wydawało mi się to niewyobrażalne. Jakie obowiązki rodzinne może mieć trzyletnie dziecko? A może. Na przykład taki, że po skończonej zabawie, lalka, klocki czy gra planszowa ląduje w miejscu, z którego była wzięta. Przeciętny rodzic jest w stanie raz czy dwa razy zwrócić maluchowi uwagę, a za trzecim razem sam sprzątnie, żeby nie utonąć w oceanie porzuconych sprzętów. Znajoma mama powtarzała polecenie aż do skutku, pięćdziesiąt razy, sto albo sto pięćdziesiąt. W końcu maluch sam odniesie zabawkę, choćby po to by uniknąć gderania rodziców. Po jakimś czasie rodzą się nawyki, które zostają w głowie na zawsze.
Nie chodzi o nas, lecz o nie
Temat mnie wciągnął, więc zacząłem zadawać pytania dodatkowe.
- No dobrze, ale po co to wszystko? Jaki w tym cel? Poza tym, że niektóre obowiązki domowe dziewczyny biorą na swoje barki...
- To nie ma nic wspólnego z nami – powiedział mój znajomy. – To nie jest po to, żeby nam było łatwiej. To jest po to, żeby otworzyć dziewczynkom oczy na ludzi i sprawy toczące się wokół nich. Dzięki zasadzie służebności mogę mieć pewność, że żadne z moich dzieci nie zostawi bez pomocy potrzebującego, że nie zawaha się stanąć w obronie słabszych, że jeśli zajdzie taka potrzeba nie odmówi prośbie głodnej czy skrzywdzonej osobie. A zaczyna się bardzo skromnie, od pomocy w ułożeniu książek na półce czy wniesieniu sprawunków po schodach.
Tak, niewątpliwie, gra warta świeczki. Postanowiłem drążyć dalej:
- Tłumaczyliście dzieciom sens takiej postawy życiowej?
- Do pewnego momentu nie. Małe dzieci traktują rodziców jak istoty nieomylne. Trzeba być jednak przygotowanym na taką chwilę, gdy dziecko po raz pierwszy powie „nie” albo zapyta „dlaczego”. Jest to najczęściej efekt konfrontacji z dziećmi z innych rodzin. Gdy nasza najstarsza córka miała siedem albo osiem lat, zapytała: „Dlaczego mam pomagać mamie w przygotowaniu obiadu? Mamy moich koleżanek same gotują, bez pomocy. Czemu ja mam tak okropnie?”. I usłyszała w odpowiedzi: "Nie masz okropnie. To przywilej. Jesteś najlepszym kucharzem wśród wszystkich podwórkowych dzieci. I jesteś jakby panią domu, na miarę swoich siedmiu lat". Bardzo jej to zaimponowało. Poczuła, że naprawdę jest odpowiedzialna za miejsce i ludzi wokół siebie, że bierze czynny udział w podtrzymywaniu tego, co nazywamy domowym ogniskiem.
Dyżury faktycznie nie działają...
Bardzo zgrabnie umieli wybrnąć z najbardziej niewygodnych pytań dzieci. I udało się im skutecznie pokonać lenistwo, które przecież tkwi w każdym z nas. Bardzo mi się spodobała opowieść naszych przyjaciół, ale chciałem jeszcze trwać przy swoim zdaniu w tej sprawie, więc powiedziałem:
- Męczycie dzieci. A one mają tyle innych obowiązków do wykonania. Szkoła, czasem jakieś korepetycje, masa zajęć dodatkowych, bez których w obecnych czasach ani rusz. Potem praca domowa. Litości trochę! Zobaczcie, jak te współczesne dzieci są przemęczone.
- To kwestia organizacji. Zrobiliśmy eksperyment. Dziewczynki dostały zadanie, by przez jeden dzień szczegółowo notować czas trwania poszczególnych czynności w ciągu dnia. Po to by sprawdzić, na ile efektywnie wykorzystujemy dany nam czas. Bardzo fajna zabawa, do której sami się przyłączyliśmy. Wnioski, jakie się dało z niej wyciągnąć, były zupełnie niespodziewane.
Okazało się, że dziewczyny mnóstwo czasu, całe godziny poświęcały na „nicnierobienie”. Na gapienie się w tv, komputer czy telefon, na szukanie przegryzek w lodówce, na wymianę sms–ów z przyjaciółmi, na trzecią kawkę lub czwartą herbatkę. Tyle godzin do zagospodarowania, że naprawdę nie da się utrzymać tezy o nadmiarze obowiązków. I nie chodzi o to, by każdą sekundę poświęcać na coś potrzebnego, by ta optymalizacja zmieniła się w jakiś terror, obsesję. Wystarczy lekka zmiana proporcji, tak by nie marnować czasu aż tak bardzo.
Wszystko w teorii brzmiało doskonale, ale zastanawiałem się, jak to wprowadzić w życie. My też wiele razy próbowaliśmy zastosować podobne układy w domu i szybko się okazywało, że to nie działa. Wiele razy robiliśmy rodzinne zebrania, ogłaszając, że od jutra wprowadzamy nowe zasady funkcjonowania naszego domu. Jak to możliwe, że im się udało? Ustanowili dyżury? Ty w tym miesiącu zamiatasz, ty pomagasz w gotowaniu, a ty pierzesz i prasujesz?
- Dyżury faktycznie nie działają – odpowiedział znajomy z uśmiechem. – Nie da się z góry ustalić, co kto będzie robił na przykład za tydzień. Wyznaczenie na sztywno obowiązków domowych nie ma nic wspólnego z uczeniem służebności. Jeśli jednak zna się dobrze swoje dzieci, łatwo wprowadzić zasady, w których wszyscy będą zadowoleni. Nasza najmłodsza córka na przykład jest osobą bardzo wyważoną, spokojną, dokładną. Jeśli zostanie poproszona o pomoc w przedświątecznym sprzątnięciu domu, porządki będą trwać nieskończenie długo i może się okazać, że potrwają aż do Nowego Roku. Jeśli jednak zleci się jej uprasowanie zdjętych z suszarki ubrań, wykona zadanie po mistrzowsku. Każda z nich ma swoje dobre i gorsze strony, każdej bacznie i z miłością się przyglądamy, każda na swój sposób może czuć się w domu potrzebna, wręcz niezbędna.
Czy wyglądają na nieszczęśliwe?
Byłem już prawie całkiem przekonany, ale jeszcze chciałem się kłócić. Zapytałem:
- Czy nie uważacie, że szczęśliwe, beztroskie dzieciństwo zamieniacie tym istotom w zasadniczą służbę wojskową? Kiedyś na starość będą mieć traumę...
Na to ich rodziciel:
- Spójrz na nie. Czy wyglądają, jakby były nieszczęśliwe?
Na to już nie miałem argumentów. Uśmiechy na obliczach nastolatek rozwiewały wszelkie wątpliwości. Szczęście wręcz biło od ich promiennych buziek. Nie ma wyjścia, zasada służebności najwyraźniej działa.
- A gdybym tak chciał spróbować tej zasady w naszym domu, co byście mi poradzili? Nie mamy żadnych kłopotów rodzinnych, trudno na cokolwiek narzekać, ale zawsze można coś poprawić. Jak się do tego zabrać?
- Im młodsze dziecko, tym łatwiej przyswaja pewne nawyki, potem każda próba wprowadzenia zmian jest traktowana jak zamach na wolność. Ale warto próbować. Starsze dzieci nie są tak posłuszne jak maluchy, za to umieją słuchać mądrych argumentów. Wystarczy do nich dotrzeć.
I co? Daliście się przekonać mojemu znajomemu? Jeśli tak, obiecuję wam jedno: ogromna praca przed wami. Syzyf by się jej nie powstydził. Są jednak tacy, którym się udało. A skoro tak – warto próbować.