Spis treści
Wiecie, co najbardziej drażni na pierwszej prostej po przywiezieniu dziecka do domu? Wcale nie brak snu i zapach kupki. Człowiek chce wypocząć, a zamiast tego musi przygotować się na pielgrzymki gości. „Macie już tego bobasa? A czemu jeszcze nie ma zdjęć na Facebooku? A pokaż!”…
Ciotki fotografki
I co można zrobić? Przecież nikt na złość nie pcha się pod łóżeczko twojego potomstwa. Wręcz przeciwnie. To przecież akt przyjaźni, zaangażowania w relacje z tobą i, generalnie, bardzo pozytywne i uprzejme zjawisko. Co więc robisz? Z niewyspanymi oczami, resztką sił otwierasz co chwila drzwi dla zastępów krewnych i przyjaciół, którzy pełni energii, za którą tęsknisz wbiegają do twojego domu. Rozkładają reklamówki z prezentami, cieszą się, wykrzykują. I w ogóle jest entuzjazm.
Czytaj: Pierwsze tygodnie z noworodkiem. Instrukcja postępowania z dzieckiem
A wśród nich musi się znaleźć ONA. Ta ciocia twojego maleństwa, która, jeszcze nie dawno miała na monitorze przyklejoną karteczkę z hasłem, bo była przekonana, że do zapamiętania frazy „mojeimie123” potrzebny jest doktorat z informatyki. Pamiętasz, jak wydzwaniała do ciebie po nocy, bo nie działa jej komputer. „Jak to nie działa” - pytałeś. „No zepsuł się” - słyszałeś w odpowiedzi, żeby za chwilę zdiagnozować, że wyłączyła przyciskiem monitor. A teraz, w erze smartfonów odkryła w sobie demona mobilnej fotografii i social mediów.
I teraz widzisz ją przed progiem swojego mieszkania
Z czytanych namiętnie powieści o wampirach pamiętasz przestrogi, że monstrum nie może wejść na poświęcony grunt, póki nie jest zaproszone. Mimo to więzy pokrewieństwa sprawiają, że otwierasz drzwi, ręką dajesz gest do wejścia, niepewnie odsuwasz się i wtedy zaczyna się!
Zanim twój mózg zdąży zrozumieć co się dzieje, stworzenie, które wpuściłeś do domu z kredytem zaufania zaczyna z szaleństwem w oczach wymachiwać telefonem i dokumentować twojego noworodka pod każdym kątem. Na twarzy bezradnego bobasa maluje się ogromny znak zapytania, ale to nie powstrzymuje jego cioci, która na tym etapie mogłaby już szkolić paparazzi, mających w CV nękanie księżnej Diany. Bezradny opadasz na fotel i starasz się ukoić myśli scrollując Facebooka. I wtedy odkrywasz, że kilka sekund nieuwagi wystarczyło, żeby podobizna twojego potomka stała się już własnością Marka Zuckerberga.
Czytaj: Zaakceptować fizjologię, czyli jak nauczyć się zmieniać pieluchy bez obrzydzenia
Na nic się zdają prośby, ostrzeżenia ani groźby. Ciocia, która zaprzedała duszę komórkowemu aparatowi nic nie rozumie z twoich prób tłumaczenia. W jej świecie nie istnieje już prywatność, a zasady bezpieczeństwa w sieci to jakieś absurdalne hasło. Kapitulujesz, licząc, że na chwilę gdzieś odłoży komórkę i będzie można wszystko pokasować (ponieważ na szczęście zabezpieczenie dostępu do telefonu PIN-em to w jej świecie równie obcy koncept).
Nie masz wątpliwości, że przy okazji wyjdziesz na świra a za chwilę świat obiegnie wieść, że jesteś przewrażliwiony i masz jakieś pieluszkowe zapalenie mózgu, ale musisz wiedzieć jedno. MASZ RACJE.
Rodzice mają decydujący głos
Sprawa jest prosta i nie powinna wymagać żadnych wyjaśnień. Każdy powinien mieć kontrolę nad swoim wizerunkiem. Żeby moje zdjęcie pojawiło się pod tym artykułem musiałem podpisać zgodę. Dlaczego zdjęcie kogoś, kto jest za mały, żeby zrozumieć co się dzieje, miałoby podlegać innym zasadom? Jasne, żyjemy w czasach, w których nie da się uciec przed Facebookiem i Instagramem, ale, to nie jest usprawiedliwienie dla bezmyślności i zwykłej bezczelności. To czy zdjęcie dziecka trafi na czyjąś tablicę to decyzja rodzica. Pogódź się z tym, szalona ciociu ze smartfonem.
Więcej artykułów Mateusza i innych odjechanych Ojców znajdziesz na stronie www.jestemtwoimstarym.pl