Edyta nie przebiera w słowach. Matki, które odwiedzają z dziećmi miejskie place zabaw, dzieli na dwie grupy. Jedna z nich siedzi przyklejona do ekranu własnego smartfona. Faktycznie jest to dość częsty widok na ławkach ustawionych na placach zabaw czy w ich bliskim sąsiedztwie. Nie sposób odmówić czytelniczce słuszności, choć oczywiście łatwo jest generalizować. Tak naprawdę nie wiemy, czy dana mama nie załatwia w ten sposób pilnych spraw, a jedyną wolną chwilą nie jest dla niej ta, w której dziecko bawi się w ostatecznie bezpiecznej przestrzeni.
Słów krytyki nie szczędzi także wobec drugiej grupy, znajdującej się na zdecydowanie przeciwnym biegunie. O kim mowa?
Czytaj też: "Co z ciebie za matka?!". Hejt wśród matek to koszmar. Psycholog mówi, co za nim stoi
Spis treści
Mamy na placach zabaw wpatrzone w smartfony
"Kiedyś nie mogłam doczekać się chwili, aż moje dziecko nieco podrośnie. Oczami wyobraźni widziałam je, jak szczęśliwe biega po placu zabaw, bawiąc się z innymi dziećmi, a ja nawiązuję znajomości z mamami z okolicy. Po przeprowadzce do innej dzielnicy naprawdę czułam się samotna, chociaż przecież 24/7 towarzyszyło mi dziecko. Myślałam, że spędzanie czasu z dzieckiem na świeżym powietrzu to najlepszy sposób na to, by poznać kobiety w takiej samej sytuacji jak ja. Tymczasem szybko się okazało, że one najwyraźniej wcale nie pragną innego kontaktu niż ten wirtualny. Przez godzinę a czasem i dwie potrafiły przesuwać palcem po ekranie, jedynie od czasu do czasu unosząc wzrok, by zlokalizować dziecko" - pisze do nas Edyta.
Z dalszej części listu dowiadujemy się, że jej obserwacje nie zmieniły się mimo upływu kilku lat. Kiedy na plac zabaw zaczęła zabierać również drugie dziecko, nadal widziała wiele mam bardziej zajętych własnymi smartfonami niż dziećmi, z którymi na ten plac przyszły.
"Dziwię się, jak można ani na chwilę nie zainteresować się tym, co robi dziecko. Nie mówiąc już o tym, że może zwyczajnie oddalić się z placu zabaw, a rodzic nawet tego nie zauważy. Sama zawsze mam swoje dzieci na oku. Porwania zdarzają się nie tylko w filmach" - przekonuje Edyta.
Zobacz też: „Rodzic to dziś sługus albo oschły nauczyciel. Nie dziwi mnie, że rodziny mają siebie dość” [LIST]
Ze skrajności w skrajność
Mamie, która napisała list do naszej redakcji, nie podoba się również zupełnie odmienne od przedstawionego w pierwszej części podejście. Zdaniem Edyty niektóre mamy wręcz osaczają własne pociechy, nie pozwalając im bawić się tak, jak chcą.
"Nie wiem, kiedy to dziecko ma nauczyć się samodzielności, skoro jego mama nie pozwala mu nawet podjąć decyzji czym i jak będzie bawić się na placu zabaw. Przychodzą, a ona od razu kieruje, gdzie maluch ma iść. Upomina, jeśli skacze w piaskownicy, bo trzeba będzie trzepać buty z piasku, lata za nim z mokrymi chusteczkami, bo przecież bakterie = choroby, cały czas jest pół kroku za nim, żeby pomóc wejść na drabinki, zagaduje maluchy, z którymi jej dziecko próbuje się bawić. Kompletnie tego nie rozumiem" - pisze Edyta.
Zdziwienie budzi w niej zwłaszcza zachowanie tych mam, które wręcz nie odstępują maluchów na krok i ani na chwilę nie usiądą na ławce. Nierzadko o takim podejściu mówi się, że to rodzice-helikoptery, bo cały czas krążą wokół swoich dzieci.
"Plac zabaw to specyficzne miejsce" - podsumowuje nasza czytelniczka.
Czytaj też: „Dotarło do mnie, że syn był bliski śmierci”. Ratownik i tata czwórki wie, co mówi