Dialogi doświadczonego taty - Dorośnij wreszcie!

2020-01-16 15:55

Czytałem niedawno biografię Wojciecha Młynarskiego i zatrzymałem się przez chwilę na jednym drobnym szczególe jego życiorysu. Poeta urodził się w 1941 roku, a 1957 zdał maturę i został studentem Uniwersytetu Warszawskiego. Informacja wydała mi się podejrzana, nie byłem pewien, czy nie nastąpiło jakieś przekłamanie, więc sprawdziłem jeszcze w kilku innych miejscach.

dorośnij wreszcie

i

Autor: Getty images

Spis treści

  1. Gdzie jest granica dorosłości?
  2. Socjolog ma głos

Nie! Wszystko się zgadza. W tamtych latach w wieku 16 lat kończyło się szkołę średnią i zaczynało dorosłe życie. Co więcej, z kariery poetyckiej i estradowej tego pana, z całych jego dalszych losów można wnosić, że edukacja, choć krótkotrwała, wcale nie była powierzchowna.

Młynarski był fantastycznie elokwentny, znał kilka języków obcych, interesował się całą masą zagadnień. Pozostając nastolatkiem, był już świadomym, przygotowanym do życia człowiekiem.

Gdzie jest granica dorosłości?

Temat mnie zainteresował. Zacząłem sobie przypominać losy moich rodziców, znajomych z poprzednich pokoleń, biografie znanych postaci z przeszłości, a także bohaterów powieści, które rządziły moją wyobraźnią w czasach młodzieńczych.

Krótka analiza faktów doprowadziła do banalnego wniosku, że kiedyś ludzie szybciej dorośleli. Im dawniejsze czasy, tym dzieciństwo trwało krócej. I co z tym faktem zrobić? Czy kiedyś było lepiej, czy gorzej? I dlaczego tak się dzieje?

Te pytania nie dawały mi spokoju i postanowiłem wywołać rodzinną dyskusję. Poczekałem na odpowiednią chwilę, czyli na wieczorne zamieszanie domowe, gdy wszyscy naraz chcą sobie zrobić kolację, a jeden pilot od telewizora w żadnym wypadku nie wystarcza dla pięciu osób. Zacząłem od razu z grubej rury:

- Czy wiecie, że Maryja, kiedy rodziła Pana Jezusa miała podobno 14 lat? A Józef niewiele więcej...

Zapadła cisza. Rodzinka popatrzyła na mnie zdziwiona, bo rzucone przeze mnie zdanie było całkiem nie a propos. W końcu najmłodsze dziecko postanowiło dowcipnie skomentować:

- Nic dziwnego, że Duch Święty pomagał w poczęciu.

- W kulturze bliskowschodniej to dość powszechne – zabrała głos małżonka. – Dziewczynki dojrzewają wcześniej, a dzieckiem przestaje się być właśnie w wieku kilkunastu lat. U nas jest inaczej. I chwała Bogu.

- No właśnie nie wiem, czy to takie dobre.

To już zainteresowało wszystkich. Moja córka, ubiegłoroczna maturzystka, wydawała się wręcz oburzona.

- Chyba nie martwi cię fakt, że nie mam w tej chwili siedmioletniego dziecka?

- Oczywiście, że nie – odpowiedziałem. – Chodzi mi o to, że strasznie się ostatnio wydłuża to dorastanie.

- Ale nie porównuj nas z ludźmi pustyni, tato! Tu jest Zachód.

Otóż właśnie nie! Sprawa nie w geografii, nie w kulturze, tylko w tych dziwnych czasach. Powiedziałem to głośno.

- Edison nie był Nomadem z Bliskiego Wschodu, a w wieku 16 lat stał się głównym specjalistą do spraw Telegrafii na całe Stany Zjednoczone. Mając 21 lat wyprowadził się i zaczął samodzielne, dorosłe życie, tysiąc kilometrów od swojego domu rodzinnego. To samo Nobel. Zanim skończył 20 lat miał za sobą studia, prowadził badania nad nitrogliceryną i sprawował funkcje kierownicze w przedsiębiorstwie ojca.

- To strasznie dawne czasy! – zawołał najmłodszy syn.

- Nie takie aż strasznie dawne. Zresztą potem było podobnie. Tuwim debiutował w wieku 17 lat, to samo Baczyńki, to samo Stachura.

- Bo ty tato wymieniasz same wybitne jednostki. Nie każdy jest Michaelem Jacksonem.

- Może. Ale prędzej chodzi o to, że dawniej wcześnie się dorastało. Kiedy Balzac pisał „Kobietę trzydziestoletnią”, tytułowa bohaterka to była prawie staruszka. A Szare Szeregi? To przecież byli harcerze, dzieci właściwie. I nagle, nie wiadomo dlaczego czas trwania dzieciństwa i potem młodości zaczął się wydłużać. Teraz trwa ona trzydzieści, czterdzieści, pięćdziesiąt lat. A większość nigdy nie staje się dorosła.

- Tak jest i co z tego wynika? - najstarszy syn chyba myślał, że zakończę swój wywód jakąś efektowną puentą.

Ale ja nie miałem przygotowanej puenty. Dziwi mnie to zjawisko, nie rozumiem go, ale też nie wiem, czy ono jest dobre, czy złe. Dyskusję zakończyła kierowniczka małżeństwa:

- Tata chciał powiedzieć, żebyście wzięli się wreszcie do roboty. Wynaleźli dynamit, wydali jakiś tomik poezji lub choćby potomstwo.

Socjolog ma głos

Ogólny śmiech zakończył rozmowę. Tylko mi nie było do śmiechu. Dialogi rodzinne tym razem nie dały odpowiedzi na pytanie. Postanowiłem więc zasięgnąć rady u specjalisty. Może socjolog będzie miał więcej do powiedzenia w tej sprawie. Mam znajomą panią socjolog. Socjolożkę, jak by powiedzieli niektórzy. Powtórzyłem jej przebieg rozmowy w domu, a ona potwierdziła moje spostrzeżenia.

- Tak, to prawda, każde kolejne pokolenie coraz później wchodzi w dorosłość.

- Dlaczego tak jest?

- Generalnie z dwóch powodów. Po pierwsze rozbudowany system edukacji. Szkoła podstawowa, średnia, studia wyższe, studia podyplomowe. Trwa to nieskończenie długo. W dodatku ta edukacja niewiele daje komukolwiek. Nie ma nic wspólnego z tym, co się później robi w życiu. Absolwenci wyższych uczelni często są kompletnie nieprzygotowani do pracy i do życia w ogóle. Ogromnie dużo czasu spędzają na poszukiwaniu swojej własnej drogi. Zanim ją znajdą (o ile w ogóle znajdą) są już ludźmi w średnim wieku.

- A po drugie? – drążyłem.

- A po drugie, nie sprawdzamy się jako rodzice. Mamy fioła na punkcie bezpieczeństwa naszych dzieci. Nie pozwalamy im na żadne ryzyko, zanim czegoś zechcą, mają to już podstawione pod nos. Dawno minęły czasy podwórkowych zabaw, nabywania umiejętności na własną rękę, samodzielnego doboru zainteresowań czy choćby towarzystwa, w którym się dziecko obraca. Wszelkie decyzje życiowe podejmujemy w ich imieniu. Opłacamy swoim pociechom zajęcia dodatkowe, karate, taniec towarzyski, języki obce. To do minimum ogranicza ich czas wolny oraz inicjatywę. Jak one mają dorosnąć, skoro nie pozwalamy im uszczknąć nawet kęsa  tego samodzielnego życia?

Ostra i bardzo smutna diagnoza.

- A dlaczego tak zgłupieliśmy?

- Trudno powiedzieć. Może z dobrobytu? Może ze strachu?

- Ze strachu?

- Nagle najważniejszą naszą wartością stało się życie. To powoduje, że nie jesteśmy zdolni do ryzyka. A już w żadnym wypadku nie zgadzamy się, by ryzykowały nasze dzieci.

- To chyba normalne, że życie jest wartością najważniejszą? To jedyne co mamy.

- Niby tak. A jednak ludzie oddawali życie za ojczyznę, za innych ludzi, za Boga, za honor nawet. Dziś jako ogół raczej nie jesteśmy do tego zdolni.

- Czyli jesteśmy rozlazłym społeczeństwem wychowującym kaleki życiowe i nic nie można na to poradzić?

Pani socjolog uśmiechnęła się tylko.

- Nikt ci nie broni być odważnym tatą, wypuszczającym swoje dzieci na głęboką wodę. Jeśli umiesz pokonać strach i pozwolić im żyć tak jak chcą, może nie jeszcze za późno.

I oto nie wiadomo skąd i kiedy, zrodziło się we mnie noworoczne postanowienie, które zamyka się w jednym słowie. Odwagi!