Coraz częściej zdajemy sobie sprawę z tego, że bycie rodzicem to wyjątkowo wyczerpująca rola. Nikogo – a tym bardziej rodziców – nie trzeba przekonywać o tym, że cały dzień w towarzystwie dwulatka, który przechodzi etap buntu czy rodzeństwa, które o wszystko drze koty, potrafi przebodźcować.
Memy o rodzicach cieszących się z końca wakacji czy pomysł, by na urlop wyjechać bez dzieci też nikogo już szczególnie nie dziwią. I nie oburzają, bo każdemu należy się odpoczynek i choćby chwila relaksu w ciszy, w towarzystwie własnych myśli albo innych dorosłych, z którymi można porozmawiać o czymś więcej niż sprawy okołodzieciowe.
Nie sposób jednak nie dostrzec pewnej dość ciekawej kwestii: kobiety w ciąży we własnym otoczeniu otaczamy nabożną troską, ze szczebiotaniem w głosie gugamy do niemowląt, gdy maluchy już się urodzą, a dwulatki i trzylatki, które tak śmiesznie przekręcają wyrazy, bawią nas do łez. A potem następuje taka dłuższa pauza, bo dzieci szkolne, które mają już swoje zdanie i własne pasje, wypadają z tej głównej orbity zainteresowań obcych dorosłych. O nastolatkach w publicznej dyskusji słyszymy w kontekście zagrożeń (dopalacze, kryzysy psychiczne, niewłaściwe zachowania).
Części dorosłych dzieci do końca edukacji wczesnoszkolnej kojarzą się z hałasem w przestrzeni publicznej (zakaz gry w piłkę!), bałaganem w restauracjach, atakami histerii w sklepie.
Czy tworzenie stref bez dzieci to naturalna kolej rzeczy i odpowiedź na potrzeby tych, którzy niekoniecznie pragną współuczestniczyć w codzienności innych rodziców? A może to kolejny rodzaj kary, jaką można wymierzyć dziecku, bo samo na ten stan rzeczy nie ma prawa się poskarżyć?
O strefy bez dzieci pytam rodziców, osoby bezdzietne i psychologa. Co sama o nich sądzę? Na wyrażenie własnej opinii zarezerwowałam miejsce gdzieś na końcu, przed ostatnią kropką.
Spis treści
- Co w miejscach bez dzieci jest nie tak?
- „Uwolnijmy miejsca dla zwierząt, dzieci wykluczmy?”
- Dziecko to też człowiek. Z emocjami, nad którymi nie zawsze potrafi zapanować
- Gdyby nie rodzice, nie potrzebowalibyśmy stref bez dzieci
Co w miejscach bez dzieci jest nie tak?
W miniony weekend łódzki aquapark zorganizował wydarzenie, które podzieliło odbiorców na dwa obozy. Tych, którzy event, na który „dzieciom jest wstęp wzbroniony” doceniło i tych, którzy wprost nazwali to dyskryminacją najmłodszych.
Na plakacie umieszczono zdjęcie płaczącego niemowlęcia. „Marzy Ci się cały dzień na basenie bez pisków, chlapania i kolejek na zjeżdżalnie?” – mogliśmy przeczytać w opisie sobotniego wydarzenia. Po licznych komentarzach (post zebrał ich blisko cztery i pół tysiąca!) plakat został zmieniony. W drugiej wersji po płaczącym dziecku nie ma śladu.
Skrajnie odmienne zdania komentujących post na Facebooku znamy, o temat pytam psycholog Joannę Hyży.
Jako psycholog mogę spojrzeć na ten temat z kilku perspektyw. Pomysł „dnia bez dzieci” w aquaparku może budzić mieszane emocje, szczególnie jeśli komunikacja nie jest dobrze przemyślana. Z jednej strony tego typu inicjatywa może odpowiadać na potrzeby dorosłych, którzy szukają przestrzeni na relaks bez gwaru i ruchu dzieci. Dla niektórych osób, szczególnie tych szukających ciszy i spokoju, taki dzień może być formą relaksu. Z drugiej strony, komunikowanie tego jako „dzieciom wstęp wzbroniony” może budzić negatywne emocje, szczególnie wśród rodziców, którzy mogą odebrać to jako dyskryminację lub negatywną ocenę dzieci
– wyjaśnia Joanna Hyży, psycholożka, interwentka kryzysowa z Psychoklinika Poradnie Zdrowia Psychicznego.
– Ważne, aby takie przekazy były formułowane w sposób naturalny, a może nawet z elementem pozytywnym, podkreślając korzyści dla dorosłych, bez sugerowania, że dzieci są „problemem”. Można byłoby np. zaakcentować, że tego dnia obiekt jest do dyspozycji dorosłych, co pozwala na inny rodzaj odpoczynku. Kluczowe znaczenie ma tutaj sposób przekazu, można stworzyć narrację, która nie będzie deprecjonowała dzieci, ale jednocześnie da dorosłym przestrzeń do odpoczynku – wyjaśnia Hyży.
Część rodziców, których o temat pytam w mediach społecznościowych, docenia to, że powstają miejsca dedykowane wyłącznie dorosłym, nie dostrzegając tego, że język, którym określa się takie miejsca jasno wskazuje, że są to miejsca „bez” kogoś, a nie tylko „dla” kogoś.
Ważny jest dla nich fakt, że mogą zjeść obiad w ciszy czy wyjechać do hotelu, w którym odpoczną od domowych (także tych związanych z własnymi dziećmi) obowiązków.
W internetowej dyskusji przebija się jednak dość ciekawe spostrzeżenie, bo równocześnie z powstawaniem miejsc, do których wstępu nie mają najmłodsi, przybywa tych, do których można zabierać zwierzęta. Tutaj także mowa o restauracjach i hotelach.
„Uwolnijmy miejsca dla zwierząt, dzieci wykluczmy?”
Dla mamy dwulatka tworzenie miejsc, do których rodzice z dziećmi nie mają wstępu, mija się z celem. Jak twierdzi, sama wie, gdzie dziecka zabierać nie należy, nie ma też pretensji o to, jakich gości spotyka w miejscu, do którego się udaje. Wszyscy jesteśmy częścią społeczeństwa i warto, abyśmy potrafili swoją obecność tolerować i różnicy nie powinien robić tutaj wiek.
Jestem na nie (…) Przy czym zastanawia mnie, jak równolegle z nurtem „stop miejscom dla dzieci”, otwiera się w drugą stronę – wszystko dla zwierząt. I nie zrozumcie mnie źle, jestem fanką zwierzaków. Tylko takie jednoczesne marginalizowanie dzieci przy otwieraniu się na psy jest jakieś niepokojące
– pisze Natalia.
Trend zmierzający do tego, by tworzyć oddzielne miejsca dla dorosłych i te, do których wstęp mają dzieci, niepokoi więcej mam.
Ostatnio dyskryminacja dzieci jest na jakimś chorym poziomie. Czy byłoby okej, gdyby ktoś postawił tabliczkę „Zakaz wstępu Ukraińcom”? No nie. Są ogólnie przyjęte normy na świecie, że np. nie zabieramy dzieci na dyskotekę czy do baru, bo to nie jest miejsce adekwatne do ich wieku. Niby jestem też w stanie zrozumieć hotel tylko dla dorosłych, ale tylko w przypadku, gdyby był to hotel oznaczony jako np. strefa ciszy. Bo jeśli nie, to czym się różni dorosły pod wpływem alkoholu, który zakłóca spokój, od biegającego dziecka? No niczym, nawet gorzej. To jest trudny temat, ale wykluczając dzieci ze społeczeństwa, zamykamy im rozwój w pewnych aspektach. Problemem nie są dzieci, tylko rodzice, którzy nie pilnują swoich dzieci
– dodaje Sonia.
Kolejna mama wprost nazywa tworzenie stref bez dzieci wykluczeniem i dyskryminacją. Poleca, by w miejsce zakazu wpisać dowolną grupę społeczną. W końcu czym różni się zakaz wstępu dla dzieci od zakazu wstępu dla seniorów, niepełnosprawnych czy rodziców?
Nie należy dzieci wykluczać, dzieci należy bronić, być ich głosem, uczyć, włączać. Miejsca bez dzieci są równoznaczne z miejscami bez kobiet, bo najczęściej to właśnie matka głównie sprawuje opiekę. To dalej jest dla Was ok? Jestem w ciężkim szoku
– nie kryje zdziwienia Magdalena.
Jedna z mam zauważa, że gdy w Polsce coraz więcej miejsc zamyka się na najmłodszych gości, w innych europejskich krajach takich podziałów nie ma, co uważa za zaletę.
− Rosnąca popularność restauracji i hoteli bez dzieci może wynikać z kilku czynników, zarówno z perspektywy rodziców, jak i osób, które dzieci nie mają. Dla rodziców takie miejsca mogą być atrakcyjne, ponieważ oferują im możliwość oderwania się od codziennych obowiązków związanych z opieką nad dziećmi − twierdzi psycholog Joanna Hyży.
− Wszyscy potrzebujemy czasu na regenerację, a odpoczynek w przestrzeniach wolnych od hałasu i aktywności najmłodszych może być dla rodziców sposobem na złapanie oddechu i chwilę relaksu. To nie tyle unikanie dzieci, co raczej dbanie o własny dobrostan psychiczny, aby lepiej funkcjonować na co dzień. Z kolei dla osób, które dzieci nie mają − czy to z wyboru, z przyczyn biologicznych, czy innych powodów − miejsca bez dzieci mogą być postrzegane jako bardziej dopasowane do ich stylu życia. Takie przestrzenie umożliwiają spędzenie czasu w atmosferze spokoju, który dla wielu dorosłych jest kluczowy do relaksu, szczególnie po intensywnym dniu pracy − dodaje ekspertka.
Z psychologicznego punktu widzenia, ten trend może nie być chwilowy. W miarę jak społeczeństwo staje się bardziej zróżnicowane i indywidualistyczne, rośnie potrzeba dostosowania przestrzeni do specyficznych preferencji różnych grup. Dla jednych relaks oznacza czas z rodziną, dla innych − odpoczynek w ciszy i spokoju. Obie te potrzeby są ważne, a segmentacja rynku pod kątem miejsc dla różnych stylów życia może się utrzymać. Z czasem przestanie to budzić kontrowersje, ponieważ będzie postrzegane jako naturalna odpowiedź na różne style życia i potrzeby. Jednak kluczowe jest, aby ten trend nie prowadził do stygmatyzacji dzieci ani rodziców
– podkreśla psycholog Joanna Hyży.
– Ważne, aby komunikacja wokół takich miejsc była neutralna i nie sugerowała, ze dzieci są problemem. Chodzi o stworzenie równoległych przestrzeni, gdzie zarówno rodziny, jak i osoby bez dzieci mogą znaleźć odpowiednie warunki do odpoczynku, bez poczucia, że którejś z tych grup coś się odbiera – dodaje.
Dziecko to też człowiek. Z emocjami, nad którymi nie zawsze potrafi zapanować
Dzieci nazywane pokoleniem 500+, kaszojadami, bombelkami, mamy - madkami, rodzice obowiązkowo opisywani jako roszczeniowi, którym wszystko się należy. Nie sposób nie dostrzec narracji, jaka w ostatnich latach wybrzmiewa w internecie i nie tylko.
Część osób zapomina, że wszyscy kiedyś byliśmy dziećmi, nie zawsze potrafiliśmy zapanować nad własnymi emocjami (wielu dorosłych nadal tego nie umie), a upychanie maluchów w miejscach przeznaczonych stricte dla nich tak naprawdę tylko potęguje problem głośnego zachowania dzieci w miejscach publicznych.
Rodziców, którzy zdają sobie sprawę z tego, że zabranie malucha do restauracji wiąże się z koniecznością przestrzegania pewnych zasad i wymagania ich od dziecka jest przynajmniej tyle samo, ilu rodziców czujących na sobie karcące spojrzenia za każdym razem, gdy ich dziecko zachowa się głośno.
Gdyby nie rodzice, nie potrzebowalibyśmy stref bez dzieci
Tak jak problemem nie jest sam fakt, że część miejsc czy atrakcji nie jest dostępna dla najmłodszych, ale że trzeba ten fakt uprzejmie zakomunikować, tak samo stref dla dzieci nie byłoby, gdybyśmy nie uznali, że rodzice to grupa roszczeniowa, ze specjalnymi względami, bo mająca dzieci.
Ktoś w pewnym momencie uznał, że rodzice najwyraźniej tych przywilejów mają za dużo, a przynajmniej więcej niż kiedyś. Więc być może uznał również, że aby zrównoważyć te prawa, trzeba stworzyć przywileje dla tych, których temat dzieci bezpośrednio nie dotyczy. Stąd miejsca, do tej pory dostępne dla wszystkich (w końcu nie mówimy o dyskotekach, ale o restauracjach), zamknęły się dla najmłodszych gości. Pośrednio jednak także dla rodziców, którzy siłą rzeczy zostali z nich wykluczeni.
Wydaje mi się, że większym problemem niż sam hałas czy bałagan, który mogą po sobie zostawić dzieci, jest jednak postawa dorosłych.
Polecany artykuł:
Ci, którzy za nic mają komfort pozostałych gości, nie reagują na trudne dla dzieci sytuacje czy kłótnie przy stole, niestety wystawiają świadectwo także innym rodzicom. Sytuacje skrajne zdecydowanie łatwiej przebijają się do świadomości społeczeństwa, a media społecznościowe sprawiają, że wieści o „kolejnym rozkapryszonym dziecku i niereagującym rodzicu” roznoszą się lotem błyskawicy.
Ludzie lubią stereotypy, bo te porządkują ich świat, ułatwiają funkcjonowanie, dając gotowe wzorce zachowań.
Psycholog Joanna Hyży zauważa, że oddzielne strefy mogą być dobrym rozwiązaniem nie tylko dla tych, którzy do rodziców stawiają się w kontrze, lecz także dla samych rodziców. Korzystanie z nich pozwala na zadbanie o własne potrzeby emocjonalne i psychiczne, co sprzyja budowaniu lepszych relacji z dziećmi.
Rodzice, którzy mają możliwość chwilowego wycofania się z roli opiekuna, mogą wrócić do niej z większą energią i cierpliwością. Takie przerwy są nie tylko potrzebne, ale mogą być korzystne dla całej rodziny
– dodaje ekspertka.
Jak przekonuje, da się pogodzić interesy obu stron bez krzywdzenia i wykluczanie jednej z grup – w tym przypadku dzieci i rodziców mających je pod opieką.
Kluczowym aspektem jest jednak komunikacja i sposób, w jaki te strefy są promowane. Nie chodzi o wykluczenie dzieci ani postrzeganie ich jako "problemu" ale o stworzenie przestrzeni dostosowanych do różnych potrzeb. Dzieci powinny mieć dostęp do innych miejsc, które są dostosowane do ich aktywności i rozwoju, a rodziny nie powinny czuć, że są odsuwane na margines. Ważne jest, aby takie strefy były postrzegane jako odpowiedź na różnorodność potrzeb, a nie jako wyraz niechęci wobec dzieci. Można promować ideę, że każda grupa – rodzice, osoby bez dzieci, czy same dzieci – zasługuje na przestrzeń dostosowaną do swoich oczekiwań, co sprzyja równowadze i harmonii we współczesnym społeczeństwie
– mówi psycholog Joanna Hyży.
Wbrew pozorom strefy bez dzieci docenia wielu rodziców, którzy – kiedy już mają możliwość wyjazdu czy choćby wyjścia na randkę – chcą skupić się na sobie wzajemnie i liczą na to, że przestrzeń będzie im sprzyjać. W końcu nie po to „wyrwali się z domu”, by znów nie móc skupić własnych myśli, gdy wokół słychać głównie najmłodszych.
Doskonale pamiętam, jak sama reagowałam na płacz obcych dzieci, gdy jeszcze ich nie miałam. Podróżując na uczelnię tramwajem zwykle czytałam książki i gdy w wagonie rozlegał się płacz lub krzyk dziecka – wysiadałam, bo nie pozwalał mi skupić się na lekturze. Ten dziecięcy płacz i krzyk przestał irytować chyba dopiero, gdy sama zostałam mamą, bo teraz mogę zrozumieć, w jakich sytuacjach się pojawia i na niego reagować. Dlatego nie dziwi mnie fakt, że ci, dla których płacz moich dzieci jest irytujący, pragnęliby zmienić miejsce. Podpowiedziałabym jednak, by po prostu „zmienili wagon”, zamiast nas z niego wypraszać.
Przykład ostatniej akcji łódzkiego aquaparku pokazał, że choć doskonale wiemy, z czym wiąże się obecność najmłodszych, zapomnieliśmy chyba o najważniejszym: lepiej tworzyć strefy dla dorosłych niż strefy bez dzieci. Niby to samo, a jednak różnica jest spora.